[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Bardzo smaczne - oznajmiła, żując kolejny kęs z le-
dwie skrywanym uśmiechem. Jej towarzysz zerwał się
z miejsca. Słyszała jego kroki za plecami, ale nie raczyła
spojrzeć. Skończyła posiłek, resztki wrzuciła do ognia i do-
piero wtedy odwróciła się, podnosząc wzrok, i to był jej
trzeci błąd. Drugi polegał na tym, że nie zwróciła uwagi
na jego kroki, a pierwszy - że dokuczyła mu ponad wszelką
miarę.
- Lubisz się drażnić, McNish?  rzucił, patrząc na nią z góry.
- Ano lubię. - Wytrzymała jego wzrok.
Schylił się i chwycił ją w ramiona tak błyskawicznie, że
nawet nie zdążyła pomyśleć, co się dzieje.
- A teraz, m'fheudail, zobaczysz, co ja lubię.
Grace wpadła we własne sidła. Chciała oczywiście coś
powiedzieć, więc otworzyła usta, a on tylko na to czekał.
Zamknął jej usta pocałunkiem i jeszcze mocniej przyciągnął
do siebie. Broniła się tylko przez chwilę, a w każdym razie
znacznie krócej, niż się spodziewał.
Gdy językiem zaczął szukać jej ust, uniosła zaciśnięte pięści,
9
%7łmija
a sięgnąwszy ramion, bo wyżej i tak nie sięgała... rozluzniła
palce i zarzuciła mu ręce na szyję, przygarniając go do siebie,
tak jak on przygarniał ją.
Oboje zatracili się w namiętnym pocałunku.
- Och, McNab, co ty ze mną wyprawiasz?  szepnęła, gdy
brakło jej tchu i oderwała wargi od jego ust.
- Nic takiego, zdzieram z ciebie ubranie. - Delikatnie szarp-
nął za suknię - I... folguję sobie.
- Nie mów tak. - Pokręciła zakłopotana głową, a gdy ustami
trafiła na jego wargi, przyciągnęła go znów do siebie.
Opuścił rękę, obejmując ją w pasie i przytulając do siebie.
Przylgnęła do niego całą sobą.
Krew uderzyła Colinowi do głowy. Co za kobieta! Zakołysał
biodrami w miłosnym rytmie starym jak świat. Odpowiedziała
tym samym, jakby uznając, że powinna sprostać każdemu
wyzwaniu.
Nie odrywała ust od jego warg. Namiętny pocałunek trwał,
a w nim krew wrzała. Takiej fali namiętności nie doświadczał
jeszcze nigdy. Dziewczyna przylgnęła do niego jeszcze mocniej,
a on jeszcze mocniej ją przyciskał. Trwali w zgodnym rytmie
obu ciał.
Ręce Colina zbłądziły niżej, ku krajowi sukni, a zaraz potem
rozpoczęły wędrówkę w górę wzdłuż nagich nóg, ku udom,
tam gdzie jej ciało skrywało największą tajemnicę.
Jęknęła z rozkoszy, pieszcząc jego słuch długo wyczekiwa-
nym sygnałem przyzwolenia. Wyczuwał palcami jedwab nagiej
kobiecej skóry, miękki i delikatny jak płatki róż. Powędrował
niżej, a gdy dotarł z powrotem do kolan, uniósł dziewczynę,
a ona spętała go nogami namiętnym węzłem.
I znów z ust Grace dobył się stłumiony jęk, ni to błaganie, ni
szloch, a jednocześnie jej dłoń wślizgnęła się pod jego ubranie.
Nie wypuszczając jej z objęć, ułożył ją na ziemi i dopiero
wtedy oderwał się od jej ust. Palcami pieścił jej powieki i wargi.
79
Jill Barnett
- Och, m'fheudail.
Otworzyła zamglone oczy i odwzajemniła pieszczotę, doty-
kając jego warg. Zanurzył się w jej wzroku bez reszty i bez
końca. A ona, naśladując jego pieszczotę, wędrowała palcami
po policzkach Colina, ku powiekom i z powrotem ku na-
brzmiałym wargom.
Chwycił ją za nadgarstek, przytrzymał, a drugą ręką rozpiął
koszulę, dotykając nagiej szyi i brzucha. Znieruchomiała,
wstrzymała oddech, a jej oczy jeszcze bardziej zasnuły się
mgłą pożądania. Oblizała wargi.
Colin tymczasem śmielej rozsunął koszulę, obnażając piersi,
i delikatnie powiódł palcami po sutkach. Chciała usiąść, chciała
odwzajemnić pieszczotę, ale jej nie pozwolił. Wsunął rękę pod
plecy dziewczyny, uniósł ją ku sobie i na długą chwilę przylgnął
ustami do nagiej kibici. A gdy oderwał usta, na skórze został
znak.
Ona zaś niecierpliwą ręką odsłaniała jego pierś z okrycia.
Otwierając usta najszerzej, jak tylko mógł, powędrował ku
jej piersiom. Zaraz potem ułożył Grace na ziemi i znów jej
dotykał, pieścił, rozpalając w niej coraz to nowe ognie namięt-
ności.
- Palisz mnie, McNab - szepnęła. - Pal do końca, niech cała
spłonę.
Zwolnił rytm, spowolnił pieszczotę, jakby chciał odsunąć
spełnienie. Jęknęła, targając go niecierpliwą ręką za odzienie.
Odsunął się nagle, wsunął ramiona pod jej kolana, ustami
sięgając w najtajniejsze zakamarki jej kobiecości.
I znów jęknęła, pulsując cała z rozkoszy. Drżała jeszcze, gdy
powtórzył pieszczotę. Opuściła nogi i jednym ruchem zerwała
odzienie z jego bioder. Ułożył się na dziewczynie, przywierając
do niej całym ciałem.
A potem znów rozpoczął wędrówkę ustami od brzucha ku
piersiom i wyżej ku szyi, a gdy jego nabrzmiała męskość
9
%7łmija
znalazła się u wrót jej kobiecości, zamarł bez ruchu na krótką
chwilę, która dla niej trwała całą wieczność.
Wchodził w nią powoli, patrząc w oczy z obawą, czy nie
pojawi się w nich cień lęku albo smuga bólu. A oczy Grace
z każdą chwilą robiły się coraz większe, ale nie dała mu w nie
spoglądać do końca. Targnęła się do przodu, przywierając
ustami do jego warg. Wchodził w nią dalej i głębiej, aż wyczuł
przeszkodę. I znów znieruchomiał.
Wtedy ona przerwała pocałunek, odrzuciła głowę, zamykając
powieki.
Na nic już nie czekał. Jednym zdecydowanym pchnięciem
pokonał przeszkodę, biorąc dziewczynę całą w posiadanie,
wiedząc, że nikt przed nim tego nie uczynił.
Krzyknęła i wymierzyła mu cios pięścią w szczękę.
- Do diabła... McNish... - Zmroziło go. - Czemu?
- Zraniłeś mnie - rzuciła oskarżenie.
- Musiałem.
- Dlaczego? Bom z McNishów? - W jej oczach zalśniły
łzy.
Jezu Chryste! Zazgrzytał zębami, wziął głęboki oddech.
- Boli tylko za pierwszym razem.
- Wielkie nieba! - Zatrwożyła się. - Co cię boli?
- Mnie? Nic - odparł bez zastanowienia.
- A więc robiłeś to już kiedyś?
Piekło i szatani... Jeśli odpowie zgodnie z prawdą, dostanie
zapewne niejeden, ale wiele ciosów. Przygarnął dziewczynę
do siebie, ucałował w policzki, w usta i szyję.
- Mężczyzn nie boli, tylko kobiety - szepnął. - I tylko za
pierwszym razem. Odsunął ją lekko od siebie i spojrzał prosto
w oczy. - Bardzo boli? - spytał z troską.
Milczała. Przez chwilę trwała nieruchomo, jakby pogrążona
w sobie, po czym zakołysała z lekka biodrami.
Policzył w myślach, nie wiedzieć do ilu, modląc się, żeby...
81
Jill Barnett
- Wcale nie boli!
Odetchnął z ulgą, cofnął się odrobinę, najdelikatniej, jak
potrafił, aby nie sprawić jej bólu.
- Nie wychodz, nie zostawiaj mnie! - zawołała zlękniona,
a jej małe dłonie zacisnęły się na jego ciele.
- Nie zostawię. Będziemy teraz jednym ciałem, McNish. -
Wsunął się głębiej, cofnął i znów wsunął w odwiecznym rytmie
zespolenia ciał.
Grace przymknęła oczy.
- Czuję cię, czuję cię całego. - Przywarła do niego jeszcze
mocniej.
- A nie boli? - spytał z troską.
Uniosła powieki, ukazując oczy, zamglone, pragnące, o bar-
wie ciemnego szmaragdu jak górskie knieje.
- Nie. - Pokręciła głową i jakby na dowód, że mówi szczerą
prawdę, spętała go mocniej nogami.
Brał ją powoli, niespiesznie docierał do kresu, cofał się i wracał,
smakując każdy ruch, sycąc się kobiecym ciałem i spełniając jej
najtajniejsze pragnienia. Przywoływał całą swoją siłę, aby chwila
stała się wiecznością, bo tak chciał - chciał w niej trwać bez końca,
rozkoszować się nią, słuchać jej szeptów i westchnień rozkoszy.
- Jeszcze - błagała, poruszając coraz szybciej biodrami.
Samczy instynkt wołał o to samo, ale Colin nie chciał. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl