[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dając przez główne odrzwia do Nawtykanu i pędząc przez nawę. Po piętach dep-
tała mu setka rozjuszonych pasterzy, którzy wymachiwali kijami w wysoce nie-
pokojący sposób.
Zabić go! krzyczał jeden.
Upiec go żywcem! wrzeszczał drugi.
Polać go sosem! piszczał trzeci, niezbyt zorientowany w sytuacji. %7łycie
spędzone na wylegiwaniu się na zboczu pagórka i obserwowaniu delikatnie sku-
biących trawę i łagodnie pobekujących owieczek nie przygotowało go na brutalną
rzeczywistość linczu.
Zanim zdyszanym intruzom udało się dopaść głównego ołtarza, z okienek
w suficie opadły liny, po których zjechało błyskawicznie kilku mnichów z elitar-
52
nej jednostki GROM. W jednej chwili uderzyli w podłogę, po czym wyprostowali
się i stanęli ramię w ramię z obnażonymi ceremonialnymi sztyletami w dłoniach.
Azali pytam, któż taki wnika bez zaproszenia do tej świątyni i śmie dopra-
szać się odwiecznego prawa azylu? zagrzmiał brat kapitan Mnietek Otoczak,
tupiąc w uświęcony tradycją sposób.
Ja, ja, ja! pisnął Elokwent, zatrzymując się za plecami mnichów z pi-
skiem sandałów na marmurze.
Przed jakimiż to ciemnymi mocami domaga się on azylu? zapytał Oto-
czak zgodnie z obowiązującym obyczajem.
Przed nimi! zakwilił misjonarz i wskazał drżącym palcem zbitą masę
uzbrojonych pasterzy wyłaniających się z nawy. Zdawać by się mogło, że to
oczywiste dodał.
A czemuż to pohańcy owi sprośni pragną poszatkować go na małe kawa-
łeczki i pełni uciechy następować na nie obunóż w bezbożnym uniesieniu?
Ich się spytajcie jęknął Elokwent. Wracałem po prostu do domu
po pracowitym dniu szerzenia Nowiny, kiedy najpierw omal nie stratowało mnie
stado wielbłądów, a potem ci pasterze krzyknęli Brać go! i w te pędy ruszyli za
mną. Udzielicie mi azylu czy nie?
Zdumiony Szlam Dżi-had podrapał się po zamszowej głowie. To wszystko
brzmiało zbyt brutalnie, nie leżało mu. Gdyby tak dostał jakąś zagadkę do roz-
wiązania. . .
Usiłujesz mi wmówić, że nie masz pojęcia, dlaczego setka pasterzy zapa-
łała chęcią porąbania cię na kawałeczki? ryknął brat kapitan Otoczak.
Najbledszego jęknął Elokwent. Pomylili mnie z kimś? Uznałem, że
nie warto zatrzymywać się i pytać.
Dżi-had obgryzał paznokieć, gdy Otoczak obrócił się i przemówił do hordy
rozjuszonych pasterzy:
Hordo rozjuszonych pasterzy, czemuż to pałacie żądzą poszatkowania tego
sługi bożego na małe kawałeczki, by następować na nie obunóż w bezbożnym
uniesieniu, co?
Setka odpowiedzi wyrwała się z setki poirytowanych gardeł. O dziwo, we
wszystkich skargach powtarzało się jedno słowo. Słowo. . . owce.
Zaskoczony Dżi-had potrząsnął głową. Owce? Czy to dlatego zostałem tu de-
legowany? Czy to był ten przykry wypadek , o którym wspominał sierżant Zenit,
podpisując pergaminy odsuwające mnie od Wyznaniowych Oddziałów Prewen-
cyjnych po tym, jak przesłużyłem ofiarnie dwanaście lat w stopniu pobożnego
posterunkowego i nie rozwiązałem zagadki ani jednego grzechu? Czy to właśnie
ta sprawa ma przynieść mi stopień cnotliwego inspektora?
Wszystko nagle nabrało dla Dżi-hada sensu. W przypływie dumy oddał spra-
wiedliwość przebywającemu w Cranachanie świątobliwemu sierżantowi Zenito-
wi. Jak dokładnie to wszystko zaplanował! Robiąc zamieszanie wokół umywa-
53
nia rąk , rozpowiadając wszem i wobec, że ja niepotrzebnie zajmuję etat , tak
doskonałe wpadając w furię, kiedy oznajmiłem mu, że naprawdę mam zamiar
zrobić karierę w WOP-ie po tym wszystkim przygotował dla mnie doskonalą
przykrywkę! Och, ten sierżant Zenit! Jakąż misterną sieć uplótł! To miało być tak
niesamowicie tajne zadanie, że nawet ja o nim nic nie wiedziałem!
Szlam Dżi-had potarł się po podbródku. Aha! Zatem to dlatego przez osiem-
naście miesięcy szkolenia w GROM-ie i nieprzerwanej służby w Wydziale Bruko-
wym nie natknąłem się na najmniejszy ślad nielegalnego handlu duszami. To jest
coś większego, coś wykraczającego poza ramy GROM-u! Przepełniony dumą
Dżi-had uśmiechnął się w duchu. Czułem, że sierżant Zenit niech go bogo-
wie błogosławią myślał o moim awansie, odkąd po raz pierwszy pojawiłem się
w pracy. Bo niby dlaczego miałby się tak ucieszyć, kiedy po spędzeniu wielu go-
dzin w ciemnym kącie przyszedłem mu zameldować, że był długotrwały zastój ;
jaki mógłby być inny powód jego radości, kiedy przeszukiwałem wszystkie szafki
w dziale technicznym, żeby znalezć śrubokręt dla mańkutów? Jak wielkie wraże-
nie musiałem na nim zrobić! A teraz jestem tutaj, w samym środku zakrojonej
na szeroką skalę operacji infiltracyjnej, a moim celem jest rozwikłać. . . właśnie,
co?
Nagle tok jego myśli zakłóciło pojawienie się ubranej na fioletowo postaci,
która przepchnęła się przez tłum.
Co się tu wyprawia? zapytał Papa Jerz, który nastąpił na rąbek swojej
staroświeckiej szaty, potknął się i przewrócił na twarz. Papa zdusił cisnące mu się
na usta przekleństwo, jego infuła zaś pomknęła ślizgiem po podłodze.
Sto i siedem odpowiedzi wyrwało się ze stu siedmiu gardeł, wśród których
[ Pobierz całość w formacie PDF ]