[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krajobrazu. Po krótkim odpoczynku Lee wstał i poczłapał w stronę ukrytego w gąszczach
czółna.
 Do diabła!  wrzasnął.  Chodz no tu i przyjrzyj się temu!
Earl zerwał się na nogi jakby poderwany sprężyną i podbiegł do brata; to, co zobaczył,
zaparło mu dech w piersiach. Z boku czółna szczerzyła się duża dziura, z wioseł pozostały
drzazgi, a drągi pychowe połamane były na kawałki. Bliższe oględziny ujawniły ślady
niedzwiedzich kęsów. Przeklęty niedzwiedz!
Nim Lee i Earl mogli wyruszyć w dalszą drogę, czekała ich żmudna naprawa czółna,
przy czym z narzędzi mieli tylko siekiery, a jako materiał  drzewo na pniu. W końcu jednak
załatali dziurę, wystrugali nowe wiosła, wyciosali i wygładzili nowe drągi pychowe.
Spływ w dół rzeki był dla nich fraszką, miłym odpoczynkiem po minionych trudach, a
kiedy mijali Karibu Creek, nie mogli nie powrócić myślami do tych makabrycznych jęków,
które ich tu prześladowały. Bez dalszych już przygód dotarli do domu w osadzie Unuk, nad
zatoką Unuk u wybrzeży Oceanu Spokojnego.
Następnego lata znów wyruszyli w górę rzeki, kierując się ku potokowi Rosomaka.
Znów musieli walczyć z bystrym prądem i  tak jak ubiegłego roku  obozowali nad poto-
kiem Karibu.
Kiedy rozbijali obóz, tematem ich rozmów były jęki leśnego włóczęgi. Rozważali
możliwość odnalezienia któregoś dnia jego kości bielejących w haszczach północnej puszczy,
ale złudne nadzieje odszukania butwiejących gnatów szybko się rozwiały. Gdy tylko noc
zapadła, dobiegł ich z drugiej strony potoku niski, niewyrazny jeszcze, dreszcz wzbudzający
jęk. Tajemnicze pojękiwanie to zbliżało się, to znów oddalało, aż wreszcie umilkło. Najwido-
czniej sprawca tych jęków był nieszkodliwy, bo odchodził pozostawiając ich w spokoju.
Ponieważ było sucho, bracia rozłożyli swoje śpiwory na ziemi, pod okapem świerko-
wych gałęzi i szybko pogrążyli się w sen. Pózno w nocy Lee zbudził się; jego wyostrzone
zmysły wyczuły obecność czegoś nieznanego, czegoś groznego. Otwarłszy oczy wpatrywał
się w mrok nocy i słuchał w napięciu; po chwili zdał sobie sprawę, że niewielka przestrzeń
między dwoma drzewami  przed chwilą pusta  wypełniła się czymś. Nie ruszając się,
tamując oddech, wodził Lee wzrokiem po zarysach tej ciemnej plamy. Była tuż przy nim...
górowała nad nim... Wolnym ruchem sięgnął po karabin leżący u boku... W tej samej chwili
zakotłowało się, zawrzało i coś wielkiego, potwornie wielkiego parsknęło mu w twarz. Kenai
rzucił się głośno szczekając, słychać było ciężki tupot, trzask łamanego podszycia, dzikie
warknięcia, ryki, wściekłe ujadanie, kłapanie zębów o zęby. Wrzeszcząc wygrzebali się obaj
mężczyzni ze swoich śpiworów i dla odpędzenia nocnej zjawy posłali w las parę kul.
Kiedy zapanował wreszcie spokój i bracia ochłonęli z wrażenia, podsycili ognisko i
nastawili kociołek z kawą. Senność ich opuściła i resztę nocy przesiedzieli komentując
przeżyte chwile. Rankiem Lee zauważył, że podczas nocnego zamieszania niedzwiedz prze-
walił się przez jego posłanie.
Tej jesieni, w powrotnej drodze z wyprawy po złote runo, ponownie obozowali nad
potokiem Karibu. Zastanawiali się, czy  Stękający Starzec  tak bowiem przezwali tego
niesamowitego leśnego włóczęgę  kręci się w pobliżu i czy znów usłyszą jego nocną
serenadę.
Nadeszła pora spoczynku, a wraz z nią nadzieja na spokojną noc. Ale wiadomo 
nadzieja to matka głupich. Około północy znane przeklęte jęki rozległy się w puszczy, budząc
utrudzonych mężczyzn. Zdawało się, że niedzwiedz wędruje w ich stronę idąc brzegiem
potoku. Chwile ciszy przerywała nowa seria jęków, za każdym razem z innego miejsca. Nagle
niedzwiedz, widać, przystanął, bo postękiwania rozlegały się raz za razem, za każdym chyba
oddechem. Widocznie ucztował i jedząc stękał. Po pewnym czasie począł się oddalać; jęki
cichły i zaległa głucha cisza.
O świcie bracia postanowili dokładnie zbadać okolicę. Po brzegach potoku walały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl