[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczególnie nie zależało, ale jego uczniowie i słuchacze, którzy go cenili i szanowali za
wiedzę i charakter, zebrali potrzebne dokumenty i skłonili do jej przyjęcia. Wykładał na
Uniwersytecie Jagiellońskim, a potem w Akademii Górniczo-Hutniczej. W końcu został
członkiem krakowskiego oddziału Polskiej Akademii Nauk. W siedzibie Akademii miał swój
pokój. Krążyła anegdota o jego wizytówce na drzwiach:  dr A.B. Turowicz (doktor Andrzej
Bernard Turowicz), czyli  drab Turowicz. Kiedy przeszedł na emeryturę, poważnie się
rozchorował. Lekarz dokładnie go zbadał i nic nie stwierdził. Była to typowa choroba
emerycka, z której zresztą szybko się dzwignął i wytrwał w klasztorze wierny Regule i...
matematyce do osiemdziesiątego piątego roku życia. Jako typowy profesor, był też
roztargniony. Kiedyś przy odmawianiu wieczornej modlitwy liturgicznej, Komplety, prosiło
się najpierw po łacinie przełożonego o błogosławieństwo: lube, domine, benedicere -  Racz,
ojcze, pobłogosławić . I potem:  Bracia, bądzcie trzezwi, czuwajcie, bo przeciwnik wasz
diabeł jako lew ryczący krąży, szukając, kogo by pożarł, i temu się sprzeciwiajcie mocni w
wierze . Następnie zakończenie: Tu autem Domine miserere nobis -  Ty zaś, Panie, zmiłuj się
nad nami . I na samym końcu: Deo gratias -  Bogu niech będą dzięki , oraz rachunek
sumienia. Brat, który rozpoczynał modlitwę, wychodził na środek pogrążonego w mroku
chóru zakonnego i na pamięć recytował albo śpiewał ten tekst. Kiedyś ojciec Bernard z
wielkim przejęciem zamiast  Racz, ojcze, pobłogosławić , zaczyna recytować: Tu autem
Domine miserere nobis, czyli końcówkę. W chórze zaniepokojenie - co się dzieje? Pózniej
nam opowiadał:  Przyszło mi do głowy, że na pewno zacząłem za nisko. To trzeba wyżej .
Więc drugi raz powtarza, już wyżej. A tu w stallach zaczyna być naprawdę wesoło. Wszyscy
są poruszeni. Zorientował się, że nadal jest coś nie tak, i przyszła mu do głowy kolejna myśl:
 Dzisiaj na pewno jest święto i trzeba zaśpiewać . Więc trzeci raz rozpoczął to samo, tyle że
śpiewając. Kiedy to pózniej opowiadał, to przecierał okulary, bo aż się spłakał ze śmiechu.
Potrafił się też irytować i nie przebierać w słowach.  A to kretyn , mówił. I kiedyś tak
przy nowicjuszach na kogoś pomstował. Byłem wtedy mistrzem nowicjatu i w pewnym
momencie nie mogłem już wytrzymać. Zwróciłem mu uwagę. A on na to:  Ale głupi jestem!
Stary, a głupi . %7ładnej agresji. Oczywiście, człowiek ma prawo okazać gniew czy irytację, ale
wtedy, kiedy nie robi nikomu szkody. Rodzice też czasem mogą się pokłócić, nie powinni
tego jednak robić przy dzieciach. Postawę ojca Bernarda, któremu zawsze można było śmiało
zwrócić uwagę, do dzisiaj pamiętam.
Jest czymś jednak niezwykłym, że przełożeni pozwolili ojcu Bernardowi angażować
się w działalność zupełnie nie związaną z religią...
Reguła pozwala zajmować się mnichom różnymi  rzemiosłami , byle za zgodą opata i
bez chełpienia się swoimi umiejętnościami. Zajęcie nie związane bezpośrednio z religią,
wykonywane przez człowieka wierzącego, może i powinno posiadać walor religijny. Tak jest
do dziś w Tyńcu. Choćby ojciec Karol Meissner, z wykształcenia lekarz, mógł w ramach
obowiązków zakonnych pomagać potrzebującym według swoich kompetencji. Władze
komunistyczne zabraniały mu praktyki medycznej, a w dowodzie osobistym w rubryce
 zawód wpisano  mnich . Wtedy odpowiedział, że mnich to jest jego powołanie, a z zawodu
jest lekarzem. I walczył o ten wpis. Bezskutecznie. Wobec tego podczas pewnych wyborów
napisał nawet pismo do Komitetu Wyborczego w Tyńcu, że jest dyskryminowany, i oznajmił,
iż nie będzie brał udziału w wyborach. Ale i tak był wzywany do nagłych przypadków, leczył
też w obrębie klasztoru. Zmialiśmy się, że często  włóczy się po nocy. Kiedyś wymyśliłem
fraszkę o ojcu Karolu:
Jednej mi rozstrzygać rzeczy nie każ: mnich to czy też lekarz.
Ciężki chyba ma żywot, bo taka ciągła dyspozycyjność wobec ludzi nie pozwała mu
praktykować w spokoju życia mniszego. Rozumny zaś przełożony nie chce przez zbytnie
rygory powiększać napięcia, które może się rodzić na styku powołania lekarskiego i
klasztornego.
Ale przecież za taką nielegalną praktykę groziły kary!
Tłumaczył tak:  Jeśli jestem wezwany nagle, bo nie ma nikogo innego, to moim
obowiązkiem, jako lekarza, jest udzielić pomocy. Nie praktykuję, ale gdybym odmówił przy
nagłych wypadkach, sprzeniewierzyłbym się powołaniu lekarza . Odnośne władze pytały
ludzi, czy płacą ojcu Karolowi za wizytę. Odpowiadali, że dają ofiary na klasztor.  A ile?
 No tak, wrzucamy do puszki pięćdziesiąt groszy... W każdym razie ojciec Karol przez lata
starał się o zezwolenie na legalną praktykę albo na pracę w szpitalu - również bezskutecznie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl