[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tak mnie zainteresował, że opuściłam ręce i spojrzałam na niego. Starałam się jednak patrzeć
wyłącznie na jego twarz.
- Jak często ? - spytałam. - Muszą być spełnione jakieś warunki?
- Tak, pełnia księżyca - wyjaśnił. - To znaczy, wtedy zmieniam się bez wysiłku. Innymi razy
muszę chcieć... Wtedy jest trudniej i przygotowania trwają dłużej. Zamieniam się w zwierzę, które
widziałem przed przemianą. Często mam więc na ławie książkę o psach, otwartą na zdjęciu
owczarka szkockiego. Owczarki collie są duże, lecz nikogo nie przerażają.
- Więc mógłbyś zostać ptakiem?
- Tak, chociaż latanie jest bardzo trudne. Zawsze się boję, że się usmażę na linii wysokiego
napięcia albo trzasnę w jakieś okno.
- Dlaczego? To znaczy... Dlaczego chciałeś, abym wiedziała?
- Zauważyłem, że niezle przyjęłaś fakt, iż Bill jest wampirem. W sumie... chyba nawet
znajdujesz przyjemność w jego inności. Pomyślałem zatem, że sprawdzę, jak sobie poradzisz z
moim... problemem...
- Jednak twojego problemu - wtrąciłam, nieco odbiegając od tematu - nie można wyjaśnić
wirusem! Chcę powiedzieć, że całkowicie się zmieniasz! - Milczał, patrząc na mnie bez słowa. Oczy
miał teraz niebieskie, ale równie bystre i spostrzegawcze. - Umiejętność całkowitej zmiany kształtu
jest zdecydowanie nadprzyrodzona. Jeśli coś takiego istnieje, może również legendy o innych
stworzeniach są prawdziwe. Na przykład... - ciągnęłam powoli, ostrożnie - ...że Bill wcale nie ma
wirusa. Wampirem nie jest człowiek, który ma po prostu alergię na srebro, czosnek czy światło
słoneczne... To kompletna bzdura, propaganda, można by rzec. Tego typu pogłoski rozprzestrzeniają
same wampiry, gdyż sądzą, że jako chorzy zostaną prędzej zaakceptowani. Tak naprawdę jednak
wampiry są... są naprawdę...
Rzuciłam się do łazienki i zwymiotowałam. Na szczęście trafiłam do muszli klozetowej.
- Tak - powiedział z progu smutnym głosem Sam.
- Przepraszam, Sookie. Niestety Bill nie ma żadnego wirusa. Jest naprawdę, naprawdę martwy.
* * *
Umyłam twarz i dwukrotnie wyszczotkowałam zęby. Usiadłam na krawędzi łóżka, zbyt
zmęczona na jakiekolwiek działanie. Mój szef usiadł obok mnie. Otoczył mnie ramieniem dla
pocieszenia, a ja po chwili przysunęłam się bliżej i wtuliłam policzek w zagłębienie przy jego szyi.
- Wiesz, słuchałam NPR - rzuciłam, z pozoru bez związku. - Nadawali program o kriogenice.
Podobno wiele osób decyduje się zamrozić sobie tylko głowę, gdyż jest to znacznie tańsze od
zamrożenia całego ciała.
- Hmm...?
- Zgadnij, jaką piosenkę zagrali na koniec?
- Jaką, Sookie?
- Połóż głowę na moim ramieniu.
Mój szef prychnął wesoło, po czym zaczął się skręcać ze śmiechu.
- Słuchaj, Sam - oświadczyłam, gdy ucichł. - Słyszałam, co powiedziałeś, muszę jednak
omówić tę kwestię z Billem. Kocham go i jestem wobec niego lojalna. A nie ma go tutaj, by
przedstawił mi swój punkt widzenia.
- Och, nie próbuję zabiegać o twoje względy, korzystając z nieobecności Billa. Chociaż byłoby
wspaniale. - Uśmiechnął się swoim rzadkim, pięknym uśmiechem. Wydawał się w moim
towarzystwie znacznie bardziej odprężony - teraz, kiedy znałam jego sekret.
- O co ci w takim razie chodzi?
- Chronię cię do czasu zatrzymania mordercy.
- I dlatego obudziłeś się nagi w moim łóżku? Dla mojej ochrony?
Wyraznie go zawstydziłam.
- Cóż, powinienem wszystko lepiej zaplanować. Ale naprawdę sądziłem, że potrzebujesz
kogoś w domu. Arlene powiedziała mi, że Bill wyjechał. Wiedziałem, że nie pozwolisz mi spędzić
nocy tutaj, jeśli zachowam ludzką postać.
- Pewnie czujesz ulgę, wiedząc, że nocami domu pilnuje Bubba?
- Wampiry są silne i okrutne - przyznał Sam. - Domyślam się, że ten Bubba ma jakiś dług
wobec Billa, w przeciwnym razie nie wyświadczyłby mu tej przysługi. Wampiry niechętnie to robią.
Choć mają też swego rodzaju hierarchię.
Może trzeba było zwrócić dokładniejszą uwagę na to, co mówi Sam, pomyślałam jednak, że
lepiej nie wyjaśniać mu pochodzenia Bubby.
- Jeśli istnieją takie stworzenia jak ty i Bill, domyślam się, że na świecie jest mnóstwo innych
nadnaturalnych istot i zjawisk - zauważyłam, uświadamiając sobie, ile kwestii mam do rozważenia.
Odkąd spotkałam Billa, nie czułam zbytniej potrzeby głębokich przemyśleń, nigdy wszakże nie
zawadzi być na wszystko przygotowanym. - Będziesz musiał mi kiedyś opowiedzieć. - Wielka Stopa?
Potwór z Loch Ness? Zawsze wierzyłam w potwora z Loch Ness.
- No cóż, chyba lepiej wrócę już do domu - powiedział Sam. Popatrzył na mnie pogodnie.
Nadal był nagi.
- Tak, myślę, że powinieneś. Ale... o cholera... do diaska... ty... - Poszłam na górę poszukać
jakiegoś ubrania. Wydawało mi się, że Jason zostawił na wszelki wypadek kilka rzeczy w szafie na
piętrze.
I rzeczywiście. W pierwszej sypialni na górze znalazłam parę dżinsów i roboczą koszulę.
Na górze, pod cynowym dachem, było gorąco, ponieważ piętro ogrzewał oddzielny termostat.
Wróciłam na dół, z radością oddychając ponownie chłodnym, klimatyzowanym powietrzem.
- Proszę - powiedziałam, wręczając Samowi ubranie. - Mam nadzieję, że będą na ciebie
pasować. - Spojrzał, jakby chciał ciągnąć rozmowę, teraz jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że
mam na sobie tylko cienką, nylonową koszulę nocną, a mój szef jest całkiem nagi. - Włóż te rzeczy -
poleciłam stanowczym tonem. - Ubierz się w salonie.
Wyprosiłam go i zamknęłam za nim drzwi. Myślałam, że mógłby się obrazić, słysząc
przekręcany klucz, nie zrobiłam więc tego. Przebrałam się, włożyłam świeżą bieliznę, dżinsową
spódnicę i żółty podkoszulek, który miałam ubiegłej nocy. Nałożyłam makijaż oraz kolczyki i
zaczesałam włosy w koński ogon, na gumkę dodałam żółtą ozdobę. Humor mi się poprawił, kiedy
spojrzałam w lustro, lecz minutę pózniej mój uśmiech zmienił się w marsową minę, gdyż wydało mi
się, że słyszę samochód wjeżdżający na frontowe podwórko.
Wypadłam z sypialni, jakby mnie ktoś wystrzelił z armaty. Miałam cholerną nadzieję, że Sam
zdążył się ubrać i ukryć. Ale on zrobił coś lepszego. Zmienił się ponownie w psa. Ubrania leżały
rozrzucone na podłodze, zebrałam je więc i wepchnęłam do szafy w korytarzu.
- Dobry piesek! - powiedziałam z entuzjazmem i podrapałam zwierzę za uszami. W
odpowiedzi Dean wetknął zimny czarny nos pod moją spódnicę. - Natychmiast przestań - nakazałam
mu i wyjrzałam przez okno od frontu. - To Andy Bellefleur.
Detektyw wyskoczył ze swojego dodge a rama, przeciągał się przez długą chwilę, po czym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl