[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podoba się dziewczyna, a nie ma jej nic do zaoferowania, nic prócz
tego, że mu się podoba, a nawet więcej niż podoba, to co ma zrobić?
- Myślę, że to całkiem dużo do zaoferowania.
- W porównaniu z pieniędzmi i pozycją społeczną, całkiem
niedużo.
- Takie podejście zle by świadczyło o dziewczynie. Krzyś
przetarł okulary.
- Nie będę udawał. Wie pani, że chodzi o Patrycję. Marta
wiedziała i nie wiedziała jednocześnie.
- Powiedział jej pan o tym?
- Co by to dało? Nie zdziwiłaby się. Jest przyzwyczajona.
- Zna ją pan dobrze?
- Sam nie wiem. Kiedyś mieszkaliśmy w sąsiednich blokach.
Czatowałem przy oknie, kiedy szła na zakupy, żeby ją przypadkiem
spotkać w sklepie. Jej mama była księgową na wydziale, gdzie
studiowałem, więc liczyłem się za znajomego. Miała w sobie tyle
czaru, te chwile, kiedy mogłem z nią zamienić choć parę słów,
trzymały mnie na nogach - wyrzucił z siebie jednym tchem. -
Najpiękniej było, gdy udało mi się zaprosić ją do klubu na kabaret.
- Mama pozwoliła?
- Pozwoliła. Rzecz jasna, powrót przepisowo wcześnie i tak
dalej. Ale to nie mama kieruje Patrycją. Ona jest sama z siebie taka... -
szukał słów - czysta i niezależna. Inna niż dziewczyny w jej wieku.
Umilkł, jakby gubiąc się w swoich myślach.
- Zaprosił ją pan drugi raz?
- Nie, nie zaprosiłem. - Zmiął nerwowo brzeg grubej bluzy. -
Zaraz potem miałem kłopoty, o mało nie wyleciałem ze studiów,
żołądek mi nawalił, jak panu Trzeciakowi. Oni wyprowadzili się do
większego mieszkania. Ja zaraz potem stanąłem na nogi. Zrobiłem
bardzo dobry dyplom, dostałem świetną pracę. Ona zaczęła chodzić z
jakimś ze swojej klasy, ale to nie było na serio. A teraz, widzi pani,
już planuje się jej przyszłość. Mówi się, że ma czas na zamążpójście,
bo to prawda, a jednocześnie obstawia się pana redaktora Drzygłoda,
jak tylko się da.
- Może gdyby wiedział o pana uczuciach, byłoby inaczej -
powiedziała Marta bez wielkiego przekonania.
- Jest jeszcze bardzo młoda. Imponuje jej ktoś taki. Przy tym, wie
pani, on wygląda bardzo idealnie, nieskazitelnie, rzecz jasna,
zewnętrznie. A ona jest taka właśnie wewnętrznie.
Na pewno dobrze, że drzwi się otworzyły, bo Marta stanowczo
została przekarmiona zachwytami nad duszą Patrycji. Wybawcą
okazał się Janek Reising.
- Od razu zostałem poinformowany, gdzie cię można znalezć -
oznajmił. - Dopiero jako wiadomość drugiej kategorii opisano mi
niedoszłą katastrofę.
- Jeśli pan lubi mocne wrażenia, to pan stracił. - Krzyś podsunął
mu filiżankę. - W przeciwnym razie nie ma czego żałować, prawda?
- Było nieprzyjemnie - zgodziła się.
Reising przeciągnął palcami po włosach, z których zabawnie
sterczały kawałki suchych patyków.
- Słyszałem, że linka hamulca ręcznego jest przerwana i nie
wiadomo, czy sama z siebie, czy ktoś jej pomógł.
- No nie! - Krzyś aż podskoczył. - To bez sensu.
- Jak większość rzeczy tutaj - przypomniała Marta. Młody
człowiek pokręcił głową.
- Pomyślcie sami - patrzył, szukając zrozumienia w ich twarzach.
- Człowiek jezdzi po Warszawie diabelnie niebezpiecznej, dobrze
prowadzi samochód, nie ma problemu. Udaje się na spokojne
wakacje, na prostej drodze, na podwórku taranuje go samochód bez
kierowcy. Koszmar. Strach wyjść z domu.
Jasne oczy Janka błysnęły z zadowolenia.
- Jednak w końcu nie staranował dzięki wybitnym
umiejętnościom kierowcy, z których też zdano mi sprawę. Stąd
pochodzi morał, że wszystko w życiu należy robić na szóstkę, albo nic
nie robić. Dobrze zrozumiałem?
Krzyś skinął głową z miną, jakby przełykał truciznę.
- Swoją drogą, to anioł, nie człowiek - ciągnął rzezbiarz. - Ja bym
chyba jednak zabił takiego klienta od latającego łazika.
Marta zbierała się do wyjścia.
- A ty oczywiście zawsze zostawiasz samochód na biegu? -
spytała zgryzliwie.
- Zostawiam. Od czasu, gdy widziałem, jak młody biznesmen w
czarnym płaszczu gonił swoje audi po chodniku, po jezdni, po
wszystkim.
- Dogonił? - Przeszła pod jego ramieniem, uśmiechając się i
machając Krzysiowi na pożegnanie.
- Dogonił. Już prawie w szybie wystawowej. Zaraz potem zasłabł
i odwiezli go. Młody chłopak, a nie wytrzymał stresu. Ja nie chcę być
następny.
- Ty byś się nie przejął. Chce jechać w szybę, niech jedzie,
prawda? A w ogóle - zmierzyła go niezadowolonym spojrzeniem -
skąd u ciebie, u licha, ten dobry humor? Wracasz umorusany z bagien,
w których medytowałeś, jak kaczka w błocie, wszystko ci się podoba,
możesz to wytłumaczyć?
- Oczywiście. Prosty wniosek, że spędziłem przedpołudnie
właściwiej niż ty. Samotność mi lepiej posłużyła niż spacer z niejakim
Drzygłodem, bo o tym też wiem, a potem oglądanie na żywo filmu
akcji z tym panem w roli głównej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]