X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dząc nadjeżdżający samochód, początkowo nie wyczuła
zagrożenia. Dopiero po chwili zimny dreszcz przeraże�
nia przebiegł po jej kręgosłupie. Pod wpływem impulsu
rzuciła się w pościg, gorączkowo wołając do dziew�
czynki, by się zatrzymała, ale ta biegła prosto pod zbli�
żający się samochód.
W chwili gdy Serenity chwyciła dziecko w ramiona,
usłyszała przerazliwy pisk hamulców, poczuła nagły
powiew powietrza i lekkie uderzenie błotnikiem w bio�
dro. Razem z dziewczynką przetoczyła się przez drogę
i upadła po drugiej stronie jezdni. Przez ułamek sekun�
dy panowała absolutna cisza, potem zaś rozległo się
rozpaczliwe skomlenie, ponieważ szczeniak, na którym
leżała Serenity, stracił cierpliwość. Do tego dołączyło
się głośne zawodzenie dziecka.
Kompletnie oszołomiona Serenity usłyszała prócz
szczekania i płaczu podniecone głosy w różnych języ�
kach. Nie mogła jednak wykrzesać z siebie dość siły
i wstać. Dziewczynka natomiast podniosła się i lekko
utykając, pobiegała do bladej, zapłakanej matki.
Czyjeś mocne ręce chwyciły Serenity za ramiona
i postawiły na nogi. Gdy odwróciła głowę, napotkała
ciemne, rozzłoszczone oczy Christophe'a.
- Nic ci się nie stało? - Gdy pokręciła głową, kon�
tynuował zniecierpliwionym, przejętym tonem: - Na
Boga! Chyba oszalałaś! - Potrząsnął nią lekko, a to
KUZYN Z BRETANII 87
przyprawiło ją tylko o większy zawrót głowy. - Mogłaś
zginąć. Tylko cudem ten samochód wyhamował.
- Tak ładnie się bawili... A potem ten głupi pies
wybiegł na ulicę. Och, czy nie zrobiłam mu krzywdy?
- Serenity! - Wściekły głos Christophe'a i potrząsa�
nie przywróciły ją do rzeczywistości. - Wielki Boże! Ty
chyba naprawdę jesteś nienormalna!
- Przepraszam... - wymamrotała, nadal czując oszo�
łomienie. - To głupie, że najpierw pomyślałam o nim,
a potem o dziecku... Czy z nią wszystko w porządku?
- Tak, jest już z matką. Biegłaś jak gepard, żeby ją
uratować.
- To adrenalina - wyszeptała, sama się dziwiąc. -
Ale teraz jestem całkiem bez życia.
Zacisnął ręce na jej ramionach i uważnie popatrzył
w jej twarz.
- Masz zamiar zemdleć? - Pytaniu towarzyszyło
głębokie zmarszczenie brwi.
- Na pewno nie - odpowiedziała, ale choć starała się
przybrać stanowczy ton, głos jej zabrzmiał żałośnie.
- Serenity! - Genevieve podeszła do niej i wzięła ją
za rękę. - Jesteś taka odważna. - Gdy całowała Serenity
w oba pobladłe policzki, łzy wypełniły jej oczy.
- Nie zrobiłaś sobie krzywdy? - Yves powtórzył py�
tanie Christophe'a, ale w jego oczach widniał raczej
niepokój niż złość.
- Nie, wszystko w porządku - zapewniła, bezwied�
nie opierając się o Christophe'a. - Najbardziej ucierpiał
chyba szczeniak, ponieważ przygniotłam go swoim cię�
żarem.
88 NORA ROBERTS
Podbiegła do niej matka dziewczynki i przez łzy za�
częła mówić coś po bretońsku. Kobieta cały czas wy�
cierała oczy pogniecioną chusteczką
Serenity, wyczerpana i zażenowana, odpowiadała
coś pod nosem. Wreszcie na cichą prośbę Christophe'a
kobieta puściła ją, zabrała dziecko i zniknęła w tłumie.
Christophe objął Serenity i poprowadził z powrotem
do kościoła.
- Myślę, że oboje, ty i ten kundel, powinniście być
trzymani na krótkiej smyczy - powiedział.
- To miło, że wrzucasz nas do jednego worka - wy�
szeptała. Nagle zauważyła swoją babkę siedzącą na ni�
skiej ławce. Wyglądała bardzo blado i staro.
- Bałam się, że zginiesz - powiedziała hrabina zdu�
szonym głosem, gdy wnuczka przyklękła obok niej.
- Jestem niezniszczalna - oświadczyła Serenity
z pewnym siebie uśmiechem. - Odziedziczyłam to po
przodkach.
Chuda, koścista dłoń mocno chwyciła jej rękę.
- Jesteś bardzo odważna i bardzo uparta - stwierdzi�
ła hrabina silniejszym głosem. - I bardzo cię kocham.
- Ja też cię kocham, babciu - odpowiedziała ciepło
Serenity.
ROZDZIAA SI�DMY
Serenity nie zgodziła się na propozycję dłuższego
odpoczynku ani na wezwanie lekarza. I nalegała, by po
lunchu odbyć lekcję jazdy konnej.
- Nie potrzebuję lekarza - upierała się. - Czuję się
świetnie. - Zbagatelizowała poranny incydent. - Mam
tylko kilka siniaków. Powiedziałam już, że jestem nie�
zniszczalna.
- Jesteś jedynie uparta - poprawiła ją hrabina, a Se�
renity tylko wzruszyła ramionami z lekceważącym
uśmiechem.
- Doznałaś szoku - wtrącił Christophe, przyglądając
jej się uważnie. - Sugeruję mniej wyczerpujące zajęcia.
- Na litość boską, tylko nie to! - Ze zniecierpliwie�
niem odstawiła filiżankę z kawą. - Nie jestem jakąś
wiktoriańską panną, która mdleje przy byle okazji
i trzeba podawać jej sole trzezwiące. Jeśli nie pojedziesz
ze mną konno, zadzwonię po Yves'a i przyjmę jego
zaproszenie na przejażdżkę! - Uniosła podbródek, a jej
delikatna twarz przybrała stanowczy wyraz. - Nie mam
zamiaru kłaść się do łóżka w środku dnia jak dziecko.
- Zgoda. - Oczy Christophe'a pociemniały. - Odbę�
dziemy lekcję, choć nie będzie ona zapewne tak ekscy�
tująca jak przejażdżka, którą obiecał ci Yves.
90 NORA ROBERTS
Zdumiona wpatrywała się w niego przez chwilę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl