[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dziwne światełka nie ostrzegły mnie przed żadnym niebezpieczeństwem, więc po
chwili lub dwóch poszłam dalej. Jedno oderwało się od grupy pobratymców i
pomknęło w moją stronę. Uchyliłam się, po czym zobaczyłam je wysoko nad głową.
Teraz usłyszałam brzęczenie i dostrzegłam skrzydła oraz złożone z wielu
fasetek oczy, które świeciły w mroku jak iskierki. Był to owad lub jakieś
latające stworzenie - nie uważałam go za ptaka - mniej więcej wielkości mojej
ręki, o okrągławym, świecącym jasno ciele...
Nadal unosił się nade mną, ale nie próbował -zbliżyć. Zebrałam więc resztki
odwagi, żeby ruszyć w dalszą drogę.
Jeszcze dwa świetliki dołączyły do tego, który mnie eskortował, i przy ich
połączonym blasku mogłam iść pewniej i szybciej. Droga znów stała się równa.
Rosły przy niej drzewa, widziałam ich liście i czułam zapach świeżej zieleni.
W bardzo krótkim czasie przeszłam ze środka zimy do wiosny albo lata. Czy była
to zielonozłota kraina tamtej Gillan?
Przynajmniej nasza nić nadal mnie prowadziła. Nie opuścili też mnie moi
świecący towarzysze. Pózniej drzewa oddaliły się od traktu, pozostawiając z
obu stron pas łąki, a powietrze i wszystko wokół zdawało się witać mnie
radośnie, kojąc ból i strach niczym leczniczy balsam głęboką oparzelinę. Nie
potrafiłam zrozumieć, dlaczego coś równie przerażającego jak to, przed czym
uciekłam, mogło przemierzać te strony. Ponieważ jednak przybyło z kierunku, w
którym zmierzałam, nie osłabiłam czujności.
Starożytna droga już nie biegła prosto, ale skręcała i obniżała się, aż w
końcu zaprowadziła mnie nad rzekę. Kiedyś przerzucono przez nią most i musiało
to być bardzo dawno, ponieważ środkowa jego część się zapadła. W tym miejscu
płynął silny prąd i przejście tędy nocą - chyba że z musu - graniczyłoby z
szaleństwem. Osunęłam się zatem na skraj mostu i na poły leżąc, na poły
siedząc, cieszyłam się, że zaszłam tak daleko w jakim takim stanie.
Poczuwszy mocny zapach, odwróciłam głowę w lewo. Jeden ze świetlików usiadł na
ukwieconej gałęzi, która ugięła się pod jego ciężarem. Te kwiaty wyglądające
jak odlane z wosku... Takie same Halse ofiarował drugiej Gillan! A więc
przynajmniej tyle osiągnęłam: dotarłam do kraju za ukrytą w skale bramą,
ojczyzny Jezdzców, za którą tak tęsknili na wygnaniu. Był piękny, zgoda, ale
co miałam sądzić o tym, co przemierzało szczyty w nocy? Czy ta ziemia mogła
być również odrażająca i plugawa? Nie znajdowałam się w wywołanym czarami
transie ani nie byłam tak zaczarowana jak tamta Gillan i jej towarzyszki. Czy
mój prawdziwy wzrok będzie mnie ostrzegał i chronił, czy przeszkadzał?
Kraina Widm
Zwit wstał bladoróżowy, a nie szary jak na Wielkim Pustkowiu i w górach.
Zwietliki odleciały jeszcze przed brzaskiem; teraz zaczęły śpiewać ptaki. Nie
wędrowałam już samotnie przez wrogie rodzajowi ludzkiemu okolice. Przynajmniej
tak myślałam pierwszego poranka w tej zakazanej krainie.
Krew żywiej popłynęła mi w żyłach. Wróciła mi odwaga i siły. To-Co-Przemierza-
Szczyty należało do życia, które pozostawiłam za sobą wraz z zimą.
Bezimienna rzeka płynęła na tyle szybko, że opózniła moją dalszą drogę, ale
poniżej miejsca, w którym odpoczywałam, zauważyłam niewielką zatoczkę z wodą
spokojną jak w sadzawce. Pochylały się nad nią drzewa, zanurzając końce gałęzi
giętkich niczym łozowe witki, obsypanych różowymi kwiatami. Każdy lekki
podmuch wiatru prószył powierzchnię rzeki złotym pyłkiem niby żółtym śniegiem.
Smukłe, soczystozielone trzciny porastały brzeg, z wyjątkiem miejsca, gdzie
lekko wysuwał się w nurtu duży kamień, jakby położony, by służyć za nabrzeże
dla miniaturowej floty.
Wstałam sztywno i zeszłam na ów głaz. Następnie zgarnęłam z wody nieco
kwietnego pyłku, pozwalając, by przejrzyste krople spłynęły mi po skórze. Była
zimna, ale nie za zimna. Rozpięłam wszystkie sprzączki i klamerki, rozwiązałam
sznurówki i zrzuciłam z siebie podartą, brudną i przepoconą odzież. Brodząc w
rzece, skierowałam się do upatrzonej zatoczki. Umywszy się, obejrzałam swoje
ciało. Rana na boku prawie się zagoiła, pozostawiając różową pręgę.
Przypadkowo otarłam się głową i ramionami o ukwiecone łoziny. Zapach ich
kwiatów pozostał mi na włosach i skórze. Rozkoszowałam się tą swobodą, nie
chcąc wracać do ubrania i uczucia, które wciąż mnie poganiało. Jeżeli była to
iluzja, to tak silna, że zawładnęła mną całkowicie. Zresztą, nie chciałam, aby
ten czar prysł...
W końcu jednak wyszłam na brzeg i ubrałam się w podróżny strój z tym większą
niechęcią, że byłam czysta. Po posiłku ponownie przyjrzałam się zrujnowanemu
mostowi. Wyglądał na stary jak świat; Jego szare kamienie pokrył wzór z mchu i
porostów. Zrodkowa część musiała zawalić się przed wielu laty. Nie, jedyny
sposób na przebycie tej rzeki, to...
Utkwiłam wzrok w wyrwie. Zauważyłam tam coś - coś tak cienkiego jak nić
babiego lata. Czy to iluzja? Odwołałam się do prawdziwego wzroku. Znów
doznałam zawrotu głowy na widok dwóch nakładających się na siebie obrazów.
Zobaczyłam bardzo stary most, zrujnowany w połowie, i inny, nietknięty, bez
zwalonych przęseł! I ten drugi most był prawdziwy. A jednak, pomimo
koncentracji całej woli i uwagi, pozostał on dla mnie cieniem, zjawą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]