[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pomylił się pan, nie jestem pisarzem ani innym skrybą.
Wiem o tym rzekł Robert chłodno. Poniewa\ nie chce pan zrozumieć, zmuszony
jestem mówić z panem wyrazniej. Miał pan wczoraj gości?
Gości? Nie, nie było mnie, wyje\d\ałem.
Nie wierzę w to. Odwiedził pana nijaki kapitan Parkert.
Bankier a\ poczerwieniał z przera\enia.
Panie, jęknął o czym pan mówi?
Ten Parkert przyniósł panu tajne depesze, o których wydanie proszę mówił dalej
Robert spokojnie.
Platen słuchał z wytę\oną uwagą. Tego się nie spodziewał, sądził, \e Helmer zacznie od
klejnotów, a ten mówi o czymś zupełnie innym. Wallner popatrzył na mówiącego wielkimi
oczami i zawołał:
Nie rozumiem! Nic nie wiem o \adnym Parkercie, ani te\ o depeszach.
To sobie pan jeszcze przypomni uśmiechnął się Robert. Najpierw muszę panu
powiedzieć, \e ten Parkert nie dotrze do Nowej Rodrigandy, po wtóre, będzie pan łaskaw
przyjąć do wiadomości, \e nijaki handlarz futer Helbitow przebywa ju\ obecnie pod kluczem.
Wtedy przera\ony bankier poderwał się i rzekł:
Powiedziałem ju\, \e nie rozumiem pana.
Dobrze, jak pan chce rzekł Robert wstając. Przybyłem tutaj jako przyjaciel Platena
by pana oszczędzić, ale poniewa\ pan tego nie chce, to zaraz zamiast mnie pojawi się tu policja.
Pan mi grozi? Ja się niczego nie obawiam.
Taki pan pewny. Będą szukali nie tylko w domu, ale i w ogrodzie.
Niech szukają!
W letnim domku, pod drewnianym zegarem.
A do&
Wyglądał jakby go ktoś uderzył ogromną pałką.
Widzi pan, \e wiem raczej wszystko kontynuował Robert. Papiery, które obecnie
posiada pan, muszę oddać hrabiemu Bismarckowi. Zwróci mi je pan dobrowolnie, czy nie?
Nic nie wiem o \adnych papierach jęknął bankier.
Dobrze, będą więc szukali, a w zegarze znajdą nie tylko papiery.
A co jeszcze?
Pewien zbiór klejnotów, które zostały skradzione, a których prawowity właściciel stoi
przed panem. Dalej pan będzie zaprzeczał?
Wallner musiał się oprzeć o krzesło.
Jestem zgubiony! stękał.
Jeszcze nie zauwa\ył Robert powa\nie, ale łagodnie. Nie ma takiego błędu,
którego nie mo\na ludziom przebaczyć, je\eli czują \al i skruchę. Chocia\ nie chciał mi pan
wydać mojej własności, przebaczę panu, jeśli mija oddasz. A resztę te\ da się jakoś załagodzić.
Pan Palten, jako bratanek człowieka, którego posądza się o zdradę stanu nie mógłby nadal
pozostać w wojsku, właśnie ze względu na niego poszukam jakiegoś wykrętu.
Zdrada stanu?! zawołał zdumiony Platen.
Naturalnie odparł Robert. Porozmawiaj ze swoim wujaszkiem, ja tymczasem
przejdę do pokoju obok.
Wyszedł nie czekając na odpowiedz. Słyszał głosy, raz ciche, raz głośne. Minęło sporo
czasu a\ drzwi się otwarły i Platen zaprosił go do środka. Widać było po nim, \e przebył cię\ką
walkę. Wallner siedział na krześle jak rozbity i cię\ko oddychał. Na widok Roberta wstał i rzekł
jak nakręcony mechanizm:
Panie kapitanie, ju\ dawno otrzymałem przesyłkę z Meksyku. Mimo poszukiwań
adresata, udało mi się go znalezć dopiero dzisiaj; pan nim jest. Oddam panu przesyłkę
nieuszkodzoną.
Dziękuję! powiedział Robert.
Po pewnym czasie Wallner mówił dalej:
Nie tak dawno, pewien nieznajomy nazwiskiem Parkert, zło\ył u mnie w depozycie parę
pism. Nie znam ich treści, wiem tylko tyle, \e ma się o nie dopytywać nijaki Helbitow.
Poniewa\ pan mnie zapewnia, \e treść tych pism mo\e być dla mnie niebezpieczna, chętnie
oddaję je w pańskie ręce i daję panu słowo, \e podobnych rzeczy nigdy więcej w depozyt nie
przyjmę. Będzie pan łaskaw udać się ze mną do letniego domku?
Chętnie, panie Wallner.
Bankier szedł przodem, a za nim przyjaciele. W domku, ściągając ze ściany zegar
powiedział:
Proszę to zabrać, panie kapitanie.
Robert wyjął skrzynkę i dokumenty, oprócz tego plik innych papierów, które przyniósł
Parkert.
Czy ich treść naprawdę jest taka wa\na? spytał Platen.
Nadzwyczaj! odparł Robert, a gdy zobaczył, \e Wallner się oddalił mówił dalej
Chodzi o koalicję jaka zawiązała się przeciw Prusom. Jedną z głównych osób w tej sprawie był
ów kapitan Parkert, którego panowie gwardziści, tak chętnie widywali w swoim gronie!
Przechwyciłem tajne depesze Parkerta. To właśnie była owa zasługa, o której mówiono i dzięki
której dostałem Order Czerwonego Orła. Wczoraj wieczorem podsłuchałem jak Parkert
rozmawiał z twoim wujaszkiem. Dał się wciągnąć do tej sprawy, poniewa\ obiecano mu tekę
ministra skarbu, nowego królestwa Westfalii.
Nieszczęsny!
Nie, raczej łatwowierny. Jestem zmuszony wydać te papiery, uczynię jednak co tylko w
mej mocy, by go uratować.
Zrób to Robercie! Zasłu\yłeś na nagrodę! Odbyłem z nim cię\ką rozmowę, obiecał mi, \e
na przyszłość będzie ostro\niejszy. Zabierz swoją własność i pozwól mi, \e za łaskę, jaką
okazałeś memu krewnemu będę ci dozgonnie wdzięczny.
Wyszli z domku i udali się do pokoju Platena, gdzie Robert powiązał pisma w jeden
pakiecik. Gdy tylko to zrobił zjawił się słu\ący z banku
Panie Platen, proszę szybko, ale jak najszybciej na górę, do pana Wallnera! zawołał
słu\ący.
Po co ten pośpiech?
Po co? No& zdaje mi się& on& bardzo chory!
Co mu się stało? Sprowadz lekarza.
Lekarz tutaj nic nie pomo\e! Wtedy Platen podskoczył.
Lekarz nie pomo\e? Co się takiego stało? Gdzie on jest?
W swoim pokoju. Miałem mu oznajmić przybycie jednego pana, ale kiedy wszedłem, on
le\ał i& i&
I co dalej?
I był nie\ywy!
Niemo\liwe! Przecie\ przed chwilą z nim rozmawiałem. Idę. Wyszedł, Robert pozostał.
Po chwili Platen wrócił z pobladłą twarzą. Parę razy przeszedł po pokoju i rzekł:
Masz rację Robercie, był łatwowierny. Potwierdza to nawet ten czyn. Nie wiedział, jak
się stąd wymknąć, albo nie mógł prze\yć utraty nieprawnie nabytego dobra. Zszedł z tego
świata w grzechu. Niech Bóg się zlituje nad jego biedną duszą!
Kwadrans pózniej wracał Robert do domu. Wiózł \e sobą cały majątek i owe wa\ne papiery,
które podnosiły jego zasługi.
Najpierw odwiedził matkę. Jak się zdziwiła poczciwa kobieta, kiedy otwarła skrzynkę i
ujrzała w niej błyszczące klejnoty. Azy popłynęły z jej oczu, uścisnęła syna i zawołała:
To mo\e mieć ogromną wartość, ale wolałabym, by twój ojciec powrócił. Zrób z tymi
klejnotami co chcesz, ja nie mogę na nie patrzeć.
Oddał jej pakiet z papierami, o których kapitan nie mógł się dowiedzieć, zaś skrzynkę ze
skarbem zaniósł do niego. Opowiedział mu dzieje tej cennej przesyłki, a wreszcie pokazał
zawartość.
A do tysiąca bomb i kartaczy, teraz mi dopiero chłopczysko będzie nosa zadzierał!
mruknął Rodenstein. Bogactwo z reguły czyni człowieka dumnym.
Ale nie mnie, kochany ojcze chrzestny.
No, no zobaczę co poczniesz z tymi rzeczami.
Wszystko rozdam.
Czyś ty zwariował?
Nie, ale mimo to rozdam.
Komu, hę?
Cały ten kram otrzyma Ró\yczka.
Ró\yczka? To znowu nie taki głupi pomysł. Ale dlaczego ona?
Bo tylko ona jest na tyle dobra i piękna, by nosić takie skarby!
Przy tych słowach oczy jego błysnęły takim płomieniem, \e nawet kapitan, który nie
odznaczał się wielką bystrością, zauwa\ył to i gro\ąc mu palcem rzekł:
Ty, zdaje mi się, \e ty jesteś zakochany, brachu! Nie rób głupstw! Je\eli ju\ naprawdę
chcesz się stać nieszczęsnym potępieńcem, to szukaj sobie jakiegoś innego potępienia, ale leśna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]