[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwierzyłam się Haroldowi, szukając jego rady. I okazało się, \e jest w takiej samej sytuacji!&
Ta kobieta była demonem. Zimnym, racjonalnym demonem, obdarowanym przez Naturę
umiejętnością nieuchronnego zdobywania mę\czyzn. W obu wypadkach było to samo:
wyuzdane fotografie: ona i ofiara w pozach nie pozwalających na \adne wątpliwości& Mój
głupi zięć zadzwonił nawet kilka razy do niej, do mego biura i oczywiście nagrała te
rozmowy& W obu wypadkach postąpiła tak samo: \ądała pieniędzy, co miesiąc, nie za wiele,
ale i nie mało& tyle, ile ofiara na pewno była w stanie zdobyć bez większego kłopotu. Ale w
ka\dej chwili coś się mogło stać, ktoś mógł znalezć te kasety i klisze, mogła przejść do
generalnej ofensywy, mogła w rzeczywistości zrobić, co zechce. Miała ich przecie\ w ręku.
Powiem teraz coś, co mo\e panu wydać się zabawne. Wymyśliłem własną powieść
kryminalną, mister Alex. Kupiłem zamek Wilczy Ząb, sprowadziłem tu pod pretekstem tego
jubileuszu Amandę Judd z mę\em i Grace, która na szczęście nie była ju\ od dwóch lat moją
sekretarką, bo sama odeszła i pozostaliśmy w dobrych stosunkach. Nie miałem przecie\
pojęcia o jej procederze. Zaprosiłem gości i stworzyłem ten konkurs. Harold i ja mieliśmy się
tu pozbyć tej jadowitej kobry. Pomysł mój był prosty: Drugiego dnia pobytu miałem ją
poprosić, aby weszła z nami na wie\ę i zrobiła mi wspólne zdjęcie z Haroldem. A wtedy on
miał strzelić jej w twarz z pistoletu gazowego obezwładniającym nabojem, ja zarzuciłbym jej
na szyję aparat fotograficzny i razem przerzucilibyśmy ją przez obramowanie do morza,
oczywiście nie od strony lądu, ale pełnego morza, gdzie nikt by tego nie dostrzegł. Gdyby
była jakaś łódz w pobli\u, poczekalibyśmy. Pózniej zbieglibyśmy wołając, \e Grace chciała
nas sfotografować, weszła na obramowanie, potknęła się i runęła. I nikt, ani pan, ani pana
przyjaciel Parker, nie pomyślałby nawet, \e dwaj tak szacowni i niemłodzi ludzie mogliby
razem zamordować miłą, młodą kobietę, o której dopóki \yła nikt nie wiedział niczego złego.
Byliśmy absolutnie pewni swego. Nie miałem wyrzutów sumienia. Szanta\ysta jest
najplugawszym ze stworzeń. Ale Harolda przera\ał sam czyn.
 A gdzie jest ten pistolet gazowy?  zapytał niespodziewanie Alex.
 Tutaj&  pan Quarendon podszedł do stolika, wyciągnął szufladę i podał mu ciemno
oksydowany pistolet.
Joe skinął głową i schował go do kieszeni.
 To nie koniec  powiedział prędko gospodarz.  To miał być nieszczęśliwy wypadek
i byliśmy pewni, \e nikt nie rzuci się do robienia rewizji w mieszkaniu Grace, a my
dostalibyśmy się tam. Niestety, w tej chwili popełniono morderstwo i nie wiemy& nie
wiemy, co policja tam znajdzie&
 Rozumiem  Powiedział Alex.  To, co mi pan powiedział, nie jest na razie istotne.
Sam zamiar nie podlega karze, je\eli nie zaczęto go realizować& Zresztą, rozmawiamy w
cztery oczy i gdybym komukolwiek o tym napomknął, mo\e pan po prostu powiedzieć, \e
wszystko to wymyśliłem.
 Ale&
 Ale mogę pana pocieszyć. J a w i e m , k t o z a b i ł G r a c e M a p l e t o n . Wiem od
pierwszej chwili, bo nie miałem \adnego wyboru. Tylko jedna osoba mogła wchodzić w grę.
Nie wiedziałem, dlaczego to zrobiła. Od pewnego czasu wiem. Jestem pewien, \e policja nie
udostępni nikomu ani jednego dowodu mogącego skompromitować którąś z ofiar
zamordowanej. Zresztą jestem przekonany, \e w mieszkaniu Grace Mapleton nie
znalezlibyście panowie niczego. Nie była to osoba roztargniona, o ile wiem. A z pewnością
nie byliście jedynymi ludzmi, którzy wiele by dali, \eby odzyskać zdjęcia, listy czy kasety z
nagranymi rozmowami. Dobranoc, mr. Quarendon.
I wyszedł cicho, pozostawiając swego gospodarza z szeroko otwartymi ustami i pobladłą
twarzą.
XXVII
KARTA DRGNAA
Joe wszedł do biblioteki i usiadł na ławie naprzeciw Parkera.
 Co odkryłeś?
 Miałeś słuszność, to był on&  Parker wzruszył ramionami.  Początkowo
zaprzeczał, ale& kiedy poszedłem za twoją radą i nastraszyłem go trochę, załamał się od
razu. Powiedział mi, \e nie miał \adnych złych zamiarów. Chciał ją tylko postraszyć. Nie
miał oczywiście pojęcia, \e zostanie tu popełniona zbrodnia. śeby to skrócić: zobaczyłem
prawdziwe łzy w jego oczach. Ocierał je chusteczką i kajał się, jak gdyby to on zabił tę
nieszczęsną Grace Mapleton. Wreszcie zaczął mnie błagać, \ebym nikomu tego nie zdradził.
 A ty?
 Obiecałem mu&  Parker uśmiechnął się bezradnie  ale to niestety nie posunęło
naprzód naszego śledztwa.
 Chcesz przez to powiedzieć, \e byłeś tak\e u Dorothy, przeczytałeś jej notatnik i nie
odkryłeś w nim niczego, co mogłoby stanowić jakiś trop?
 Właśnie to chcę powiedzieć. Kiedy dowiedziała się, \e to nie lord Redland podrzuca do
jej pokoju trupie czaszki, wyraznie była ucieszona i nie zapytała mnie nawet, kto to zrobił.
Zresztą, nie powiedziałbym jej. A w notatniku były ró\ne uwagi o nas wszystkich&  Joe
dostrzegł, \e jego przyjaciel zarumienił się nagle  nic wa\nego.
 Zdaje się, \e potraktowała cię z wyrazną sympatią?
 Skąd wiesz?& Tak& rzeczywiście& ale to nie ma znaczenia. A ty, czego dokonałeś?
 Byłem u doktora Harcrofta i dyskutowałem z nim parę minut o tym przeklętym mieczu.
Twierdzi, \e nawet gdyby pani Wardell była naprawdę szalona i odkryła w sobie nadludzkie
siły, nie mogłaby tak jej przebić& Niestety, myślę, \e on ma słuszność, Ben. Byłem te\ u
pana Quarendona&
 Słuchaj  Parker westchnął.  Dzwonili z wioski. Cała ekipa jest ju\ tu i czeka.
Zaczął się odpływ, ale od morza wiatr gna ku brzegom sztormowe fale i przelewają się one
przez groblę. Deszcz przestał padać. Superintendent Derry jest pewien, \e mimo wszystko
teraz nie mogliby przenieść ekwipunku. Powiedziałem im, \e nic się w tej chwili nie dzieje i
niech nie ryzykują, póki nie będą mogli spokojnie tu dojść.
 Mamy więc godzinę czasu, a mo\e nawet więcej.
 I co zrobimy z tą godziną? Je\eli pani Wardell nie mogła jej zabić, jesteśmy ciągle i
beznadziejnie w tym samym miejscu. Gdyby nie psy Quarendona mógłbym jeszcze mieć cień
nadziei, \e gdzieś ukrywa się morderca, ale jestem pewien, \e wywęszyłyby go. A je\eli tego
obcego mordercy nie ma, oznacza to, \e nie ma \adnego innego. To obłęd, Joe! Taka sprawa
mo\e się człowiekowi przyśnić, ale nie mo\e zdarzyć się na jawie.
 A gdybym powiedział ci, \e ten morderca istnieje?
 Nie uwierzyłbym ci&  Parker westchnął.  Tu na stole przede mną le\y kartka, a na
niej wszystkie nazwiska ludzi, którzy pozostali w zamku po wyjściu słu\by. Nikt z nich nie
mógł zabić Grace Mapleton.
 Mógł  powiedział spokojnie Alex.
 Kto?
Joe pochylił się nad stołem i zni\ywszy jeszcze bardziej głos, powiedział mu.
 Jak to?  Parker spojrzał na kartkę.  Przecie\&
 Zaczekaj  Joe powstrzymał go ruchem uniesionej ręki.
 Jeszcze nie wszystko rozumiem, chocia\ zrozumiałem to, co najwa\niejsze. Chciałbym
poprosić tu Franka Tylera, który nie przebił mieczem sekretarki swojej \ony. Kiedy skończę z
nim mówić, wszystko będzie jasne.
Parker bez słowa skinął głową. Najwyrazniej zaniemówił na chwilę. Raz jeszcze uniósł ku
oczom swoją kartkę i wpatrzył się w nią, odczytując kolejne nazwiska.
 Ale\, Joe&  powiedział  Chyba nie zastanowiłeś się nad tym, co mówisz.
Przecie\&
Alex ponownie uciszył go.
 Pójdę po Tylera i sprowadzę go tutaj. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl