[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szukasz powodu, żeby mnie nie lubić, ponieważ niepokoję cię tak samo, jak ty mnie.
Ich spojrzenia spotkały się. Jego wywód był bardzo bliski prawdy, więc złapana w pułapkę,
zaprzeczyła gwałtownie. -To nieprwada.
- A właśnie, że tak. Zachwiałem twój spokojny żywot, co wcale ci się nie podoba. Jesteś ambitną
kobietą. Ze swoimi umiejętnościami zawodowymi mogłabyś zrobić karierę w dużym mieście. Ale
wolałaś wrócić tutaj. Wybrałaś bezpieczne, spokojne życie w starym rodzinnym mieście i niczego nie
chcesz w nim zmieniać.
- Zupełnie nie wiesz, co mówisz!
- Dużo o tobie wiem. Jak sama mówiłaś, Millers Creek to małe miasto. Ludzie otwarcie
rozmawiają o tych, których lubią i szanują. Z tego, co słyszałem, mógłbym dokładnie odtworzyć
rozkład każdego twojego dnia, nie patrząc wcale w kalendarz. Zakopałaś się po uszy w tej
codzienności, ale jest ci z tym dobrze i nie dopuszczasz do siebie nikogo, kto próbowałby wnieść w
twoje życie jakąkolwiek zmianę. Ale zmiany są nieuniknione, aniołku. Miasto się rozbudowuje,
wprowadza nowy przemysł. Nikki rośnie i wkrótce pójdzie w świat własną drogą. %7łycie nie stoi w
miejscu.
Na twarzy Zuzanny pojawiła się złość. Wstała z krzesła i pchnęła je z impetem.
- Nic pan o mnie nie wie, panie Martinelli. A w ogóle, jak pan śmie zajmować się mną tak
dokładnie.
Usiadł wygodnie i spojrzał badawczo na jej zachmurzone oblicze.
" Przed kim właściwie uciekasz? Przede mną czy przed sobą? Za długo byłaś sama, dlatego boisz
się zaufać komuś obcemu. Wiem, co czujesz, rozumiem cię, bo sam też to przeszedłem.
" Daj mi spokój. Nie włócz się więcej za mną. Nie dzwoń, nie...
- Nie mogę tego zrobić, aniołku. Potrzebujesz mnie. Pokręciła gwałtownie głową.
-Nie potrzebuję ani ciebie, ani żadnego innego mężczyzny.
-A właśnie, że potrzebujesz. Przynajmniej dzięki mnie nie przepracowujesz się i nie nudzisz.
Na moment Zuzanna zesztywniała, zalewając się rumieńcem.
- Lubię swoją pracę. Lubię się nudzić. A ciebie nie lubię. Odwróciła się na pięcie i szybko odeszła.
Matt patrzył za nią dość długo. Dla Zuzanny była to bardzo odpowiednia chwila do ucieczki. Tak
dobrze odizolowała się od rzeczywistości, że upłynie sporo czasu, zanim z powrotem do niej wróci" -
pomyślał. Nie zamierzał niczego przyspieszać, ale gdyby przypadkiem zaczął to robić, na pewno
nikomu nie udałoby się go powstrzymać.
Matt pokręcił głową, zastanawiając się, kiedy Zuzanna przypomni sobie, że umówiła się tu
przecież ze Starym Billem. Jeśli się wkrótce uspokoi, to może przemyśli swoje szalone zachowanie.
- Myślę, że lunch był udany, prawda? - powiedział do berbecia, który siedział z rodzicami przy
następnym stoliku i stroił do niego fikuśne miny.
Jeszcze tego samego dnia po południu Matt wszedł do sklepu spożywczego, cicho dziękując swoim
informator-kom, Dellie, Nikki i Reesie Dunbar, za wskazanie tego miejsca. Odnalazł Zuzannę w dziale
ze świeżymi warzywami. Przebierała w jarzynach i owocach, a Matt pomyślał, że nie miałby nic
przeciw temu, aby w podobnie troskliwy sposób zajęła się nim. Cichutko podszedł bliżej.
Po raz pierwszy miała na sobie dżinsy. Z przyjemnością patrzył na dopasowane spodnie, które
wspaniale uwydatniały długie nogi i kształtne pośladki. Wyglądała apetyczniej niż brzoskwinia, którą
nasunął mu na myśl kolor jej ażurowej bluzki. Włosy, ściągnięte srebrną opaską w koński ogon od-
słaniały kremową, gładką skórę szyi. Natychmiast zdecydował, że jeśli nie chce być w nią całowana,
powinna trzymać się od niego z daleka. Ta filadelfijska logika myślenia rozśmieszyła go. Wiedział
jednak, że Dellie na pewno by ją zaakceptowała.
Zbliżył się na bardzo niebezpieczną odległość.
Zuzanna zadrżała, kiedy poczuła ciepłe usta wędrujące po szyi. Przebiegł ją dreszcz. Wypuściła
torebkę z wybranymi warzywami, ale duża muskularna ręka zdążyła ją złapać prawie w locie.
Odwróciła się szybko, żeby zidentyfikować napastnika, lecz napotkała tylko rozbrajający uśmiech
Matta.
- Nie rozgnieć pomidorów - zawołała - ty, ty włoski Romeo!
Matt mocniej ścisnął w dłoniach torebkę z pomidorami, a potem włożył ją do wózka. Po chwili
przejrzał jego zawartość i wyciągnął dwie pomarańcze.
" Zachowujesz się dziś zupełnie inaczej niż zwykle. Nie zamierzasz mnie spytać, co tu robię?
" Wiem, co robisz. Bawisz się moimi pomarańczami i stroisz przy tym głupie miny. Odłóż je na
miejsce. Mówiłam ci już, żebyś przestał za mną chodzić. Przez ciebie robię same głupstwa. Ty byłeś
powodem, że zapomniałam o umówionym spotkaniu ze Starym Billem Walkersem.
Matt uśmiechnął się słabo i z powrotem położył na wózek tylko jeden owoc.
" Skoro nie mogę bawić się pomarańczami, pozwól że...
" Ani słowa więcej, panie Martinelli.
" Aha, zawsze, kiedy działam ci na zmysły, nazywasz mnie panem Marrtinelli. Mów mi Matt.
" Prędzej zawołam gliniarza.
" Daj spokój. Wymów moje imię. Zuzanna westchnęła.
" Czy ty nigdy nie pracujesz?
-Tylko kiedy nie flirtuję z tobą, aniołku. Wykrztuś moje imię albo... - spojrzał na pomarańczę w
wózku oraz na tę, którą trzymał w ręku - ...padam na kolana i maszeruję tak za tobą przez cały sklep,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]