[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyłącznie od ciebie i tej butelki whisky, którą trzymasz
w szufladzie, firma już dawno by zbankrutowaÅ‚a. Na szczÄ™­
ście wiele osób, między innymi ja, stara się do tego nie
dopuÅ›cić. Ale nie wszystko da siÄ™ zrobić, bÄ™dÄ…c na pod­
rzędnym stanowisku. Posłuchaj, Jake. Jeżeli zależy ci na
uratowaniu firmy, którą zbudowali nasi rodzice, powinieneś
tymczasowo zrezygnować z funkcji prezesa i przewodni­
czącego rady nadzorczej. Pozwól mi zająć się wszystkim,
przynajmniej dopóki nie skończy się ta żałosna farsa...
Podobnie jak Joan Carmody, Nate wierzył w niewin-
DAR %7Å‚YCIA 159
ność Jake'a, ale ten, urażony ostrym tonem brata i treścią
jego żądań, słyszał jedynie słowa krytyki.
- Chciałeś chyba powiedzieć: firmy, którą zbudowała
nasza matka i twój ojciec, prawda? - spytał. - Słyszałeś
te rewelacje, które Brandon Malone ujawnił w piątek
dziennikarzom? Pewnie nie posiadałeś się ze szczęścia?
Na twarzy Nate'a pojawił się wyraz oburzenia.
- Czyś ty zwariował, Jake! Do jasnej cholery, jesteś
moim bratem bez względu na to, kto był twoim ojcem.
Przyznaję, trochę mnie zaciekawiło...
Do Jake'a jednak nic nie docieraÅ‚o, żadne sÅ‚owa, ża­
den dzwięk poza głośnym dudnieniem w skroniach.
Wstał z fotela i obszedł biurko.
- Nie mam zamiaru ustÄ™pować! Wybij to sobie z gÅ‚o­
wy! - PchnÄ…Å‚ Nate'a, który również wstaÅ‚. - A teraz wy­
nocha stąd! Następnym razem, jak będziesz chciał tu
przyjść, poproś sekretarkę, żeby cię zapisała na wizytę!
Wychowani w tym samym domu, przez tego samego
wÅ‚adczego czÅ‚owieka, mieli identycznie wybuchowe cha­
raktery.
- Zabierz Å‚apy, ty durna paÅ‚o! I nie waż siÄ™ mnie wiÄ™­
cej popychać - zagroził Nate. - Bo jak się odwinę, jak
ci przyłożę...
Na szczęście dla obydwu akurat w tym momencie
z przerwy śniadaniowej wróciła Joan.
- Czy coś się stało, szefie? - spytała, stając w drzwiach,
które łączyły jej pokój z gabinetem Jake'a.
Jake zarumienił się po uszy; zrobiło mu się wstyd, że
obca osoba jest świadkiem jego kłótni z bratem.
- Mój brat właśnie wychodzi - oznajmił. - A na
160 SUZANNE CAREY
przyszłość, Joan, uprzedz tę nową dziewczynę, żeby nie
wpuszczała do mnie nie zapowiedzianych gości.
Po wyjściu Nate'a łyknął kilka tabletek aspiryny
i z pomocÄ… Joan wkrótce uporaÅ‚ siÄ™ z wiÄ™kszoÅ›ciÄ… do­
kumentów leżących na biurku. Nawet zdołał się nieco
odprężyć, zapomnieć o kłopotach. Kiedy jednak stary
szwajcarski zegar stojÄ…cy na stoliku pod Å›cianÄ… wybiÅ‚ po­
Å‚udnie, uznaÅ‚, że ma już dość. Obróciwszy siÄ™ na wy­
godnym skórzanym fotelu, tak by siedzieć twarzÄ… do ok­
na, wpatrywał się w krajobraz miejski, dumając nad tym,
w jaki sposób mógłby sobie poprawić humor.
Jego myśli krążyły wokół Eriki.
Nie widział jej od dnia, w którym sędzia zwolnił go za
kaucją. A wielką miał na to ochotę. Przypomniał sobie, jak
w dawnych czasach dzwonił do żony, prosząc, aby spotkała
się z nim na mieście, z dala od domu, dzieci i firmy.
Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby dziś do
niej zadzwonił, tak znienacka, i zaprosił ją na lunch. Był
trzezwy, umyty, ogolony, ubrany w elegancki garnitur.
Gdyby poszli do jakiegoś lokalu na obrzeżach miasta,
gdzieś, gdzie wcześniej nie bywali i gdzie nikt go nie
znał, może zdołaliby zjeść w spokoju i porozmawiać?
Jak dwoje normalnych ludzi.
ChwyciÅ‚ telefon i wykrÄ™ciÅ‚ numer do domu, który kie­
dyÅ› byÅ‚ jego domem. OdpowiedziaÅ‚a po czwartym dzwon­
ku; glos miała zdyszany.
- Jake? Co za niespodzianka! - ucieszyła się. -
Z czym dzwonisz? Mogę ci jakoś pomóc?
- Pomóc nie. Ale mogłabyś pójść ze mną na lunch,
jak za dawnych dobrych czasów. Co ty na to? Tylko ze
DAR %7Å‚YCIA 161
wzglÄ™du na mojÄ…  sÅ‚awnÄ…" twarz, musielibyÅ›my zrezyg­
nować z ulubionych restauracji i wybrać się do jakiejś
podrzędnej knajpki.
Miała ochotę skakać do góry z radości. Jake stęsknił
się za nią! Chciał się z nią widzieć.
- Chętnie - odparła, starając się zachować neutralny
ton. - Znam odpowiedni lokal w pobliżu mojej uczelni.
Ale potrzebuję pól godziny, żeby się oporządzić. Jestem
cała umorusana, bo właśnie oprowadzałam po ogrodzie
nowego ogrodnika. Pewnie słyszałeś, że Jamie niedawno
miał zawał?
Nie słyszał. %7łycie toczyło się dalej bez jego udziału.
- Biedaczysko - powiedział po chwili. - Pozdrów go
ode mnie. To co? Przyjechać po ciebie?
Już miała się zgodzić, ale potem zmieniła zdanie. Wolała
siÄ™ spotkać w restauracji. Po poÅ‚udniu wybieraÅ‚a siÄ™ na wy­
kład, a przy okazji chciała zwrócić książki do biblioteki.
Na początku, kiedy wpadła na pomysł studiów, był
zÅ‚y. On tu przechodzi kryzys wieku Å›redniego, a jego żo­
na postanawia zabawiać siÄ™ w studentkÄ™. Z czasem jed­
nak - choć może trochę zbyt pózno - zaakceptował jej
decyzjÄ™.
- W porządku. Za trzy kwadranse? - spytał, zapisując
na kartce nazwÄ™ restauracji i adres.
Nie musiał się obawiać, że w lokalu wybranym przez
żonę ktokolwiek go rozpozna. Miejsce było hałaśliwe
i zatłoczone, większość bywalców stanowili studenci, na
ogół młodsi od Allie i Rocky, jego dwóch najmłodszych
pociech. Poprosiwszy kierowcę, aby wrócił po niego za
godzinę, Jake wszedł do środka. Nie od razu dostrzegł
SUZANNE CAREY
162
Ericę, może dlatego że wyglądała co najmniej dziesięć
lat mÅ‚odziej niż elegancka dama, którÄ… przez moment wi­
dział w sądzie.
MiaÅ‚a na sobie szarÄ… bluzkÄ™ i szary kaszmirowy swe­
ter, krótką spódniczkę w szaro-zieloną kratkę oraz szare
zamszowe buty na pÅ‚askim obcasie. Ciemne rajstopy pod­
kreÅ›laÅ‚y jej cudownie zgrabne nogi. Srebrzystoblond wÅ‚o­
sy miała rozpuszczone; tylko dzięki ozdobnej spince nie
wpadały jej do oczu.
- Nie różnisz siÄ™ od obecnych tu dziewczyn - po­
wiedział, siadając naprzeciw niej.
- DziÄ™ki za komplement. - UÅ›miechnęła siÄ™. - Po­
wiedz, co u ciebie słychać?
Do stolika podeszła kelnerka. Erica zamówiła sałatkę,
on dużego hamburgera z frytkami i meksykaÅ„skim so­
sem, po czym wrócili do przerwanej rozmowy, która siłą
rzeczy zeszła na temat konferencji prasowej Brandona
Malone'a. Ku zdumieniu Eriki Jake mniej się przejmował
tym, że treść oÅ›wiadczeÅ„ może być postrzegana jako mo­
tyw zabójstwa, a bardziej tym, iż to nie Ben jest jego
ojcem.
- Myślisz, że osoby, do których dotarł wynajęty przez
Monicę detektyw, mówiły prawdę? - spytała. Po chwili
mówiła dalej: - Wiesz, chciałam do ciebie zadzwonić
i spytać, czy badałeś się jako potencjalny dawca szpiku
dla córki Jessiki Holmes, kiedy akurat podano w telewizji
informację o treści oświadczeń. Odłożyłam słuchawkę,
bo uznałam, że jeśli to prawda, szansa na zgodność szpiku
między tobą a Annie... właściwie między którymkolwiek
z naszych dzieci a Annie jest właściwie zerowa,
DAR %7Å‚YCIA 163
Zasępił się. %7łonie nie robiło różnicy, czyim jest synem! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl