[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bardzo za nią tęskni w chwilach samotności, jak dręczy go niepewność, co jest
właściwe oraz jak powinien postąpić. I jak to trudno być tak blisko niej podczas
wyprawy, a nie móc wziąć jej w ramiona, przytulić, zamknąć ją w nich na wieki.
Jego wielka tęsknota. A zaczęło się przecież od przyjazni, bez wielkiego
zainteresowania. Owa tęsknota wciskała się podstępnie do serca, w końcu wy-
pełniła je po brzegi, i teraz w każdej chwili życia Goram może myśleć tylko o
jednym: Lilja, Lilja, gdzie jesteś? Wróć, żebym mógł cię jeszcze raz zobaczyć!
Być z nią na tej samej wyprawie! Przecież na początku tak strasznie się bronił, nic
to jednak nie pomogło. Tęsknił, przeklinał, tęsknił jeszcze bardziej, pragnął ją
widzieć i wiedział, że tej tęsknoty nigdy nie uciszy.
Widywać ją każdego dnia. Mieszkać w tej samej, ciasnej gondoli. Siedzieć obok
niej przy ognisku w niebieskawym świetle wiosennego wieczoru, kiedy lody pękają
z trzaskiem, a dzikie ptaki nad morzem wykrzykują własną tęsknotę, a on od
czasu do czasu musi ogrzewać Lilji dłonie.
Nagle Goram nastawił uszu.
Słuchał, ale niczego nie słyszał. Mimo to mógłby przysiąc, że ktoś stoi za nim i
obserwuje go z oddali. Nie mógł odwrócić głowy, bo przy każdym ruchu ból
przeszywał całe ciało, wyczuwał jednak w pobliżu jakieś lodowato zimne
zagrożenie. Jakby go polarny wiatr przenikał i pokrywał szronem, takie wyrazne
było wrażenie obserwujących go, czujnych oczu. Nie było w tym ani odrobiny
dobra czy miłosierdzia. Tylko zimna, wyrachowana pogarda.
Tak, to ostatnie Goram potrafił zrozumieć. Jego pozycja nie budziła szacunku.
Była raczej upokarzająca, to najlepsze określenie.
Po chwili zauważył, że wrażenie zła ustępuje i on znowu leży sam, coraz
szczelniej przysypywany śniegiem. Był już taki wychłodzony, że płatki śniegu nie
topniały na jego twarzy. A co się stanie, jeśli Dolg i Lilja nie odnajdą go w
59
zadymce?
Jeśli Lilja w ogóle wróci...
Goram jęknął boleśnie. Lilja, Lilja zaginęła. Porwał ją straszny wodny potwór i
poniósł gdzieś na swoich ramionach, a on, Goram, nie był w stanie nic zrobić.
Jak będzie mógł po tym wszystkim żyć? A przecież dostał od Zwiętego Słońca
życie wieczne.
Po co mu ono?
9
Lilja przyspieszała kroku. Goram nie wyszedł im na spotkanie. Im dłużej szli z
Dolgiem, tym bardziej ją to niepokoiło.
Zlady wodnego potwora i Dolga były jeszcze widoczne, choć wyglądały jak lekkie
wgłębienia w śniegu, w każdym razie zabłądzić nie mogli. Dziwaczne stopy
potwora z błonami pławnymi zostawiały rozległe wgłębienia, ślady syna
czarnoksiężnika były bardziej normalne.
Lilja zastanawiała się, jak ten człowiek - ryba radzi sobie na lądzie, więc Dolg
wyjaśnił jej, że z pewnością należy do amfibii.
- Tak jak żaby, które mogą żyć i w wodzie, i na lądzie?
- Właśnie tak!
- Uff, biedny człowiek!
Kiedy w końcu dotarli na miejsce, Lilja padła przy Goramie na kolana i
wybuchnęła szlochem.
- Tak strasznie się bałam! Myślałam, że ty...
- No już, już dobrze - uspokajał ją. - Dziękuję ci, Dolg, że całą i zdrową
przyprowadziłeś ją do domu!
Dom? Ten wymarły las pełen czających się wszędzie potworów? I jeden ranny
Lemuryjczyk, ten, który znaczy dla niej więcej niż cokolwiek na świecie.
Goram nie mógł wyrwać korzenia i sam się wydostać z pułapki, znajdował się
bowiem w bardzo niewygodnej pozycji, uniemożliwiającej mu wszelki ruch. Teraz
pracowali wszyscy troje, by go uwolnić. Kiedy się to już stało, Dolg ujął w dłonie
60
stopę towarzysza i trzymał tak przez jakiś czas. Pomogło. Goram mógł iść o
własnych siłach, potrzebował tylko trochę wsparcia. Na szczęście nie doznał
poważnej kontuzji, po prostu skręcił nogę w kostce, a to jest zawsze bardzo
bolesne.
Wprawdzie był nie do końca sprawny, ale nie chciał o tym mówić.
Dolg przedstawił mu teorię Lilji i jej pomysł, by spróbować pomóc potworowi z
wodospadu. Goram jednak potraktował to równie sceptycznie jak Dolg, jeśli nie
bardziej.
- To jasne, że musimy go jeszcze raz odszukać - powiedział Goram. - Ale jaką
widzisz dla niego przyszłość, gdybyśmy się nad nim ulitowali? W ogóle po-
dejrzewam, że on świadomie starał się na ciebie wpłynąć, żeby się potem rzucić
także na nas.
Lilja nie znajdowała na to odpowiedzi. Wiedziała tylko, że w tym strasznym
potworze musi też istnieć jakaś dusza. Dusza, która cierpiała przez setki lat. Ale w
jakim stanie jest teraz? Nikt nie potrafiłby na to odpowiedzieć.
- Jestem głodny - oznajmił Dolg.
Lilja i Goram również, jak się okazało. Ale śnieg wciąż sypał, a oni nie odnalezli
wzgórza, na którym zostawili gondolę i smaczne jedzenie, jakie w niej mieli. Na
szczęście pojawiła się nadzieja, pamiętali bowiem, gdzie mniej więcej w stosunku
do wodospadu znajduje się to wzgórze.
- Nie uważacie, że odnalezienie gondoli to teraz najważniejsza sprawa? - zapytał
Goram. - Potrzebujemy jedzenia, ciepła, wypoczynku, a także suchych ubrań i
opatrzenia ran. Potem będziemy mogli znowu podjąć polowanie na potwory.
Wszyscy uznali, że to wspaniała propozycja. Ożywieni myślą o przytulnej gondoli,
powlekli się przez głębokie zaspy. Wiało teraz porządnie i wiatr zawodził smutne
pieśni w koronach drzew, a śnieg zacinał w twarze.
Goram nie chciał pokazać, jak bardzo się boi, ale trzymał Lilję przy sobie,
próbował też osłaniać ją przed największym wiatrem. Ponieważ mimo wszystko
mieli już wiosnę, to powietrze nie było specjalnie zimne. Uznali, że wszystko się
61
więc ułoży, zwłaszcza jeśli odnajdą gondolę i nie będą musieli spędzić nocy pod
gołym niebem.
Ale wędrówka mogła być za trudna dla dziewczyny, która nie miała takiego
treningu, jak większość członków grupy  Poszukiwaczy Przygód z Królestwa
Zwiatła.
Goram widział, że Lilja jest bardzo zmęczona, a także wstrząśnięta strasznymi
przeżyciami, dzielnie jednak szła naprzód i nie narzekała.
I nagle... znowu usłyszeli te stłumione odgłosy.
- Nie - jęknął Dolg. - Najpierw musimy odzyskać siły!
Wiedzieli jednak, że nie powinni zaprzepaścić szansy schwytania jednej ze złych
istot. Trudno byłoby ją ponownie odnalezć, już i tak stracili człowieka - rybę.
Rozglądali się uważnie dookoła. Goram obejmował Lilję, chroniąc ją przed
nieoczekiwanym atakiem. Bardzo mu się nie podobało to, co słyszeli. Przede
wszystkim dlatego, że było to coś absolutnie nieznajomego. Nigdy jeszcze nie
słyszał czegoś podobnego, a jako Strażnik należący do elity miał sporo
doświadczenia.
Po chwili odgłosy ucichły. Wędrowcy znajdowali się na kamiennym osypisku, tylko
że pod śniegiem kamienie były niewidoczne. Instynktownie zaczęli się wycofywać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl