[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do mężczyzny z tym dziwnym narzędziem. Dziewczynka patrzyła przerażona. Po
czym zrozumiała. Ogolą im głowy. Wszystkie dzieci miały być ogolone.
Patrzyła, jak gęste czarne włosy Rachel spadają na ziemię. Wyłaniająca się goła
czaszka była biała i szpiczasta niczym jajko. Rachel patrzyła na mężczyzn z
nienawiścią i pogardą. Splunęła na policyjne buty. Jeden z żandarmów odepchnął ją
brutalnie.
Maluchy były przerażone. Dwóch lub trzech mężczyzn musiało każdego
przytrzymywać. Po czym nadeszła kolej dziewczynki. Nie miotała się. Pochyliła
głowę. Poczuła zimną powierzchnię golarki i zamknęła oczy, nie mogąc znieść
widoku zasypujących jej stopy długich złotych loków. Jej włosy. Piękne
107
włosy, które wszyscy podziwiali. Czuła napływające do oczu łzy, zmusiła się jednak
do stłumienia łkania. Nigdy nie płacz przed tymi mężczyznami. Nigdy nie płacz.
Nigdy. To tylko włosy. Odrosną.
Było już prawie po wszystkim. Otworzyła z powrotem oczy. Policjant, który ją
trzymał, miał grube ręce i jasną skórę. Podniosła wzrok, by patrzeć mu w twarz,
podczas gdy drugi mężczyzna golił resztki złotych włosów.
Był to przyjazny rudy policjant z jej dzielnicy. Ten, z którym dawniej rozmawiała
matka. Który zawsze puszczał do niej oko, kiedy szła do szkoły. Do którego
pomachała w dniu aresztowań, a on odwrócił wzrok. Teraz był zbyt blisko, aby
spojrzeć w inną stronę.
Patrzyła mu w oczy, ani razu nie spuszczając wzroku. Miał dziwne żółtawe zrenice,
niemal złote. Twarz policjanta poczerwieniała ze wstydu i dziewczynka miała
wrażenie, że widzi, jak drży. Nic nie mówiła, patrząc na niego z całą pogardą, na jaką
umiała się zdobyć.
¦^¦¦¦i
'
Wyszłam od Marne nieco oszołomiona. Miałam potem iść do biura, gdzie czekał na
mnie Bamber, jednak po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że idę na rue de
Saintonge. W mojej głowie kłębiło się od pytań; byłam zagubiona. Czy Marne
mówiła prawdę, czy też coś jej się pomyliło na skutek choroby? Czy rzeczywiście
mieszkała tam żydowska rodzina? Jak Te-zacowie mogli się wprowadzić i o niczym
nie wiedzieć, jak twierdziła Mamę?
Przeszłam powoli przez dziedziniec. Tutaj znajdowałoby się loge dozorczyni,
pomyślałam. Dawno temu przerobiono je na niewielkie mieszkanie. Na ścianie
korytarza znajdował się szereg metalowych skrzynek na listy - nie było już
dozorczyni roznoszącej pocztę do każdego mieszkania. Madame Royer, tak się
nazywała według Marne. Dużo się naczytałam o paryskich dozorczyniach i ich
szczególnej roli w aresztowaniach. Większość wykonała rozkazy policji, a niektóre
poszły dalej, pokazując, gdzie się ukrywają żydowskie rodziny. Inne tuż po
aresztowaniu plądrowały opuszczone mieszkania i zabierały z nich dobytek. Z
materiałów, które znalazłam, wynikało, że zaledwie kilka starało się chronić
żydowskie rodziny wedle swoich możliwości. Byłam ciekawa, jaką rolę odegrała
madame Royer. Pomyślałam przez chwilę o swojej dozorczyni na bou-levard du
Montparnasse: była w moim wieku i pochodziła z Portugalii, nie była świadkiem
wojny.
109
Nie zwracając uwagi na windę, weszłam po schodach na czwarte piętro. Robotnicy
mieli przerwę obiadową. W budynku panowała cisza. Gdy otworzyłam drzwi
wejściowe, ogarnęło mnie dziwne, nieznane poczucie rozpaczy i pustki. Poszłam do
starszej części mieszkania, którą pokazał nam parę dni temu Bertrand. To tutaj
wszystko się wydarzyło. To tutaj tuż przed świtem tego gorącego lipcowego poranka
mężczyzni dobijali się do drzwi.
Miałam wrażenie, że wszystko, o czym czytałam przez ostatnie tygodnie, wszystko,
czego dowiedziałam się o Vel' d'Hiv' skupiało się tutaj, w miejscu, w którym miałam
niebawem zamieszkać. Wszystkie świadectwa i książki, które uważnie czytałam,
wszyscy świadkowie i ocaleni, z którymi przeprowadzałam wywiady, sprawili, że
zrozumiałam, że zobaczyłam z nadzwyczajną jasnością, co się stało między ścianami,
których teraz dotykałam.
Artykuł, za którego pisanie zabrałam się parę dni wcześniej, był już prawie
skończony. Zbliżał się termin oddania go do redakcji. Musiałam jeszcze odwiedzić
dwa obozy: Loiret pod Paryżem oraz Drancy. Umówiłam się też na spotkanie z Fran-
ckiem Levym, którego organizacja przygotowywała większą część obchodów
sześćdziesięciolecia aresztowań. Niebawem zakończę zbieranie materiałów i będę
pisać o czymś innym.
Jednak teraz, gdy wiedziałam, co się stało tutaj, tak blisko mnie, gdy czułam osobistą
więz z tymi wydarzeniami, nie mogłam na tym poprzestać. Musiałam się dowiedzieć
więcej. Moje poszukiwania nie dobiegły końca. Musiałam wiedzieć wszystko. Co się
stało z żydowską rodziną, która tu mieszkała? Jak się nazywali? Czy mieli dzieci?
Czy ktoś z nich wrócił z obozu śmierci? Czy wszyscy zginęli?
Błąkałam się po pustym mieszkaniu. W jednym z pokoi burzono ścianę. Pośród
[ Pobierz całość w formacie PDF ]