[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziś setki mil, a za to wszystko wynagrodzono mnie tylko łajaniem[70] i wymyślaniem. Ponieważ
sklepy już były zamknięte i nie mogłam dostać tego, po co za ostatnim razem wysłała mnie kucharka,
więc dziś nie dano mi kolacji. Jacyś ludzie śmiali się ze mnie, że z winy mych starych bucików
poślizgnęłam się i upadłam w błoto. Jestem teraz cała zawalana błotem... a oni się śmiali ze mnie.
Czy ty słyszysz, Emilko?
Spojrzała w rozwarte szeroko szklane jej oczy i zadowoloną, uśmiechniętą buzię  i nagle ogarnął
ją gniew i przeszywający ból.
Podniosła rękę i strąciła Emilkę z krzesła, wybuchając spazmatycznym płaczem  ta Sara, która
nigdy dotąd nie płakała.
 Ty niczym innym nie jesteś, tylko lalką!  krzyknęła.  Tylko lalką... lalką... lalką! Ciebie nie
obchodzi nic na świecie. Napchana jesteś trocinami... nigdy nie miałaś serca! Nic nie wzbudza w
tobie współczucia! Jesteś lalką, niczym więcej!
Emilka leżała na podłodze, zadarłszy haniebnie nogi ponad głową, a na koniuszku jej nosa widniała
płaska plamka  jednak twarz jej była spokojna, owszem nawet pełna godności. Sara zasłoniła
twarz rękoma. Szczury w norze poczęły bić się i gryzć z sobą wśród szurgania i pisków.
Melchizedech wymierzał sprawiedliwość któremuś ze swych dzieci.
Sara z wolna zaczęła uspokajać się w płaczu. Sama dziwiła się tej odporności, z jaką umiała
przełamywać wszelkie nawiedzające ją strapienia. Po chwili podniosła głowę i patrzyła na Emilkę,
która zdawała się spoglądać na nią spod oka  ale tym razem w jej szklanych oczach lśniła jakby
iskra serdeczności. Sara schyliła się i podniosła z ziemi lalkę. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia  a
nawet uśmiechnęła się blado na myśl o niedorzeczności własnego postępku:
 I cóż ty na to poradzisz, jesteś lalką!  rzekła z westchnieniem rezygnacji.  Tak samo Lawinia i
Jessie nic na to nie poradzą, że mają pustkę w głowach. Nie wszyscy jesteśmy ulepieni z jednej gliny.
Ty napchana jesteś trocinami  i może ci z tym dobrze.
To rzekłszy, pocałowała ją, otrzepała, wygładziła jej sukienkę i posadziła ją z powrotem na krześle.
Jednym z najgorętszych życzeń Sary było, żeby ktoś się wprowadził do sąsiedniej pustej kamienicy,
której poddasze znajdowało się tak blisko jej pokoiku. Nieraz sobie myślała, jakby to było
przyjemnie, gdyby pewnego dnia ktoś otworzył tamto okno i wytknął z niego głowę.
 Gdyby to był jakiś miły człowiek  mówiła sobie w duchu  powitałabym go słowami Dzień
dobry, a potem jakoś potoczyłaby się rozmowa. Ale nie bardzo mi się wydaje prawdopodobne, by
mógł tu spać kto inny, prócz służby.
Pewnego ranka, gdy po odwiedzeniu sklepikarza, rzeznika i piekarza mijała róg placu, ku wielkiej
swej radości zobaczyła, że podczas jej dość długiej bytności w mieście zdarzyło się coś
niezwykłego. Oto przed ową pustą kamienicą zatrzymał się wielki wóz, pełen mebli, a koło otwartej
bramy krzątali się ludzie, raz po raz wnosząc do wnętrza ciężkie paki i sprzęty.
 Aha! Ktoś się wprowadza!  domyśliła się Sara.  Naprawdę ktoś się wprowadza! Aha! Teraz
z pewnością jakaś miła twarz wychyli się z okna na poddaszu!
Miała wielką ochotę przyłączyć się do gromadki gapiów, którzy zatrzymali się na chodniku, by
przyjrzeć się wnoszeniu rzeczy. Myślała, że ujrzawszy choćby jeden ze sprzętów, zdołałaby
odgadnąć, skąd przybyli i kim są ich właściciele.
 Meble miss Minchin są do niej zupełnie podobne  myślała.  Pamiętam, iż przyszło mi to na
myśl w pierwszej chwili, gdym ją ujrzała, pomimo że byłam wtedy jeszcze taka mała. Powiedziałam
to pózniej tatusiowi, a on się roześmiał i przyznał mi rację. Jestem pewna, że Duża Rodzina ma
wygodne, obszerne sofy i fotele; różowe tapety, które widziałam u nich na ścianach, są zupełnie takie,
jak oni... ciepłe, wesołe, łagodne i jasne.
W parę godzin pózniej wysłano ją do zieleniarki po pietruszkę; gdy doszła do schodków, wiodących
na ulicę, naraz serce jej poczęło bić szybko. Z wozu meblowego wyjęto właśnie parę mebli i
ustawiono na cbodniku. Był tam piękny stół starannie odrobiony z drzewa tekowego[71], parę krzeseł i
szafa suto ozdobiona wschodnią inkrustacją[72]. Ich widok wzbudził w sercu Sary dręczące, tęskne
uczucie. Podobne przedmioty widywała przed laty w Indiach. Pomiędzy rzeczami, zabranymi jej
przez miss Minchin, było też i biurko z teku, przesłane przez ojca.
 Aadne to sprzęty!  pomyślała Sara.  Powinny być własnością jakiegoś dobrego człowieka.
Jakie to wszystko wspaniałe i piękne! Pewno jakaś bogata rodzina zamieszka w tym domu!
Przez cały dzień nadjeżdżały jedne za drugimi wozy pełne mebli. Kilkakrotnie Sarze udało się
zobaczyć niektóre z przedmiotów wnoszonych do domu; okazało się, że miała rację, przypuszczając,
iż nowi lokatorzy są ludzmi zamożnymi. Wszystkie meble były kosztowne i piękne, a znaczna ich
część pochodziła ze Wschodu. Były tam cudowne kobierce, makaty i ozdoby, przy tym wiele
obrazów i stosy książek, mogących zapełnić całą bibliotekę. Wśród innych osobliwości zwrócił
uwagę Sary okazały posąg Buddy w ozdobnej kapliczce.
 Ktoś z tej rodziny musiał kiedyś przebywać w Indiach  zawyrokowała Sara.  Widzę bowiem,
że nawykli[73] do różnych indyjskich przedmiotów i znajdują w nich upodobanie. Bardzo jestem temu
rada[74]. Będę ich uważała za przyjaciół, nawet gdyby żadna głowa nie wychyliła się z okna na
poddaszu.
Gdy wieczorem szła po mleko dla kucharki (nie było takiej roboty, do której by jej nie zaprzęgano),
ujrzała coś takiego, dzięki czemu sytuacja stała się jeszcze bardziej interesująca. Przystojny, rumiany
mężczyzna, w którym rozpoznała ojca Dużej Rodziny, przeszedł rączym[75] krokiem przez ulicę i
wbiegł na schodki nowo zamieszkanej kamienicy  a uczynił to tak śmiało, jakby czuł się tu zgoła u
siebie w domu i zamierzał jeszcze niejednokrotnie tu przychodzić. Pobył dość długo w jej wnętrzu,
kilkakrotnie tylko pojawiając się na progu i wydając rozkazy robotnikom, jak gdyby był do tego
najzupełniej uprawniony. Było tedy[76] rzeczą całkiem pewną, że pozostawał w zażyłych stosunkach z
nowymi lokatorami i że działał w ich imieniu.
 Jeżeli ci nowi państwo mają dzieci  cieszyła się w duchu Sara  to dzieci Dużej Rodziny
pewno będą bawiły się z nimi, a wtedy może kiedy dla zabawy zajdą i na poddasze...
Wieczorem, po ukończeniu całodziennej roboty, przybyła Becky, by odwiedzić towarzyszkę niedoli i
przynieść jej nowiny.
 Wi panienka, do sąsiedniej kamnienicy sprowodził się pon jeden, co to przyjechał az z Indyj 
zaczęła opowiadać.  Nie wiem, cy on ta je corny cy bioły, ale mówili, że je Indyjon. Cłek to
bardzo bogaty, ale cięgiem[77] chory, a ten pon, co ma te duzom famieliją, jest jego adukatem. Ten
Indyj on miał wiela różnych utrapień, az się z tego rozchorował i zmarkotniał. A wi panienka, że on
je taki niechrzcony pogan, co to sie kłania bałwanom[78] i modli się do nich. Sama widziałam takiego
bałwanka.
Sara roześmiała się.
 Nie wierzę, by on się do niego modlił  odpowiedziała.  Niektórzy ludzie trzymają w domu
takie posągi, bo lubią się im przypatrywać. Mój tatuś miał też ładny posążek Buddy, a nigdy się do
niego nie modlił.
Jednakże Becky wolała wierzyć, że nowy sąsiad był poganinem; snuła z tego różne domysły, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl