[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dało. Grabarz pracował na dole, a wylizany Nixon wyciągał urobek. Następnie
grabarz wpadł do dziury i zabił się na miejscu, wylizany Nixon natomiast zwiał
z majątkiem. Jak rozwiązali kwestię wzajemnego zaufania, nie udało się dociec,
180
możliwe, że każdy zamierzał skorzystać z pomocy drugiego, potem zaś ukręcić
mu łeb albo wykantować go w inny sposób.
Precyzyjne zbadanie wszelkich śladów wokół zagrody Franka i dookoła całej
wsi, wykonane w sposób zgoła konkursowy, wykazało, że złodziej skarbu miał
rower. Tym rowerem parę razy jezdził tam i z powrotem od naszego podwórza do
miejsca za wsią, gdzie długi czas stał jakiś samochód. Opony pasowały do forda.
Obok studni, częściowo na kamieniach, a częściowo na szarym piaseczku, leża-
ła płachta, prawdopodobnie plastykowa, na której spoczywały rozmaite ciężary
i rower kursował na trasie płachta-samochód. Należało zatem mniemać, że zło-
dziej, pozbywszy się konkurencji, przewiózł zdobycz do pojazdu mechanicznego
cichym środkiem lokomocji. Kilkakrotne obracanie wskazywało, że zarówno cię-
żar, jak i objętość zdobyczy były nader okazałe. Zapewne wypchała mu cały sa-
mochód, załadowany po brzegi, szczególnie że musiał zmieścić w środku i rower
typu składak z małymi kołami. Roweru takiego rodzaju nie znaleziono nigdzie
w okolicy.
Jedno mogę państwu powiedzieć, że na granicy go złapią zapewnił nas
Staszek Bielski, kiedy Marek skończył raport. Nawet gdyby nie dostali od nas
żadnej wiadomości, nie przepuszczą samochodu zapchanego po dach przedmio-
tami zabytkowymi. Tak dobrze to już nie ma.
Jest okres turystyczny zauważyłam ostrzegawczo. Mógł pochować
wszystko do walizek, przejeżdżać w tłoku, wyglądać niewinnie.
Michał Olszewski przerwał na chwilę glansowanie siedmioramiennego
świecznika, który okazał się srebrny, arabski i niewymownie antyczny. Przytulił
go do piersi i podniósł głowę z błyskiem nadziei w oku.
Do walizek nie dał rady oznajmił stanowczo. Z tego, co ocalało,
widzę, że wszystko się zgadza. W walizkach nie mogło się zmieścić, nawet gdyby
wyrzucił wszystko inne i miał w samochodzie same walizki. Ale wtedy do którejś
celnik by zajrzał.
Zdaje się, że największe przedmioty zostawił. . . powiedziała melancho-
lijnie Lucyna, wskazując brodą świecznik i półmisek.
181
Nonsens. Były jeszcze dwa takie, sami państwo widzą, do czego to wej-
dzie. . . Jeden z nich miał ramiona we wszystkie strony, takiej grubej walizki nie
ma na świecie. A w ogóle ta skrzynia. . . Zmierzyłem ją. Metr na metr na dwa.
Wielkie paki, to jeszcze, ale nie walizki!
Sierżant Bielski przyświadczył mu, kiwając głową.
Jedno mnie tylko zastanawia rzekł z lekkim zakłopotaniem. On stąd
odjechał cholernie wcześnie, chyba jeszcze przed świtem. A nie zaczęli przecież
tej studni rozwalać, zanim nie zrobiło się ciemno, nie? I zanim państwo poszli
spać. Ciemno się robi dopiero o dziesiątej, a o trzeciej rano już jest widno. Niech
będzie, że zaczęli o jedenastej, odjechał przed trzecią, to ile mieli czasu? Trzy
godziny z kawałkiem. Grabarz jako grabarz mógł mieć dużą wprawę, ale i tak
uwinęli się nie do pojęcia, bo ta studnia ma przeszło pięć metrów. Jak oni zdążyli?
Sam się nad tym zastanawiam odparł z goryczą Marek. I zdaje się,
że już zgaduję, ale nie jestem pewien. . .
Kopali codziennie trochę podsunęła Lucyna.
Coś ty! oburzyła się moja mamusia. Przecież grabiłam!
No i właśnie na tym zgrabionym było trochę za mało śladów mruknął
Marek.
Myśli pan? ożywił się Staszek Bielski.
Ciocia Jadzia wydała nagle okrzyk, w którym dzwięczało wielkie wzruszenie.
Ale słuchajcie! Może to można sprawdzić! Bo ja codziennie robiłam zdję-
cia!
Film cioci Jadzi udzielił odpowiedzi na wątpliwości sierżanta. Skrupulatne
zbadanie wszystkich kolejnych klatek i obejrzenie odbitek przez lupę wykazało
niezwykłą perfidię przeciwnika i równą jej tępotę całej rodziny. Złoczyńcy kopali
nie przez jedną noc, a przez dwie i te dwie noce wystarczyły im najzupełniej.
Koło od kieratu postarali się ułożyć za pierwszym razem dokładnie tak samo, jak
leżało poprzednio, ale ilość kamieni wokół dziury nieco wzrosła, nie stwarzając
jednakże widocznej różnicy.
Porozkładali równomiernie stwierdził Marek z, rozgoryczeniem.
Sam bym tak zrobił na ich miejscu. Musieli mieć dwa kosze, ten na dole łado-
182
wał, a ten na górze roznosił po jednym kamieniu. O, tu widać. . . Tu dołożył. . .
I tu. . . Bardzo sprytnie. . .
%7łe też tego nie zauważyłeś! wykrzyknęła z wyrzutem Lucyna.
Jak miałem zauważyć? Nie liczyłem przecież tych kamieni na sztuki! Gdy-
by zwalili na kupę, zobaczyłbym od razu! Ale i tak powinienem coś wywęszyć
przez ten brak śladów, trzy psy, cóż to jest! A gdzie krowy, kozy, ludzie? Trze-
ba było zajrzeć pod koło, nie wiem, co za jakieś zaćmienie umysłowe na mnie
spadło. . . Mówiłem, że ja przy was idiocieję jak nigdy w życiu!
Moja mamusia i Teresa obraziły się na niego, Lucyna przeciwnie, okazała
wyrazną uciechę.
No, to tym razem zamieniliśmy prawdziwy, porządny skarb na pięćdziesiąt
ton zboża orzekła, chichocząc zjadliwie. Zawsze to więcej niż kogut, więc
widzę postęp. . .
Franek spojrzał na nią wzrokiem zranionej łani, Lucynę odbiegło wszelkie
miłosierdzie.
%7łniwa poszły konkursowo, niech ci to wszystko przynajmniej nie zatęchnie
ciągnęła bezlitośnie. Wszyscy uczciwie odwalali robotę, każdy na swoim
odcinku, my tam, a oni tu. Podejrzeli, jak moja siostra grabi, to był świetny po-
mysł, przynieśli grabie i też zagrabili. To ten wylizany Capusta wymyślił, jestem
pewna! Ale fajny hochsztapler!
Masz się czego cieszyć! sarknęła gniewnie Teresa. Ciekawe, co wy-
myślił, żeby przejechać granicę. . .
Tego również dowiedzieliśmy się bardzo szybko. Z punktu kontroli granicznej
w Zwiecku przyszła informacja, której wagę nie od razu zdołaliśmy docenić i jej
straszliwy sens docierał do nas stopniowo. Dotarłszy zaś, wzbudził zgrozę.
John Capusta przejechał granicę poprzedniego dnia około dwunastej trzydzie-
ści w południe, dokładnie w chwili, kiedy Staszek Bielski przystępował do dy-
plomatycznego przyciskania Hani Dudkowej i na dwie godziny przed otrzyma-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]