[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w pokoju, broń także.
Doszedłem do kutego ogrodzenia i furty.
Za godzinę zamykamy, młody człowieku! dzwięcznie zawołała za mną masywna
odzwierna.
Pomachałem do niej ręką, że wiem. Zrobiłem kilkadziesiąt kroków i opadłem na ławkę jak
dmuchawiec. Rozejrzałem się, przymknąłem oczy. Ból narastał. Już się rozzłościłem na siebie,
już pomyślałem, że trzeba było siedzieć na dupie albo położyć się na połówce, gdy zelżał. Potem
zelżał jeszcze bardziej i niemal całkowicie ustał.
Ktoś usiadł obok mnie.
Otworzyłem oczy i popatrzyłem w prawo.
Zemfira miała włosy gładko zaczesane do tyłu, zwinięte w ciasną płaską spiralę.
W uszach ogromne koła, czarno-białe, ogromne ciemne okulary na oczach. Reszta stroju
golf, spodnie, kozaki była dopasowana kolorem do okularów. Czerń.
Zadygotałem. Z radości. Ja też byłem uznany za martwego, a żyłem! Może i Zemfi...
Stop! Odbył się jej pogrzeb! Niemożliwe, by pochowali kogoś innego. W takim razie kim
jest ta osoba obok mnie?
Blizniaczka? Klon? Sobowtór? Przez kogo przygotowany: milicję, emisariuszy
Przedwiecznego, Niebieskiego Kruka?
Broń? Na komendzie.
Wołać o pomoc?
Boisz się, Kamil? zapytała Zemfira.
Odrobinę chrypiała, głos miała przydymiony, idealny do śpiewania bluesa z lampką koniaku
w ręku i dobrym pianistą przy fortepianie.
Jestem zaskoczony powiedziałem.
Boisz się? powtórzyła pytanie.
Dopiero teraz usłyszałem, że mówi bezbłędnie po polsku. Niewiele powiedziała, ale
wystarczyło samo się".
Niby czego mam się bać? odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Zamierzasz mnie
skrzywdzić?
Chi, chi! Jaki jestem sprytny! Zamiast się przyznać, przeniosłem pytanie na interlokutorkę.
Niech ona odpowie, co mi grozi. I kto się na mnie zamierza?
Musisz się bać, Kamil. Zadarłeś z mocami, które tylko chwilowo nie mogą zetrzeć cię z
powierzchni ziemi, wydrzeć z pamięci najbliższych, z pamięci wszystkich.
Tylko mnie jednego chcą zetrzeć z powierzchni ziemi? zdziwiłem się. To niewielka
cena za spokój ludzkości. Jestem gotów ją zapłacić.
Nie żartuj sobie. Nikt nie będzie się z tobą targował ani układał. Wolno odwróciła się do
mnie i utkwiła we mnie ogromne żabie szkła okularów. Pomyślałem, że spojrzenie pod nimi musi
być prawdziwie palące. Możesz zgłosić akces do Jedynego i Wielkiego, być może będzie ci
wybaczone, może zostaniesz przyjęty do grona sług i bę...
Zemfiro?! Jaja sobie robisz? syknąłem.
Napiąłem mięśnie, by w każdej chwili móc wykonać unik, uskoczyć, zwalić się z ławki.
Zemfira nawet się nie poruszyła, patrzyła na mnie spokojnie. Głębia jej ciemnego spojrzenia
wysysała ze mnie tupet i odwagę. Uniosła lewą rękę i wolno wyciągnęła ją w moją stronę. Nie
poruszyłem się. Pamiętałem, że nie dotknąłem chyba Zemfiry poprzedniej, żywej, innej, tym
bardziej nie zamierzałem dotykać tej nieznanej zaskakującej samym swym istnieniem.
Dłoń zawisła i trwała nieruchomo, nienaturalnie nieruchomo, jak kończyna
zaprogramowanego robota: ruch-bezruch, ruch-bezruch. Po piętnastu-dwudziestu sekundach
opadła na ławkę, chyba dokładnie w to miejsce, z którego wyruszyła na spotkanie przyjaznego
dotyku.
Mam już trzydziestu zidentyfikowanych guimonów z rosyjskich elit powiedziałem
spokojnie.
Czujnie obserwowałem Zemfirę, ciekaw jej reakcji, ale za okularami mogła ukryć wiele
odczuć.
Z albumu pieprzonego ojca Andrieja ciągnąłem.
Nie drgnął ani jeden atom jej ciała. Odwróciła głowę i patrzyła przed siebie. Usiłowałem
zajrzeć pod okulary, zobaczyć jej oczy, ale ogromne czarne oprawki zachodziły niemal na
skronie. Zemfira popatrzyła na mnie.
Tak? No i co?
Wyłapiemy ich i skąpiemy w kolargolu zachichotałem.
Chichocząc, lewą ręką sięgnąłem do kieszeni, gdzie trzymałem sprężynowe szydło od Osipa.
Zemfira westchnęła.
Nawet nie próbuj powiedziała. Nie masz przy sobie szydła od Osipa Stiepajobanycza.
Nie maskując się już, dotknąłem kieszeni. Była pusta. Pewnie szydło zostało w kurtce.
Co ona powiedziała? Stiepajobanycza? Zemfira była kobietą nietuzinkową, ostrą w słowach i
czynach, ale nie rzucała matem bez potrzeby.
Zemfiro, odpowiedz na jedno pytanie i możemy sobie dalej gadać. Mam sporo czasu. Kim
jesteś?
Zemfirą Warakanową. Tak, zapytasz teraz, jak to możliwe, że rozmawiam z tobą skoro
zginęłam. Jesteś naiwnym osłem. Kamil. Naiwnym, lekkomyślnym osłem.
Wierzysz Sukoninowi, wierzysz w jego przyjazń, w jego szczerość i oddanie idei
sprawiedliwości totalnej. Tymczasem siedzisz obok najlepszego dowodu jego dwuli-cowości,
zakłamania i zdrady. Porwanie jego córeczek zostało sfingowane od początku do końca. Nie miał
jak cię tu zatrzymać, nie dopuścić do działań w USA, więc zlecił porwanie" swoich ukochanych
dzieci. Wiem nawet, że gdybyś nie zareagował prawidłowo, czyli odleciał mimo wszystko, za
dwa dni jego teściowa zostałaby zabita. To by cię ściągnęło z powrotem do Rosji. Prawda?
Milczałem.
Dokoła ciebie snuje się delikatna na oko, ale mocna jak karbon sieć intryg, pozorów,
zmyłek... Po to, żeby wyssać z ciebie wszystko, co wiesz i czego możesz jeszcze się dowiedzieć.
A potem ciach! Nie potrzebują cię w Polsce, obawiają w Rosji. Znikniesz bez śladu i nikt nie
będzie cię szukał, może tylko ten stary farfocel, Osip prychnęła z pogardą.
Skąd tak dobrze znasz polski? zapytałem. Nie popisywałaś się tym wcześniej.
Bo nie miałam się popisywać. Wzruszyła ramionami.
A scena, w której Fn'thal rzuca tobą o ścianę i łamie ci kręgosłup?
Teraz ona zachichotała.
Oj, Kamilku, sieroto boża... Westchnęła. Po pierwsze, co widziałeś, a czego się tylko
domyślałeś? Po drugie, wiesz, jakie psychotropy stosuje nasz MSW?
Możemy ci wcisnąć, że jesteś nieślubnym synem Lenina i Ałły Pugaczowej, i oddasz życie,
broniąc ich i swojego honoru. Rusz głową, nie odrzucaj wszystkich nie-dorzeczności,
niedopowiedzeń, rzekomej nieudolności. To wszystko się łatwo wytłumaczy, jeśli powiesz sobie,
że to nie są twoi przyjaciele.
Znowu odwróciła głowę. Powoli sięgnęła okularów i zdjęła je. Oczekiwałem pustych
oczodołów, krwawych kawern, zacieków posoki, czegoś w stylu straszyłki klasy C. Ale nie,
patrzyła na mnie swoimi orzechowymi, lekko skośnymi oczami ze smutkiem, żalem i
politowaniem, z rozczarowaniem i litością. Jej lewa dłoń dotknęła mojej, nawet nie zauważyłem,
kiedy poruszyła ręką. Była ciepła i sucha, twarda i... czuła. Zcisnęła moje pałce. Zadrżałem.
Czyżbym dał się tak wyrolować? Jak kiep nad kpy? Jak ostatnia dupa wołowa?
Posłużyłem za taran, parawan, za taczkę, wiertło, sieć, za wszystko, co się da wykorzystać w
swojej sprawie?! Jak to możliwe?
Popatrzyłem bezradnie na Zemfirę.
Zemfiro wychrypiałem. Czemu dopiero teraz się pojawiłaś? Nie mogłaś wcześniej?
Kamil, duraczok, ty myślisz, że ja mogę wszystko? %7łe mi ufają bezwzględnie i całkowicie?
O nieee, bracie. Nie. Po pierwsze, tu nikomu się nie ufa całkowicie. Po drugie, nie ufają mi
całkowicie z innych powodów.
Jakich?
Kocham cię, Kamil powiedziała po prostu.
Milczałem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]