[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niejednokrotnie - stanowczo do niczego niepodobne.
Gwizdanie i dysertacje z gospodynią, raz przyzwoitsze (o niesłychanej na przykład
wyższości pieczonego prosięcia nadzianego kaszą tatarczaną, rozumie się, bez majeranku, nad
takimże prosięciem nadzianym innymi substancjami), kiedy indziej zaś ohydnie nieprzystojne
- stanowiły jedyną rozrywkę. Wytoczy się, bywało, na połowę niebios chmura z potwornymi
odnogami w kształcie łap tytanicznych i bury jej kłąb zawiśnie bezwładnie, nie mogąc
rozwiać się w przestwór i grożąc zawaleniem się na Obrzydłówek i dalekie, puste pola. Od
chmury tej leci niesiona przez wiatr ukośnie mgła kropelek, które osiadają na szybach w
postaci kryształków, sprawiając w szumie wiatru szelest odrębny a przejmujący, jakby obok,
gdzieś za węgłem domu łkało dziecko dobywające resztki jęku. Daleko na miedzach stoją
pozbawione liści samotne gruszki polne, miotają się ich gałęzie, deszcz je siecze... Myśl
39
zbierała z tego krajobrazu smutek, w którym było coś chronicznie kataralnego i mglisto,
niejasno, bezwiednie wyczuwaną trwogę. Ten właśnie nastrój kataralno-melancholijny stał się
nastrojem dominującym i rozciągał się na sezony letnie i wiosenne. Zagniezdził się w duszy
doktora smutek zjadliwy a nie mający żadnej podstawy. Za nim nadciągnęło lenistwo
nieopisane, lenistwo zabójcze, wytrącające z rąk ofiary nawet nowele Alexisa.
"Metafizyka", jakiej doktór Paweł doświadczał ostatnimi czasy raz, czasami dwa razy do
roku - to kilka godzin świadomego samobadania bystro, z szaloną gwałtownością
napływających wspomnień, niecierpliwego zbierania strzępów wiedzy, szamotania się
graniczącego z wściekłością, szlachetnych porywów przywalonych gliną bezczynności,
rozmyślań, wybuchów goryczy, postanowień niezłomnych, ślubów, zamiarów... Wszystko to,
rozumie się, nie prowadziło do żadnej zmiany na lepsze i przemijało, jako pewna miara czasu
mniej lub więcej dotkliwego cierpienia. Z "metafizyki" można się było wyspać jak z bólu
głowy, by wstać nazajutrz z umysłem odświeżonym, energiczniejszym i uzdolnionym lepiej
do podjęcia zwyczajnego jarzma nudów oraz zużywania wszystkiej energii mózgu na
wymyślanie najsmaczniejszego jadła. Endemia "metafizyki" wskazywała jednak naszemu
doktorowi, że w jego egzystencji roślinnej, najedzonej, niejako nasyconej filozofią mocnego,
zdrowego rozsądku, kryje się jakaś rana nieuleczalna, niewidoczna, a dolegająca nad wyraz,
niby ranka nad próchniejącą kością.
Doktór Obarecki przybył do Obrzydłówka przed sześcioma laty, zaraz po ukończeniu
studiów, z umysłem rozwidnionym zorzą niewielu wprawdzie, ale nadzwyczajnie
pożytecznych myśli, tudzież z kilkoma rublami w kieszeni. Mówiono podówczas bez przerwy
o konieczności osiedlania się w lasach i Obrzydłówkach. Posłuchał apostołów. Był śmiały,
młody, szlachetny i energiczny. W pierwszym zaraz po osiedleniu się miesiącu wydał
niebacznie wojnę aptekarzowi i felczerom miejscowym, uzdrawiającym za pomocą środków
wkraczających w dziedzinę misterii. Aptekarz obrzydłowski, "eksploatując sytuację" (do
najbliższej apteką przez cywilizację obdarzonej miejscowości było mil pięć) - nakładał haracz
na jednostki pragnące powrócić do zdrowia dzięki jego olejom, balwierze zaś wybudowali,
trzymając się z farmaceutą za ręce, wspaniałe domostwa; w "kacabajach" niedzwiadkami
podbitych chadzali, zachowując na obliczach wyraz takiej powagi, jak gdyby w każdej chwili
żywota prowadzili księdza plebana na procesji Bożego Ciała.
Gdy delikatne i oględne perswazje, skierowane do farmaceuty a wypowiadane patetycznie
z rozmaitych "punktów widzenia", traktowane były jako idylle młodzieńcze i skutku żadnego
nie odniosły - doktór Obarecki uzbierawszy nieco grosza kupił apteczkę podręczną i zabierał
ją ze sobą jadąc do chorych na wieś. Sam przygotowywał na miejscu lekarstwa, udzielał ich
za bezcen, jeżeli nie za darmo, uczył higieny, badał, pracował z fanatyzmem, z uporem, bez
snu i odpoczynku. Rzecz prosta, że natychmiast po rozejściu się wieści o apteczkach
przenośnych, udzielaniu pomocy za darmo i tym podobnych punktach widzenia - wybito mu
wszystkie szyby, jakie istniały w ubogim mieszkaniu. Ponieważ zaś Borach Pokoik, jedyny
szklarz w Obrzydłówku, odprawiał w owym czasie święto Kuczek - trzeba było okna wykleić
bibułą i czuwać nocą z rewolwerem w prawicy. Wprawione wreszcie szyby wybito powtórnie
i wybijano je odtąd periodycznie aż do chwili sprawienia dębowych okiennic. Rozpuszczono
między ludnością miasteczka wieść, jakoby młody doktór obcował z duchami ciemności,
40
oczerniono go w opinii inteligencji okolicznej jako niesłychanego nieuka, odciągano
przemocą chorych zmierzających do jego mieszkania, wyprawiano w majowe wieczory kocie
muzyki itp. Młody doktór nie zwracał na to wszystko uwagi, ufając w zwycięstwo prawdy.
Zwycięstwo prawdy nie nastąpiło. Nie wiadomo dlaczego... Już po upływie roku doktór
poczuł, że jego energia staje się z wolna "dziedzictwem robaków". Zetknięcie bliskie z
ciemną masą ludu rozczarowało go nad wyraz: jego prośby, namowy, istne prelekcje z
zakresu higieny upadały jak ziarna na opokę. Robił, co tylko mógł - na próżno! Szczerze
mówiąc - trudno nawet wymagać, aby człowiek nie mający butów na zimę, wygrzebujący w
marcu z cudzych pól zgniłe, zeszłoroczne kartofle w celu czynienia sobie z nich
podpłomyków, mielący na przednówku korę olszową na mąkę, aby tej domieszać do zbyt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]