[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niemiecku. W potoku zagranicznych słów kilkakrotnie zabrzmiało po rosyjsku słowo
kryminał .
- Chwileczkę - nagle czujnie odezwał się Bormental i ruszył do drzwi.
Wyraznie było słychać kroki zbliżające się do gabinetu. I jeszcze buczenie
jakiegoś głosu. Bormental otworzył drzwi i odskoczył zdumiony. Doszczętnie
zaskoczony Filip Filipowicz zastygł w fotelu.
W oświetlonym czworokącie korytarza pojawiła się w samej tylko nocnej
koszuli Daria Pietrowna z płonącym bojowo obliczem. Zarówno lekarza, jak i
profesora oślepiła obfitość ogromnego i, jak im się ze strachu wydało, zupełnie gołego
ciała. W potężnych rękach Daria Pietrowna wlokła coś i to coś zapierało się, siadało na
zadzie, a jego pokryte czarnym puchem niewielkie nóżki plątały się na parkiecie.
Coś , rzecz jasna, okazało się Szarikowem, kompletnie zdezorientowanym, jeszcze
pijanym, rozkudłanym i w samej tylko koszuli.
Daria Pietrowna, goła i imponująca, potrząsnęła Szarikowem jak workiem
kartofli i powiedziała, co następuje:
- Jak się panu podoba, panie profesorze, nasz gość Telegraf Telegrafowicz? Ja
już byłam zamężna, ale Zina to niewinna dziewczyna. Szczęście, że się obudziłam.
Zakończywszy przemówienie Daria Pietrowna zawstydziła się, krzyknęła,
zasłoniła pierś dłońmi i uleciała.
- Dario Pietrowna, na miłość boską, przepraszam - krzyknął w ślad za nią
czerwony Filip Filipowicz, kiedy się opamiętał.
Bormental zakasał wyżej rękawy koszuli i ruszył na Szarikowa. Filip Filipowicz
zajrzał mu w oczy i przeraził się.
- Panie doktorze! Zakazuję panu...
Bormental prawą ręką ujął Szarikowa za kołnierz i potrząsnął tak, że płótno
koszuli z przodu trzasnęło.
Filip Filipowicz rzucił się na ratunek i zaczął wydzierać szczupłego Szarikowa z
wprawnych chirurgicznych rąk.
- Bić nie ma pan prawa - krzyczał na wpół zaduszony Szarikow, siadając na
ziemi i trzezwiejąc.
- Doktorze! - krzyczał Filip Filipowicz.
Bormental trochę się opamiętał i wypuścił Szarikowa, który natychmiast
zaskowyczał.
- W porządku - wysyczał Bormental - poczekamy do rana. Urządzę mu benefis,
jak tylko wytrzezwieje.
I chwyciwszy Szarikowa pod pachy powlókł go do laboratorium spać. Szarikow
próbował wierzgać, ale nogi nie chciały go słuchać.
Filip Filipowicz rozstawił nogi, na skutek czego lazurowe poły szlafroka
rozsunęły się, wzniósł oczy i ręce do lampy pod sufitem korytarza i powiedział:
- No, no...
IX
Benefis Szarikowa, który obiecał mu doktor Bormental, nie odbył się jednakże
następnego ranka, z tej mianowicie przyczyny, że Poligraf Poligrafowicz przepadł z
domu. Bormental wpadł we wściekłą furię, nazwał sam siebie osłem za to, że nie
schował klucza od drzwi frontowych, krzyczał, że nigdy sobie tego nie daruje i
zakończył życzeniem, żeby Szarikow trafił pod autobus. Filip Filipowicz siedział w
gabinecie i zanurzając palce w czuprynie mówił:
- Wyobrażam sobie, co się będzie działo na ulicy... Wyobrażam sobie. Od
Sewilli do Grenady... mój Boże.
- Może jest w komitecie domowym - szalał Bormental i gdzieś biegał.
W komitecie domowym pokłócił się z przewodniczącym Szwonderem do tego
stopnia, że przewodniczący Szwonder zasiadł do pisania skargi do sądu ludowego
rejonu chamowniczeskiego, krzycząc przy tym, że nie jest stróżem wychowanka
profesora Preobrażeńskiego, tym bardziej że ów wychowanek, Poligraf, nie dalej jak
wczoraj okazał się oszustem, biorąc z komitetu domowego siedem rubli, rzekomo na
zakup podręczników w spółdzielni.
Fiodor, który z tej okazji zarobił trzy ruble, przeszukał dom od góry do dołu.
Nigdzie nie było nawet śladu Szarikowa.
Tylko jedno stało się jasne - Poligraf opuścił mieszkanie o świcie w cyklistówce,
palcie i szaliku, zabierając ze sobą z kredensu butelkę jarzębiaku, rękawiczki doktora
Bormentala i wszystkie swoje dokumenty. Daria Pietrowna i Zina nie ukrywały
burzliwej radości oraz nadziei, że Szarikow nigdy już nie wróci. Od Darii Pietrowny
Szarikow pożyczył poprzedniego dnia trzy ruble i pięćdziesiąt kopiejek.
- Dobrze wam tak! - ryczał Filip Filipowicz potrząsając pięściami. Przez cały
dzień dzwonił telefon, dzwonił również dnia następnego. Lekarze przyjmowali
niezwykle wielu pacjentów, a na trzeci dzień w gabinecie jasno i wyraznie stanął
problem zawiadomienia milicji, która to milicja powinna odnalezć Szarikowa w
moskiewskich odmętach.
Jak tylko zostało wypowiedziane słowo milicja , nabożną ciszę uliczki
Obuchowskiej rozszarpał chrzęst ciężarówki i zadrżały okna w całym domu.
Następnie zabrzmiał pewny siebie dzwonek i z niezwykłą godnością wkroczył Poligraf
Poligrafowicz, w całkowitym milczeniu zdjął cyklistówkę, powiesił palto na jelenich
rogach i objawił się w zupełnie nowym kształcie. Miał na sobie skórzaną kurtkę,
wyraznie kupioną na kogoś innego, również skórzane wytarte spodnie i wysokie
angielskie buty, sznurowane pod kolana. Niewyobrażalny koci zapach natychmiast
rozprzestrzenił się w całym przedpokoju.
Preobrażeński i Bormental jak na komendę skrzyżowali ręce na piersiach,
stanęli we framudze drzwi, oczekując pierwszych informacji od Poligrafa
Poligrafowicza. Ten zaś przygładził szczeciniaste włosy, odkaszlnął i rozejrzał się w
taki sposób, że było jasne - swoje zakłopotanie Poligraf stara się zamaskować
nonszalancją.
- Ja, Filipie Filipowiczu - zaczął wreszcie mówić - dostałem posadę.
Obaj lekarze wydali z siebie suche, nieokreślone chrząknięcie i poruszyli się.
Preobrażeński oprzytomniał pierwszy, wyciągnął przed siebie rękę i wyrzekł:
- Papiery.
Było napisane na maszynie:
Okaziciel niniejszego, Poligraf Poligrafowicz Szarikow, jest kierownikiem
pododdziału oczyszczania miasta z bezdomnych zwierząt (kotów itp.) w wydziale
Moskiewskiej Gospodarki komunalnej.
- Tak - ciężko powiedział Filip Filipowicz - a któż to ci załatwił? Ach, zresztą
sam się domyślam.
- No tak, Szwonder - odpowiedział Szarikow.
- Pozwól, że zapytam: dlaczego tak ohydnie śmierdzisz?
Szarikow z zatroskaniem powąchał kurtkę.
- No to co, że śmierdzi... wiadomo, jak od specjalisty. Wczoraj dusiliśmy te
koty, dusiliśmy...
Filip Filipowicz wzdrygnął się i spojrzał na Bormentala. Oczy Bormentala
przypominały dwie czarne lufy skierowane wprost na Szarikowa. Bez zbędnych słów
ruszył na Szarikowa i z łatwością złapał go za gardło.
- Ratunku! - zapiszczał Szarikow blednąc.
- Doktorze!
- Nie pozwolę sobie na nic złego, Filipie Filipowiczu, proszę się nie niepokoić -
żelaznym głosem powiedział Bormental i wrzasnął: - Daria Pietrowna, Zina!
Obie pojawiły się w przedpokoju.
- No, powtarzaj - powiedział Bormental i odrobinę przycisnął gardło Szarikowa
do wiszącego na wieszaku futra - proszę mi wybaczyć...
- No dobrze, powiem - odparł zachrypłym głosem absolutnie wstrząśnięty
Szarikow, ale nagle nabrał powietrza, szarpnął się i spróbował krzyknąć ratunku,
krzyk się jednak nie udał i głowa Poligrafa całkowicie utonęła w futrze.
- Doktorze, błagam pana.
Szarikow pokiwał głową, dając do zrozumienia, że poddaje się i będzie
powtarzać.
- ... Proszę mi wybaczyć, szanowna Dario Pietrowna i Zinaido?
- Prokofiewna - wyszeptała z przestrachem Zina.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]