[ Pobierz całość w formacie PDF ]

list do kieszeni i przybrał postawę dobrze wyszkolonego
sługi.
 Pani miała dla mnie dyspozycje?  zgiął się w
ukłonie.
Drzwi otworzyły się i na progu stanął Lavery.
 Tak, Piotrze. Proszę przygotować pokój obok
panny Fontenay. Panna Ballano zostanie u nas na noc.
 Alicjo, mamy zamiar zagrać w brydża  powie-
dział Ben.  Będziesz wkrótce gotowa?
 Właściwie już jestem, przygotujcie karty, zaraz
przyjdę.
Lavery odszedł, a Piotr skłonił się przed Alicją.
 Tak jest, proszę pani  powiedział usłużnie 
68
zaraz się tym zajmę. I zanim Alicja rozstrzygnęła wątpli-
wość, czy warto nadal prowadzić tę ryzykowną rozmowę
 wyszedł z pokoju.
Około jedenastej towarzystwo rozeszło się do swoich
pokoi życząc sobie dobrej nocy, co było ironią zupełnie
nieświadomą, gdyż o godzinie jedenastej dwadzieścia
raptowny, przenikliwy krzyk zaalarmował dom.
Pierwsza do pokoju Ewy wpadła Alicja. Zobaczyła
chwiejącą się na nogach przyjaciółkę. Przytrzymując roz-
dartą na ramieniu koszulę, wpatrywała się w, leżącego u
jej nóg mężczyznę. Alicja poznała go natychmiast.
 Volbert...  wyszeptała, przykładając do ust
drżące palce.
 Cicho!  rozległ się za nią dojmujący szept. Ob-
róciła się gwałtownie i ujrzała utkwione w siebie surowe
spojrzenie.
 Skąd pani to wie?  mruknął przez zęby lokaj. 
Nie zna go pani, proszę o tym pamiętać!  Minął ją i
podtrzymał chwiejącą się Ewę. Była w negliżu, więc
wskazał Alicji zwisający przez poręcz fotela szlafrok. Do
pokoju wpadli najpierw Lavery, a w chwilę pózniej panna
Bellano.
Filip Volbert leżał na boku, w jego plecach tkwił wbity
do pół ostrza sztylet.
 Ewo, co tu się stało?  krzyknął Lavery.
Dopiero teraz dziewczyna wybuchnęła płaczem.
Panna Bellano z przerażeniem w oczach schyliła się
nad leżącym, ale powstrzymał ją okrzyk gospodarza.
 Proszę nie dotykać! Nie wolno nic ruszać!
 Ależ... może on żyje...
Lavery nachylił się nad leżącym i ujął jego rękę, potem
uniósł powiekę. Kiedy wyprostował się, miał skupiony
wyraz twarzy.
69
 Nie żyje. Alicjo, przynieś Ewie coś na uspokoje-
nie. Piotrze, proszę zawiadomić policję.  Lavery był
opanowany. Polecenia wydawał spokojnym głosem.
Idąc do siebie po krople Alicja miała przed oczami ob-
raz, który jeszcze długi czas pozostał w jej pamięci. Leżą-
ce zwłoki mężczyzny z odrzuconą do tyłu głową, którego
półotwarte usta jakby chciały coś obwieścić lub wyznać, a
nad nim słaniającą się, wpółprzytomną dziewczynę. Jedno
z ramion trupa, wyciągnięte przed siebie, zdawało się
wskazywać oskarżycielsko jej osobę. Czarnym kwadratem
otwartych na taras drzwi zaglądała do pokoju parna noc.
Elektryczne światło palącej się przy tapczanie lampy uci-
nało tę czerń u progu drzwi, rzucając jednocześnie tajem-
nicze cienie przedmiotów i ludzi na ściany pokoju.
Posłyszała za sobą kroki. Nadchodził Piotr.
 Idę zatelefonować po policję  powiedział ze
zwykłą służbistością.  Radzę nie zapominać, że nie zna
pani Volberta! Czy jeszcze ktoś wie o tej znajomości?
 Panna Fontenay  wyszeptała Alicja.
 Należy prosić ją o dyskrecję. Może zechce być lo-
jalna.
 Będzie, skoro ją o to poproszę! A teraz może Piotr
zechce przynieść mi szklankę wody!  rzuciła rozdraż-
niona ponowną poufałością. Służący już bez słowa zniknął
w mroku korytarza.
Po krótkiej chwili znalazła krople i powróciła na miej-
sce dramatu. Ewa już przyszła nieco do siebie. Wkrótce
zjawił się Piotr ze szklanką wody, którą wypiła wraz z
lekarstwem.
 Teraz  zabrał głos Lavery  może zechce nam
70
pani opowiedzieć, co tu zaszło? Dlaczego postąpiła pani
tak... gwałtownie?
Ewa spojrzała ze zdumieniem na adwokata.
 Więc pan przypuszcza...  wykrzyknęła przeno-
sząc wzrok na otaczające ją twarze.  Więc sądzicie, że
to ja go zabiłam?!
 To chyba oczywiste!  wykrzyknęła Bellano.
 Nie. To nie ja  Ewa spojrzała bezradnie na Ali-
cję, a potem na jej męża.  Musicie mi wierzyć... Ja na-
prawdę tego nie zrobiłam...
 Ależ nikt tego nie twierdzi, moja droga!  spró-
bował ją uspokoić Lavery.  Panna Bellano na pewno nie
ma podstaw do tak krańcowej opinii.
Alicja zbliżyła się do przyjaciółki i objęła ją ramie-
niem.
 Powiedz nam, kochanie, co tu zaszło, i nie dener-
wuj się, jesteś przecież u przyjaciół.
 Kiedy rozeszliśmy się, wróciłam do siebie 
mówiła Ewa rwącym się głosem.  Przeorałam się i wła-
śnie miałam nałożyć szlafrok, by iść do łazienki, kiedy
raptem zobaczyłam w otwartych na taras drzwiach pana
Volberta. Stał uśmiechnięty, potem bez słowa zaczął zbli-
żać się ku mnie i powiedział:  A więc jestem ... Straciłam
zupełnie głowę. Tak mnie zaskoczył, że nie mogłam wy-
dobyć głosu. Byłam w negliżu, co jeszcze bardziej mnie
onieśmielało. Gdybym wówczas zdołała krzyknąć, może
stałoby się wszystko inaczej. Ale cofałam się tylko i po-
wtarzałam bezradnie  proszę stąd wyjść ... czy też:  pro-
szę wyjść natychmiast ... On jednak nie zwracał uwagi na
moje słowa, tylko uśmiechał się. Potem chwycił mnie w
objęcia, był agresywny i brutalny. W pewnej chwili od-
wróciłam głowę, by uniknąć pocałunków, nie widziałam
więc, co się wokoło dzieje. Raptem, jego ramiona zwolniły
uścisk, poczułam, jak osuwa się na podłogę. Wtedy dopiero,
71
zdaje się, krzyknęłam.
Po tej relacji zapanowała krótka cisza. Przerwał ją
Lavery.
 Zatem nie widziała pani nikogo? Przecież ten szty-
let, który tkwi w jego ciele, nie mógł przyjść sam.
 Nie, nie widziałam nikogo. Byłam strasznie wzbu-
rzona. Ktoś musiał zadać ten cios, ale nie widziałam kto.
 Bzdura! Wszystko to bzdura!!  wykrzyknęła
Beliamo.  To pani go zabiła!
 Prosiłbym o większe opanowanie  powiedział
Lavery spokojnie.  Będzie pani miała jeszcze okazję do
wypowiedzenia swojej opinii w czasie dochodzenia.
 Ma pan rację, poczekam, aż zjawi się tu policja!
 Wówczas wyjawię, co wiem o tej niewinnej owieczce!
Ewa spojrzała na tancerkę ze zdziwieniem, ale zacho-
wała milczenie.
 Powinni już tu być lada chwila  mruknął Lavery
spoglądając na zegarek. Proszę, aby panie przeszły do
jadalni. My z Piotrem zostaniemy przy zwłokach.
 Dlaczego, do diabła, jeszcze ich tu nie ma? 
mruknął, kiedy kobiety opuściły pokój.  Co w Pontoise
powiedzieli Piotrowi?
 Nie zgłaszałem wypadku w Pontoise  odpowie-
dział spokojnie lokaj.
 Jak to nie w Pontoise? Więc gdzie?
 Nie otrzymałem wyraznego polecenia, dokąd mam
telefonować, więc zadzwoniłem do naszego komisariatu w
Paryżu.
 W Paryżu? Dlaczego?
72
 Lokalna policja jest zwykle niechętna przyby-
szom, zwłaszcza jeśli przysparzają kłopotów. Natomiast
komisarza Allenbecka pan mecenas zna i on zna pana me-
cenasa. Pomyślałem więc, że lepiej będzie, jak ściągnę go
tutaj.
Lavery popatrzył na służącego.
 Hm...  mruknął wreszcie.  Rzadko mi się zda-
rza, żeby ktoś myślał za mnie, w dodatku sensownie. To [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl