[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opowiedział raz jeszcze całą historię. Przysłuchiwali się temu funkcjonariusze po-
licji i kierowca.
- Och, ci zbieracze - śmiał się pan Paramanathan. - Już nie po raz pierwszy
zwracają się do mnie. Ale naturalnie nie mam najmniejszego zamiaru sprzedawać
mojej Valampuri Changu.
Sara usiłowała wyłowić w tamilskiej mowie gospodarza znajomo brzmiące słowo
Chank . Tak właśnie tutaj zwano legendarną muszlę. Wyjaśniono jej, że
valampuri oznacza prawoskrętny. Pamiętała, że w rozumieniu europejskim
znaczy to, iż muszla jest lewoskrętna.
- Nie przybyliśmy tu z zamiarem zakupu, naszym zadaniem jest zapobiec
118
przestępstwu - wyjaśnił Alfred.
Pan Paramanathan uśmiechnął się znowu, nieco zaskoczony.
- Moja muszla jest bezpieczna, ja także. Nikt nie może nam zaszkodzić.
- Ten człowiek jest bardzo groznym mordercą pozbawionym wszelkich skrupułów -
ciągnął Alfred. - Prawdopodobnie ma broń. Nie wiem, czy - zamierza się z panem
targować, ale jeśli nie uda mu się kupić muszli, użyje bez wątpienia siły.
- Wy, Europejczycy, nie jesteście w stanie tego pojąć - odparł Tamil. - Valampuri
Changu to jakby żyjąca istota. Jeśli z samego rana zobaczę tę muszlę, dzień bę-
dzie szczęśliwy. Dlatego często z nią rozmawiam, pytam o radę w trudnych
sytuacjach życiowych. Dzięki niej jestem bogaty i dobrze mi się powodzi.
Popatrzcie chociażby na mój dom. Kiedy ją' znalazłem, byłem tylko biednym
rybakiem. Ona mnie chroni i nie można jej skraść. W każdym razie nie bezkarnie.
Alfred przytaknął. Gospodarz wierzył głęboko w to, co mówił, zaś Alfred był zbyt
rozsądny i taktowny, by podać w wątpliwość jego słowa.
W pewnej chwili do rozmowy wtrącił się kierowca:
- Znam pewnego rybaka, Syngaleza z Negombo. Przed wielu laty wyłowił jeden z
tych rzadkich okazów. Nie jest wyznawcą hinduizmu, jak wy, panie, więc wrzucił
muszlę z powrotem do morza. Potem znajdował ją jeszcze dwukrotnie i za
każdym razem znowu wyrzucał. Wkrótce potem stracił majątek, a na dodatek
nieustannie choruje.
Tamilowie kiwali głowami. Dla nich nie było to zaskoczeniem.
Tymczasem Alfred uznał, że najwyższy czas wrócić do rzeczywistości.
- Gdzie przechowuje pan okaz? Czy tu w domu?
- Oczywiście. Macie ochotę ją zobaczyć?
- Bardzo chętnie! - wykrzyknęła Sara, a wszyscy pozostali, włącznie z Alfredem,
przytaknęli dziewczynie.
- Więc chodzcie ze mną.
Przeszli przez kilka przestronnych, ale skromnie wyposażonych pokoi, aż w końcu
znalezli się w niewielkim pomieszczeniu, w którym stał mały ołtarzyk. Pokoik tonął
119
w kwiatach, a wokół roznosił się intensywny zapach palonych kadzideł.
- To bóg Kriszna - wyjaśnił gospodarz. - Jedno z wcieleń boga Wisznu. Właściwie
Valampuri Chartgu należy do Wisznu.
Na ołtarzu świeciło się jaskrawe światełko. Pan Paramanathan pochylił się,
sięgając po piękny, bogato inkrustowany kuferek, który stał pod ołtarzem.
- Jak widzicie, właśnie Wisznu jest wyryty na kufrze, w dłoni trzyma muszlę.
Sara spostrzegła także coś innego: sam kuferek musiał mieć ogromną wartość,
zwłaszcza dla zbieraczy z Europy.
Gospodarz uniósł wieko skrzyneczki. Jej wnętrze wybite było jedwabiem. Na dnie,
owinięta białą materią, spoczywała niezwykła muszla.
Robiła wrażenie dużej i ciężkiej. Cała była biała. Tylko, jej otwór miał
złotaworożową barwę. Nie wydawała się może olśniewająco piękna, miała dość
pospolity kształt, ale wraz z wonią kadzideł i mocnym zapachem kwiatów
stwarzała w pomieszczeniu niecodzienny nastrój. Sara, przyglądając się rzadko
spotykanemu okazowi, odczuła podniecenie.
Mimowolnie schwyciła dłoń Alfreda.
- Ona jest lewoskrętna, nigdy jeszcze takiej nie widziałam!
- I nie przypuszczam, żebyś miała okazję zobaczyć po raz drugi - powiedział,
starając się zachować obojętność, ale niezupełnie mu się to udało. Dla wszystkich
była to bardzo szczególna chwila.
Sara szybko i bezgłośnie poruszała ustami. Gospodarz obserwował ją z
życzliwym zainteresowaniem.
- Czy pani się modli, madame?
- Niezupełnie - odparła zaskoczona. - Ja... ja właściwie z nią rozmawiam... Mam
nadzieję, że Alfred, mój mąż, zdoła zapobiec niebezpieczeństwu, jakie zagraża
panu i muszli ze strony naszego rodaka. Modlę się, żeby ten niedobry człowiek
został całkowicie unieszkodliwiony, gdyż pozbawił życia naszych najbliższych.
Proszę także o swoje własne szczęście w przyszłości.
Pan Paramanathan pokiwał głową ze zrozumieniem.
120
- Ja rozmawiam z nią każdego poranka. Odczuwam wówczas niezwykły spokój.
- Ona jest cudowna - powiedziała Sara wzruszona niemal do łez. - Jest piękna i
pełna blasku.
Przypuszczała, że Alfred uzna ją za osobę egzaltowaną, ale i Tamilowie, i
kierowca zdawali się podzielać jej odczucia. Byli poruszeni i przejęci
podniosłością chwili i atmosferą panującą w pomieszczeniu.
- Martwi mnie jednak, że muszla jest tu zupełnie nie strzeżona - rzekł Alfred z
troską w głosie.
Gospodarz tymczasem delikatnie zawinął bezcenny okaz i na powrót schował w
kuferku.
- Nie ma potrzeby lepszego zabezpieczenia ponad to, co jest. %7ładen Tamil nie
odważy się jej skraść.
- Tamil z pewnością nie, ale Europejczyk nie będzie miał skrupułów. Nie mogę,
niestety, pozwolić, żeby pozostał pan tu dzisiaj bez ochrony. Czy nie byłby pan
łaskaw umieścić muszli na kilka dni w bankowym sejfie i wyjechać, nam zaś
powierzyć pilnowanie pańskiego domu?
- Nie mogę tego uczynić. Jeśli ów człowiek pojawi się tutaj i zechce nabyć muszlę,
muszę go przyjąć, poczęstować herbatą i dopiero pózniej odrzucić jego propo-
zycję. To mój obowiązek.
- Czy w takim razie pozwoli pan, że na wszelki wypadek będziemy czuwali w
pobliżu?
- Owszem, na to mogę się zgodzić, jeśli to panów uspokoi.
- Ale nie powinien wejść do tego pokoju.
- Nie, nie zamierzam pokazywać mu mojej Valampuri Changu.
- Czy mógłby pan powiedzieć, że muszla znajduje się w sejfie?
- Przykro mi, ale kłamstwo nie przejdzie przez moje usta.
Cóż, pomyślał Alfred, tak to już jest, że ludzie uczciwi nie mają szans w
konfrontacji z osobnikami tak bezwzględnymi jak Helmuth.
- W takim razie spróbujemy zapewnić panu ochronę. Nas dwojga ów mężczyzna
121
nie powinien zobaczyć, mieszkamy bowiem w tym samym co on hotelu Sea Dra-
gon. Byłoby dobrze, gdyby w trakcie jego wizyty czuwali w pobliżu tutejsi
policjanci.
- Niech więc schowają się za zasłonami. Stąd mogą obserwować wszystko, sami
nie będąc widziani.
- Zwietnie. W takim razie ja też się tam ukryję. Jeśli pana życie będzie w
niebezpieczeństwie, policjanci użyją broni.
- Rozumiem.
- Teraz musimy zabrać stąd taksówkę. Sara wraz z kierowcą pojadą do
najbliższego hotelu i zamówią dla nas pokoje.
- W żadnym razie! Będziecie nocować u mnie - zaprotestował gospodarz i zawołał
służącego, który poprowadził gości do pokojów w drugiej części domu. Rozciągał
się stąd widok na niewielkie jeziorko, kulam , od którego wzięła się nazwa
miasta. Gościom wyjaśniono również, że bali znaczy ofiara . Jezioro ofiar dla
Sary brzmiało nieco pompatycznie. Kierowca i dwaj funkcjonariusze policji
otrzymali pokoje tuż obok. Wszystkich natomiast zaproszono na obiad, który miał
być podany krótko po tym, jak się rozgoszczą w pokojach i nieco odpoczną po
męczącej podróży.
- Ale gdzie tu są łóżka? - spytała zdumiona Sara, kiedy już zostali sami.
Rozglądała się po skąpo, jej zdaniem, wyposażonym pokoju.
- To pewnie są posłania. - Alfred wskazał dwie zwinięte maty, leżące pod ścianą. -
Tradycyjne łóżka znajdują się wyłącznie w hotelach i przeznaczone są dla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]