[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pilniejsze miałem sprawy niż do rodzica. Jeno się usidlić nie daj, przyjdzie czas, to sam cię
wyswatam.
Nie to mówił Bogusław, rumieniąc się pod spojrzeniem ojca. Sami wiecie, że
trudno się od gościny wymówić. Jeno czemu Bolko nagli? Chyba znowu wojnę gotuje.
Tak i myślę, żeś mu nie do rady potrzebny, bo innych ma do tego, i już, co trzeba, z
Gwaldonem załadził. Mało miał wrogów, jeszcze sobie cesarza napytał, który teraz będzie
popierał Zbigniewa.
Ale za to w Rzymie zyszcze sprzymierzeńca.
Szczodry też go miał i wiadomo, jak się skończyło. Wy pójdziecie na wygnanie, a ja
chyba do lasu, bo się Zbigniew mścić będzie na Bolkowych stronnikach. Ale co tam zgryzoty
na pniu zbierać! Siadłeś na Bolkowego konia, tedy jedz na nim.
Juści, że się nie przesiądę ani się trapić nie myślę. Bolko się na woja urodził, zaś
Zbigniew ciastoch jest, na mnicha chowany. Niechby jeno Bolko kazał, wyżeniem nie tylko
Zbigniewa, ale i arcybiskupa. Co mi tam!
Daj to Bóg. Jakem stary, sam bym ruszył, byle Prawdzicom za sąsiedztwo odpłacić.
Ale że nie wiada, jak będzie, tedy pijmy. Miód zacny, jeszcze go pradziad Mierzb sycił. Mają
zaś obcy wypić, to lepiej my.
Jakoż starali się, by dla obcych niewiele zostało, po czym pieśni śpiewali, a w końcu
Bogusław zawziął się, że choćby sam, nie mieszkając, Prawdziców najedzie i pierwszego,
którego spotka, na pół rozpłata. Stary jednak, który mocniejszą nadał głowę, miecz mu
schował, więc Bogusław zgodził się wyprawę odłożyć do jutra, nazajutrz zaś zaspał do
południa i zbudziwszy się z nieco ciężką głową, przypomniał sobie, że na rozkaz księcia
wracać ma do Krakowa. Poniechał tedy zamiaru, obiecując sobie sposobniejszą porą z
druhami przyjechać, by Prawdzicom odpłacić, choćby i książę na Zbigniewa nie ruszył, i
pożegnawszy rodzica, zabrał się z powrotem.
Książę Bolko pogodził się z bratem, widząc, że nie podoła walce na wszystkie strony,
zwłaszcza że wielkie straty poniesione w kołobrzeskiej wyprawie i srogie kary, jakie spadły
na winowajców, niechęć zbudziły wśród wielmożów, których synowie zostawili kości na
Pomorzu. Miał zaś książę nadzieję, że jeśli brat, jak przyrzekł, Pomorców przestanie popierać,
a od Borzywoja pokój mu wyjedna, to on sprawę pomorską zdoła zakończyć, póki zamęt w
Niemczech saskich wielmożów i magdeburskiego arcybiskupa trzyma od niej z dala.
Skarbimir jednak nie wierzył, by Zbigniew istotnie poniechał najważniejszego i
wypróbowanego sprzymierzeńca, i radził za własnymi się obejrzeć. Dlatego Bolko wysłał
Bogusława w poselstwie do Jarosława wołyńskiego, swatając Jarosławowi swą siostrę Judytę,
by się zabezpieczyć od trembowelskich i przemyskich książąt, z którymi Zbigniew paktować
próbował. Zarazem Bolko zwrócił oczy na Węgry, którym, jako i Polsce, z Czech i Niemiec
wróg zagrażał i gdzie, jako i w Polsce, wewnętrzna rozterka między Kolomanem i Almusem
siły kraju osłabiała. Obawy Skarbimira okazały się słuszne, gdy wyruszywszy na Pomorze, na
przestrzeżonych wrogów trafił i nic nie zdziaławszy, prócz spustoszenia kraju nad Notecią,
zawrócić był zmuszony. Także %7łelisław, który posiłki powiódł Zwiętopełkowi, by korzystając
ze sposobności, gdy Borzywoj stał z cesarzem pod Ratyzboną, osadzić na czeskim tronie
Bolesławowego sprzymierzeńca, nic nie wskórał. Przestrzeżony Borzywoj na czas wrócił do
Pragi, a wraz z nim cesarz Henryk IV, którego odstąpił ostatni niemiecki stronnik, Leopold
austriacki. Zamęt w Niemczech widocznie miał się ku końcowi. Od dwóch lat już Bolko z
walną wyprawą ną Pomorze wstrzymywał się, a czas naglił i kończyć należało.
Bogusławowi cniło się i wpraszał się na wyprawy, ale książę ofuknął go jeno:
Muszę ja siedzieć, możesz i ty. Ucz się cierpliwości.
Nie było co począć. Skarbimir po raz trzeci gotował wyprawę na Pomorze i konne
wojska zbierał w Krakowie, gdy piesze tymczasem gromadziły się na granicy. Bogusław
kręcił się, pomagał, jak mógł, i jeno żałosnym spojrzeniem prosił księcia, by mu iść nie
wzbraniał. Ale książę, choć zrozumiał, rzekł jeno:
Może już niedługo nadejdzie pora, byś swoją pieśń zaśpiewał. Ninie zaś ułóż
weselną, bo i mnie uprzykrzyły się już sprawy i wypocząć od nich się godzi. Tedy umyśliłem
na weselisko Dzierżykraja Nałęcza z %7łelisławową córą jechać do Rudy, jakom im przyrzekł, i
na to jeno czekają. Składnie mi jest, bo i kościół nowy poświęcić się tam ma, i lasy
nieprzebrane, tedy się łowami zabawim. Skarbimir też powrotną drogą tam ma wstąpić. Nie
zapomnij tedy i tamtej pieśni, ale ninie razno wez się do weselnej, bo za dwie, trzy niedziele
ruszamy.
Bądzcie bez obawy, pamiętam ja moją pieśń. Chcecie, to wam zapieję. Jeno nieco
zmienić musiałem, bośmy nie ostali.
Weselnej teraz rad posłucham, swój czas na wszystko.
Weselne najlepsze stare, jako stary miód. Ale każecie, to nową ułożę. Jeno z luteńką
przysiądę, sama mi śpiewa.
VII. WESELE W RUDZIE
Skarbimir szedł wielkimi pochodami, aby wykorzystać mrozny jeszcze czas, póki bagna
nie puszczą. Pod Radziejowem połączył się z resztą wojsk i ruszył dalej, ostrożnie już, by
wieść nie uprzedziła najazdu. Wiódł do tysiąca kopijników i około dwóch tysięcy pieszych
tarczowników i łuczników. Siła to była znaczna i pod biegłym wodzem niemało mogła
dokonać. U zródeł Noteci przeszedł rzekę i pograniczne lasy, po czym zanurzył się w Bory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]