[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamienia w kobietę.
- Bajki - skomentowałem, pakując zawiniątko. - Stój! - zatrzymałem strażnika. - Jesteś
wyznawcą voodoo?
Murzyn milczał.
- Dobrze, nie odpowiadaj. Co to jest brman kitawa ?
- Ten drugi woreczek otrzymał pan od nich? - wzrokiem wskazał na moją drugą dłoń,
gdzie był woreczek od Czarnego Ziarna.
- Tak.
- Brman kitawa to święto pożegnania świata - wyjaśnił mi Murzyn i wyszedł.
- Co to znaczy?
- Rodzaj rytualnego samobójstwa - wytłumaczył mi Tango. - Dużo czytałem o voodoo.
Szamani potrafią zapadać w kilkudniowy, a nawet miesięczny letarg. Potrzebują w tym czasie
specjalnej opieki. Twoi znajomi zapadli w długi sen, bardzo długi, o ile nie zostawili sobie
opiekunów.
- Na święcie nie było dzieci - przypomniałem sobie.
- Może i tak, a może zasnęły wcześniej. Już nie znajdziesz tych ludzi. Zupełnie inaczej
patrzyłem na dar Czarnego Ziarna. Aż tak bardzo bali się białego człowieka? Mieliłem
woreczek w dłoni i w pewnym momencie palcami wyczułem coś twardego w środku.
Rozsupłałem rzemienie zamykające pakuneczek i zajrzałem do środka. Dostrzegłem tam
błysk złota. Pomiędzy intensywnie pachnącymi wysuszonymi ziołami leżał cienki łańcuszek z
jakąś figurką. Wyjąłem to ostrożnie i oglądałem.
- Lepiej włóż to do środka, może to ważne - sugerował Tango.
Posłuchałem jego rady. Spakowałem się i czekałem na wypis. Przyszła Alison, a z nią
pielęgniarka prowadząca wózek do przewożenia pacjentów.
- Zapewniłam lekarza, że w Polsce są dobrzy chirurdzy - powiedziała Alison. - Willy
ma swoją pielęgniarkę, więc będziecie mieli wspólną.
Pożegnałem Tango, zobaczyłem Bruce a w izolatce, wyściskałem Sworda i
zjechaliśmy na parking. Czekał tu bus, który zawiózł nas na lotnisko. Tam wsiedliśmy do
samolotu koncernu Willy ego i odlecieliśmy do Europy.
W czasie lotu Willy głównie spał, a ja siedziałem ściskając na piersiach plecak i
patrząc na kłęby chmur za oknem.
- Opowiesz mi, co robiłeś w dżungli? - zapytała mnie Alison. Nachyliła się i wtedy z
nie dopiętej pod szyją koszuli wysunął się łańcuszek z figurką identyczną jak ten w woreczku.
- Co to jest? - delikatnie dotknąłem rzezby.
Przedstawiała ona koło, w które wpisano X . W jego czterech polach symbolicznie
przedstawiono: oko, ucho, usta i serce.
- To talizman szczęśliwego powrotu z dalekiej podróży, którą może być także
choroba...
- Czy twoja mama mieszkała na Kubie?
- Nie matka, a babka i trudno powiedzieć, żeby mieszkała... - Alison otarła łzy.
- Nic nie mów - łagodnie położyłem dłoń na kolanie Alison.
Więcej nie słuchałem, tylko ciężko opadłem na oparcie fotela i zmęczony zamknąłem
oczy. Alison nie miała szans na powrót do domu, bo to ona była potomkiem siostry Czarnego
Ziarna. Przytłoczony tym wszystkim zasnąłem.
***
- Lądujemy w Warszawie - obudziła mnie pielęgniarka.
Przetarłem oczy, napiłem się kawy i czekałem. Szczęśliwie wylądowaliśmy, a potem
przesiedliśmy się do busa wynajętego przez Willy ego. Jechaliśmy do kliniki, do pana
Tomasza.
- Masz te zioła? - upewniała się Alison.
- Tak - skinąłem głową. Podałem jej woreczek. - To od twojego wuja.
Zrobiła zdziwioną minę, ale w żaden sposób nie skomentowała moich słów. Poprosiła
kierowcę, żeby stanął przy parku. Ze swojej torby wyjęła długi nóż. Wróciła niosąc około
metrowej grubości kij z drzewa wierzbowego. W samochodzie bezceremonialnie strugała z
niego laskę.
Zajechaliśmy do kliniki, gdzie przywitano nas niezmiernie chłodno, głównie z powodu
niemocy medycznej naszych lekarzy.
- Wiele was kosztowało zdobycie leku - stwierdził medyk Pana Samochodzika. - Te
czarodziejskie wyczyny coś pomogą?
- W jakim stanie jest pan Tomasz?
- Gorzej z każdą chwilą. Z jednym miał pan rację, on ma doskonały słuch.
Weszliśmy do izolatki. Alison stanęła na środku pomieszczenia z przymkniętymi
oczami.
- Wyjdzcie - poprosiła nas.
Przy oporach lekarza opuściliśmy izolatkę. Pan Samochodzik wyglądał okropnie,
płakałem na jego widok.
- Pamiętaj, Pawle, że każda droga może prowadzić do celu - powiedział mi na
odchodnym.
Lekarz zaprowadził nas do dyżurki. Tam stał monitor, na którym był podgląd z
pokoju, gdzie leżał mój szef.
Alison ustawiła inaczej łóżko. U wezgłowia umieściła swoją laskę wierzbową, w którą
wetknęła orle pióro. Potem otworzyła woreczek. Najpierw wyjęła łańcuszek, potem
wymownie zerknęła na kamerę.
- Włączę fonię - lekarz nacisnął jakiś guzik.
- Pawle, Czarne Ziarno uczynił cię moim bratem - usłyszeliśmy głos Alison.
- Którym guzikiem wyłącza się podgląd? - zapytałem medyka.
- Nie można... - próbował protestować.
- Nie mogliście mu pomóc - powiedziałem z wyrzutem.
Mężczyzna posłuchał mnie i odłączył urządzenie. Tej nocy w klinice działy się dziwne
i straszne rzeczy. Pielęgniarki wyraznie wystraszone chodziły korytarzami, po których niósł
się chrapliwy śpiew w niezrozumiałym języku. Dudnił bęben, a wiatr za oknem wygrywał
ponure melodie za pokrytymi lodem oknami.
To była przerażająca noc oczekiwania na powrót do życia pana Tomasza. Nadzieja na
cud przychodziła i odchodziła jak przypływy oceanu. Wtedy przypominała mi się Pencil z jej
tajemniczym urokiem.
Nad ranem w klinice pojawił się asystent pani minister.
- Jak zdrowie pana Tomasza? - zapytał.
Milczałem.
- Nie najlepiej - odparł ponuro Willy. - Wciąż czekamy.
- Bardzo mi przykro z powodu tego co się stało - powiedział asystent.
- Mogę tylko dodać, że znaleziony w Pułtusku skarb został przekazany Muzeum
Narodowemu...
- Wez to i znikaj - rzuciłem asystentowi plecak ze złotą figurką. Urzędnik wyjął skarb.
- Skąd pan to ma? - zdziwił się.
- Skąd to masz? - powtórzył pytanie Willy.
- Znalazłem na San Domingo. Czarne Ziarno miał rację. Te złoto to samo zło.
W tym momencie wyszła do nas Alison.
- Pawle, ktoś tam na ciebie czeka - rzekła uśmiechając się zmęczona.
- Jedzmy do hotelu - poprosiła Willy ego.
Pobiegłem korytarzem do izolatki szefa.
- Wróciłem, nie na tak długo jakbym chciał, ale jestem - odezwał się szef. - Ta
dziewczyna to prawdziwa czarownica. Nie uwierzysz, co ona tu robiła. Teraz zasnę na jakiś
czas, ale nie bój się. Trucizny już we mnie nie ma... - pan Tomasz zamknął oczy i cicho
zachrapał.
Ukląkłem przy jego łóżku i oparłem czoło na jego ciepłej, ojcowskiej dłoni.
***
[ Pobierz całość w formacie PDF ]