[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gania ponadczasowego, oszalał.
- Czy ktokolwiek może... używać tego równania? - spytał Cameron.
- Pod czyimś kierunkiem tak - odparł Wood. - A będzie to łatwiejsze, kiedy
zakończą się prace nad moimi przetwornikami.
Cameron przymknął oczy. - Znowu klincz. Rozwiązaliśmy równanie, ale
Falangiści też tego dokonali. Gdybyśmy zdobyli kontrrównanie. Ridgeley
mógłby je udostępnić Falangistom - znowu doszłoby do klinczu. Lepiej się
zmobilizujmy, Ben: przygotujmy się do zmasowanego ataku na Falangistów.
Połącz się z Kalenderem. Czy nadal skanują Ridgeleya?
- Tak.
Dłonie Camerona zacisnęły się na biurku w pięści. - Wykorzystaj równanie
przeciwko niemu. Uderz w niego. Potraktuj go tym samym, czym Falangiści
zadręczają mnie. Ale to będzie coś gorszego. To będzie szturm, od którego
nerwy popłaczą mu się w supły. Nie daj mu ani sekundy wytchnienia.
Coś spełzło DuBrose'owi po plecach i eksplodowało podnieceniem. - Chce
pan go zmusić do użycia kontrrównania?
- W samoobronie. Nie będzie to łatwe. Ma wielkie możliwości. Ale
przeciwko równaniu istnieje tylko jedna tarcza i jeśli zdołamy skłonić
Ridgeleya do zasłonięcia się nią...
- W porządku, szefie. Da się zrobić, Wood?
- Da się - powiedział lakonicznie matematyk. - Ale...
- Ale co?
- Niech Bóg ma w opiece Ridgeleya.
13
Gotów? Gotów.
Helikopter stał w odległości niecałych dwóch kilometrów. Ale mógł do
niego dotrzeć. To był pierwszy krok. Drugim
będzie przedostanie się do Falangistów. Dysponując równaniem nie powinien
mieć trudności ze sforsowaniem nabrzeż-nych ekranów siłowych. Nad polami
pszenicy wisiały szare mgły świtu. Nieliczne gwiazdy blakły w obliczu
napierającego perłowego światła. Grunt pod jego stopami drgał i krzyczał
niczym żywe ciało.
Założył blokadę na swój umysł.
Koncentrować się na jednym celu; tego musiał się trzymać. Do helikoptera
dziesięć minut szybkiego marszu. A to nie będzie jeszcze koniec. Drążki
sterownicze mogą zacząć się wić i wyrywać mu z dłoni; zmienne prawdy
znajdujące się teraz pod kontrolą wroga mogą bombardować go bez ustanku.
Ale i bez skutku.
W jego erze czasowej przechodził przeszkolenie w odpieraniu takich ataków.
Zwykle łatwo dawało się je zneutralizować za pomocą kontrrównania - co było
takie proste. Nie mógł go teraz użyć. Zledziły go skanery i obserwowały
zachłanne oczy gotowe badać i analizować.
Dotrzeć do Falangistów i powierzyć im kontrrównanie. Nie okażą
prawdopodobnie należnej wdzięczności, ale potrafi się zabezpieczyć. I będzie
jednym ze zwycięzców.
Krople oleistej, gęstej cieczy ściekały mu po twarzy i pełzły w kierunku ust i
nozdrzy. Zaczął silniej wydychać powietrze. Utrzymywał blokadę umysłu.
Sposobem na odpieranie takiego jak ten ataku było spodziewanie się
niespodziewanego. A ten sposób podpowiedziały mu lata indoktrynacji i
treningu.
Musiał dostosowywać krok do zmieniającej się struktury gruntu, to
chropowatej jak potrzaskana skała, to znowu śliskiej jak gładka tafla lodu.
Pszeniczne pola zapadły się gdzieś. Stał na szczycie, na krawędzi otchłani.
Zaczai schodzić ze spokojną, kamienną twarzą i z tryumfalnym blaskiem
podniecenia gorejącym w czarnych oczach. Był zaprawiony w walce. To była
jego wojna. Ten płomień-
ny zachwyt odczuwał tylko w obliczu niebezpiecznych wyzwań.
Jego mózg był dostosowany do niezwykłego reagowania na adrenalinę.
Zachowywał ostrożność, ale strach był mu z gruntu obcy.
Ziemia pod stopami falowała jak ocean.
Usuwała mu spod nóg. Szedł już dłużej niż dziesięć minut. Nie było nigdzie
widać ani helikoptera, ani skrywającej go kępy drzew.
Przystanął, żeby się zastanowić, wciąż trzymając umysł w żelaznym uścisku.
Blokada wytrzymywała. Inwazja ześlizgiwała się po niej nie czyniąc mu
szkody.
Krajobraz przesunął się. Helikopter stał na lewo. Ruszył w tamtym kierunku
- krzepki, niestrudzony człowiek brnący polami pszenicy...
Oczy wystrzeliły mu na szypułkach.
- Na razie nic z tego.
- Teraz ja spróbują.
Oczy wycofały się. Przed nim rozciągała się olbrzymia szachownica. Poczuł
nieprzezwyciężoną pokusę skręcenia w kierunku jednego z pól, ale nie zboczył
z kursu. Helikopter...
Skacząc w zwariowany sposób pod niebo i opadając z powrotem w dół
nadchodziły figury szachowe o dziwacznych, fantastycznych kształtach. Ale w
biolaboratoriach swojej ery czasowej widywał bardziej niesamowite twory.
Szedł dalej.
- Trzy godziny, Wood! Ale przynajmniej udało się nam nie dopuścić go do
helikoptera.
- Najwyrazniej potrafi sobie radzić z imaginacjami normalnych umysłów. Był
szkolony w tym kierunku...
- A umysłowo chorzy? Czy potrafiłbyś pokierować ich myślami - przenieść je
na odległość?
- To mogłoby podziałać. Będziesz musiał mi pomóc. Hipnoza i sugestia. Ty
zajmiesz się tym od strony pacjentów, ja od strony równania. Spróbujemy tego
DuBrose. Czy nie możemy wziąć do pomocy Camerona?
- Zpi. Jest pod działaniem narkotyku. Musiałem to zrobić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]