[ Pobierz całość w formacie PDF ]
życia przyrody. Całokształt onych przejawów ogarniałem gorącym sercem moim, czułem się
przebóstwiony tą bujnością bytu a cudne zjawy nieskończonego w swych formach świata żywym rytmem
tętnił w mej duszy.
%7łyłem pośród gór niebotycznych, widziałem pod stopami mymi przepaście, przelatywały koło mnie
wodospady, płynęły pode mną rzeki, a lasy i góry brzmiały życiem. Widziałem, jak działają i tworzą w
głębi ziemi skryte tajemne siły, zaś na powierzchni jej, pod niebem, jak roją się pokolenia różnolitych
stworzeń. Wszystkom oglądał w ruchu i postaciach niezliczonych, patrzyłem, jak kupią się ludzie po
domach, ubezpieczają się, osiedlają i rządzą po swojemu rozległym światem! O biedny, naiwny
człowieku, za nic sobie masz to wszystko, bowiem sam mały jesteś i marny! Od gór niedostępnych aż do
pustyni, której nie tknęła stopa niczyja aż po krańce niezbadanego oceanu wieje duch, twórca wiekuisty,
radując się każdemu pyłkowi, który żyje i pojmuje go.
Ach, jakże wówczas tęskniłem, by unieść się na skrzydłach żurawia, płynącego nade mną[34], wzlecieć
ku wybrzeżom nieograniczonego morza i napić się z perlącego się pucharu nieskończoności onego
nektaru życia, jakże pragnąłem uczuć bodaj przez chwilę w głębi, wezbranej mocą piersi własnej,
tchnienie szczęśliwości onej istoty, która w sobie tworzy wszystko i z siebie wszystko wyłania.
O bracie, wspomnienie tych godzin słodką mnie przepaja radością. Sam wysiłek przyzywania na pamięć
owych niewysłowionych uczuć, owo uświadamianie ich sobie wznosi mą duszę ponad nią samą, ale
jednocześnie czuję dziś podwójnie straszny stan, w który popadłem obecnie.
18
Jakby jakaś zasłona uchyliła się przed duszą moją, a widownia nieskończonych przejawów życia
przemieniła mi się w bezdenną otchłań otwartego wieczyście grobu. Jakże możemy mówić, że..
. coś jest... gdy wszystko przemija, gdy z chyżością błyskawicy przesuwa się, gdy wszystko niezdolne
jest jeszcze rozwinąć całej swej siły żywotnej, a już porwane prądem, tonie i rozbija się na skałach? Nie
ma chwili, w której byś nie był, nie musiał być niszczycielem! Niewinny spacer twój zabiera życie
tysiącom robaczków, jedno potrącenie nogi niweczy pracowicie wznoszoną budowlę mrówek i wtłacza
bez celu cały lud w grób. Ha! nie wzruszają mnie wielkie, rzadko zdarzające się katastrofy świata,
powodzie spłukujące wsi i osady, trzęsienia ziemi, pochłaniające miasta, serce moje cierpi katusze z
powodu onej chłonącej siły, skrytej na samym dnie natury, której wytwory pożerają same siebie i
wszystko wokół. Chwieję się na nogach z przerażenia. Niebo i ziemia, i wszystkie ich twórcze siły są mi
jako potwory wieczyście głodne, co bez ustanku pożerają zjawy i wieczyście nowych łakną.
21 sierpnia
Daremnie wyciągam ku niej ramiona rankiem, kiedy budzę się z gnębiących, przykrych marzeń,
daremnie nocą szukam jej w łóżku swoim[35], gdym uległ złudzie szczęsnego, niewinnego snu, jakobym
siedział wraz z nią na łące, trzymał za rękę i okrywał jej dłoń pocałunkami. Kiedy w ten czas, na poły
jeszcze rozespaniem ogarnięty, szukam jej omackiem i wracam do jawy, z oczu tryskają mi łzy, w sercu
czuję bolesny ucisk i płaczę i żalę się beznadziejnej przyszłości mojej.
22 sierpnia
Jestem nieszczęśliwy. Wilhelmie, cała żywotna siłą moja zatonęła w targanej niepokojem bezczynności,
nie mogę próżnować, a wziąć się do czegoś nie jestem w możności. Znikła moja wyobraznia, przepadło
odczucie natury, a do książek mam wstręt nieprzezwyciężony. Gdy się ktoś sam zatraci, brak mu
wszystkiego. Zaręczam ci, że czasem rad bym być wyrobnikiem dziennym, byle tylko, budząc się rano,
mieć przed sobą widoki na dzień pracy, pochop do niej i nadzieję. Często zazdroszczę Albertowi, patrząc,
jak nurza się aż po uszy w aktach i wydaje mi się, że czułbym się nad wyraz szczęśliwy, będąc na jego
miejscu. Kilka razy zabierałem się pisać do ciebie, a także zwrócić się do ministra z prośbą o miejsce w
konsulacie, którego by mi, jak zapewniasz, nie odmówiono. Tak i ja sam myślę. Minister lubi mnie od
dawna i sam nadmieniał, że powinienem wziąć się do jakiejś roboty. Czasem marzę o tym przez godzinę,
ale zaraz potem przychodzi mi na myśl bajka o owym koniu, który znudzony swobodą, pozwolił się
przybrać w siodło i tręzlę, a potem zginął, na śmierć zajeżdżony przez ludzi[36]. Nie wiem, cc począć, a
przy tym nie jestem pewny, czy owe straszne uczucie niepokoju, owa dążność do zmiany stanu, w jakim
się znajduję, nie będzie mnie prześladować, cokolwiek bym uczynił?
28 sierpnia
To prawda, że o ile choroba moja jest uleczalna, to uleczyć mnie mogą jeno ludzie. Dziś jest dzień mych
urodzin. Wczesnym rankiem dostałem pakuneczek od Alberta. Przy otwieraniu wpadła mi w oczy
bladoróżowa przepaska, noszona przez Lotę w dniu, w którym ją poznałem, i o którą tyle razy ją
prosiłem. W pakiecie znalazłem dwie małe książeczki, najmniejszy format wetsteinowskiego wydania
Homer[37], o którym marzyłem tyle razy, by nie dzwigać na przechadzki dużego ernestyńskiego[38]
wydania. Przyjaciele spełniają w ten sposób me pragnienia, świadczą owe drobne przysługi, tysiąc razy
cenniejsze od wspaniałych darów, w których przebija i ciąży nam pycha ofiarodawcy. Ucałowałem tysiące
razy przepaskę i pełną piersią wciągnąłem w duszę wspomnienie onych chwil szczęsnych, kiedy tonąłem
w radości i upojeniu. Tak już jest, Wilhelmie, na świecie i nie szemrzę przeciw temu, kwiat życia to jeno
złuda! Ileż z nich opada, nie pozostawiając śladu, jakże niewiele wydaje owoc, a jakże nieliczne okazy
dochodzą do dojrzałości? A mimo to... bracie mój... tyle ich wokół i poważamy się one dojrzałe owoce
zaniedbywać, pomiatać nimi, pozwalać, by zgniły nieużytecznie! Bądz zdrów! Lato tutaj przecudne,
wspinam się często na drzewa owocowe w sadzie Loty, ujmuję żerdkę i strącam gruszki z wierzchołka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]