[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiedziałem ci o mojej rodzinie. Teraz twoja kolej, Rose.
Jej kolej... Na szczęście weszła Atiya i zaczęła nalewać herbatę. Lydia potrzebowa-
ła tych kilku minut, żeby wziąć się w garść i obmyślić odpowiedz.
- Przecież wszyscy o mnie wszystko wiedzą, Kal.
Był zaskoczony. Kiedy opowiadał o swojej rodzinie, słuchała z wielkim zaintere-
sowaniem. Była rozbawiona, a teraz, gdy poprosił, żeby opowiedziała o swojej, całe roz-
bawienie znikło. Jakby nagle zgasło światło.
- Wiem to, o czym piszą w gazetach, poza tym trochę opowiadała mi o tobie Lucy.
Wiedział, że rodzice Rose zostali zamordowani, kiedy miała sześć lat. Wychowy-
wał ją apodyktyczny dziadek, który tak się przejął nagłówkami w gazetach, że w rezulta-
cie sam z niej zrobił anioła tłumów".
- Czyli wiesz wszystko, Kal. - Uśmiechnęła się promiennie i podniosła filiżankę do
ust.
Kal zapatrzył się na nią. Ta kobieta z długimi jasnymi włosami, porcelanową cerą i
oszałamiająco błękitnymi oczami przypominała mu renesansową damę ze starego portre-
tu. A jej usta... Pełne, wilgotne wargi na moment przywarły do brzegu naczynia. Wypiła
łyk, do dolnej wargi przyczepił się malutki listek. Rose dyskretnie zlizała go czubkiem
języka. A Kal na moment wstrzymał oddech.
- Słodka - stwierdziła. - Dla mnie nowość. Nigdy nie słodzę herbaty. Ale bardzo
dobra. Dziękuję. - Skończyła pić i ziewnęła, co wypadło trochę sztucznie. - Przepraszam,
Kal, mam za sobą ciężki dzień. Prześpię się trochę.
- Ależ oczywiście!
Wstał i odprowadził ją do drzwi, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Rose po prostu
ucieka, jakby bała się mówić o swojej rodzinę. On, zresztą ku swemu zaskoczeniu, zrobił
to bez żadnych zahamowań. Zwykle był bardzo powściągliwy. Nauczył się tego jeszcze
R
L
T
jako chłopiec, kiedy byle informacja przekazana koledze docierała do jego rodziców, by
na koniec nieodmiennie trafić do prasy w wersji wypaczonej przez ludzi, którzy utrzy-
mywali się z plotek o celebrytach.
Była już w drzwiach, jednak przystanęła i zwróciła się twarzą ku niemu. Oboje
znieruchomieli. Przez chwilę stali tak w milczeniu naprzeciwko siebie. Dwoje ludzi, któ-
rzy razem spędzili ten wieczór. To razem" było spotęgowane faktem, że zamknięci zo-
stali w żelaznym pudle wysoko nad ziemią, odizolowani od reszty świata.
Kal zdawał sobie sprawę, że inny mężczyzna na jego miejscu pocałowałby lady
Rose. A inna kobieta na jej miejscu odwzajemniłaby pocałunek. Kto wie, czy skończyło-
by się na pocałunku. Pociągała go, on ją też, to było jasne. W innej sytuacji iskierka
przeszłaby w płomień. Ale nie w tej. Miał do czynienia z lady Roseanne Napier, anio-
łem tłumów", a przecież obiecał dziadkowi, że będzie zmierzał prosto do celu. Bez żad-
nych zakłóceń.
- Dziękuję za miły wieczór. - Pocałował ją w rękę. - Miłych snów, Rose.
R
L
T
ROZDZIAA CZWARTY
Lydia, choć była wykończona, nie mogła zasnąć. Powieki w dół, powieki w górę,
znów w dół - bez skutku. Wszystko z powodu tej dłoni, którą pocałował Kal. Musiała z
całej siły przyciskać ją do łóżka, żeby nie poderwała się, nie poleciała do ust. Bo te usta
tak bardzo chciały dotknąć miejsca, którego dotknęły wargi Kala.
Poczuć ich smak...
Jego smak.
Pocałował bardzo delikatnie, zaledwie musnął wargami jej palce, a one i tak piekły,
jakby oblała się wrzątkiem. Całe zresztą ciało było w szoku. Nic więc dziwnego, że nie
mogła zasnąć. W końcu zdesperowana wyskoczyła z łóżka, zdarła z siebie ubranie i sta-
nęła pod prysznicem. Namydliła się żelem o delikatnym cytrynowym zapachu. Najpierw
nastawiła wodę ciepłą, potem coraz zimniejszą i zimniejszą, aż zaczęła dygotać. Co z te-
go, kiedy jednocześnie i tak miała wrażenie, że cała płonie.
Przecież on tylko dotknął ustami jej dłoni!
Niestety, suma jej odczuć była obezwładniająca i wykańczająca. Trzeba więc ko-
niecznie czymś się zająć, żeby nie zwariować.
Może poczytać? Otuliła się puszystym szlafrokiem, przyczesała wilgotne włosy.
Pogrzebała w torbie i wyjęła książkę jednej ze swoich ulubionych autorek. Usiadła na
łóżku i oparta wygodnie o poduszki starała się usilnie zagłębić w lekturze. Niestety, z li-
terami działo się coś przedziwnego. Ożyły. Przemieszczały się, skupiały, w rezultacie
Lydia na białej kartce zobaczyła wyraznie usta Kala. Z tą leciutko opadającą, tak nie-
prawdopodobnie zmysłową dolną wargą.
Jęknęła. Książka poleciała na podłogę. Lydia usiadła po turecku, wyprostowała
plecy i zaczęła oddychać powoli, głęboko, z nadzieją, że pozycja jogi pomoże odzyskać
choć w minimalnym stopniu równowagę. Powody do jej zachwiania były. Nadmiar fe-
romonów w ograniczonej przestrzeni samolotu, przedtem skok adrenaliny podczas star-
cia z reporterami i szok na widok Kalila Al-Zakiego, którego osoba burzyła jej misterny
plan działania. Nie wspominając już o tym, że ów Kalil Al-Zaki był wyjątkowo atrakcyj-
R
L
T
nym mężczyzną, jak również o tym, że zaczął ją leciusieńko podrywać, czyli aż do tego
stopnia przejął się powierzonym mu zadaniem.
Nic dziwnego, że litery w książce zaczęły skakać. Bo do tego wszystkiego należy
jeszcze dołożyć nutkę melancholijną. Kiedy zasiedli razem do obiadu w przestworzach,
Lydia zamierzała prowadzić typową, doskonale obojętną rozmowę towarzyską. Tym-
czasem Kal swoimi dowcipnymi historyjkami rozśmieszył ją prawie do łez, choć jedno-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]