[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pokazała przechodzącego mężczyznę - prosił ordynatora o przeniesienie z dużego
pokoju.
- Bolek, stary, zająłeś moje miejsce! - powiedziałem, gdy podszedł, żeby się
przywitać.
- To wy się znacie? - zapytała oddziałowa.
- Musowo - odpowiedział Bolek. - Jesteśmy z jednej parafii - Czerniaków.
Miałem w pobliżu sklep z mięsem.
- To pogadajcie sobie, a ja za chwilę przyjdę - powiedziała oddziałowa i
weszła do dyżurki.
- Co teraz robisz? - zapytałem.
- Teraz to choruję i leczę się, a jak wyjdę, wydzierżawię od państwa ze
dwieście metrów szosy w dobrym punkcie i... wiesz, jak jest:  Oddaj, frajer, forsę, bo
zgubisz; a tam dalej stoi drugi, gorszy, może uderzyć .
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? -zdziwił się Bolek. - Całe życie byłem rzeznikiem, teraz mi
nie pozwolą pracować przy mięsie, a za stary jestem, żeby zmieniać zawód. Nie mam
dzieci, żeby dały jeść. Więc co mam robić?
- Jesteś stary nygus, to dasz sobie radę.
- Musowo, przecież z głodu nie zdechnę, wyrabiam rentę inwalidzką. Dalszą
rozmowę przerwała oddziałowa.
Wszedłem z walizką do pokoju.
- Cześć, panowie wczasowicze!!! - zawołałem od progu, - Leżą w tym pokoju
chorzy? Jeśli tak, to ja wysiadam.
- Nie błaznuj, przywitaj się - z zadowoleniem zawołał jeden, który schylony
szukał czegoś w szafce i teraz podniósł się, żeby zobaczyć, kto to tak się przedstawia.
- Jak się masz, Jurek! - zawołałem. - Znów leżysz?
- Nie znów, tylko jeszcze. Jak widzisz. Już przeszło rok i... coraz gorzej.. Już
tylko skóra i kości.
- Nie przejmuj się. Teraz już lekarze nie pozwalają tak szybko umierać. A ty,
jeśli się gorzej nie rozchorujesz, to będzie ci ciężko umrzeć. Trzymaj się. Kichaj na
gruzlicę, grunt to serce i charakter. A teraz zapoznaj mnie z kolegami...
- Adam - przedstawił się  łobuz leżący na trzecim łóżku. - Władek. - Antoś. -
Genek. - Janek - przedstawiali się kolejno.
- Wczoraj mówiłem chłopakom o tobie, że przyjeżdża tu jeden taki, przy
którym nigdy nie może być smutno i nudno - powiada Jurek.
Tym razem wszedłem w nowe otoczenie z miejsca, bez okresu obserwacji,
której dokonują starzy kuracjusze, zanim ustalą swój stosunek do nowego.
Ponieważ wszyscy  lokatorzy przebywali już dłuższy czas w sanatorium i
mówili sobie po imieniu, więc bez żadnych wstępów powiedziałem, że włączam się
do tego.
- A teraz, chłopaki, druga ważna sprawa. Każdą drakę, każde wykroczenie czy
też nieporozumienie będziemy rozsądzać sami i każdy musi się podporządkować
decyzji większości. Zgoda?
- Zgoda! - odpowiedzieli chłopaki z zapałem.
Przerwaliśmy rozmowę, bo weszła, salowa, żeby zrobić poranne porządki. -
Czyje to paczki leżą na oknie? - zawołała podniesionym głosem. - Zabrać to stąd!
Wiecie, że na oknie nic nie ma prawa leżeć.
- A gdzie mamy trzymać jedzenie? - pyta Janek. - W szafce się nie mieści, a w
pokoju gorąco, wędlina szybko się psuje. Wszędzie trzymają na oknach.
- Nic mnie nie obchodzi, gdzie będziecie trzymać, ale na oknie nie wolno!
Słuchałem krzyku salowe j, tłumaczeń kolegów i wzbierała we mnie złość.
Wreszcie nie wytrzymałem i mimo że nic mojego na oknie nie leżało, zapytałem
spokojnie:
- Czy pani się przypadkiem nie zapomina? Pani jest do robienia porządków, a
nie do krzyczenia na chorych. Wszyscy by tylko chcieli krzyczeć i rządzić. .
Salowa wyszła, a po chwili wróciła z oddziałową. - Co się tu dzieje? -
zapytała oddziałowa.
- Nic - odpowiedziałem lakonicznie. -Jak pani widzi, wszyscy grzecznie
leżymy i leczymy się świeżym powietrzem.
- Dopiero pan przyjechał i już się zaczyna.
- Co się zaczyna? Nie lubię, jak na mnie krzyczą i zawsze jestem gotowy
odpłacić taką samą miarką, a mimo to tym razem ja właśnie byłem grzeczny.
- Ale te paczki moglibyście pochować. Przecież to wygląda bardzo
nieestetycznie.
- Chłopaki, chowamy paczki - krzyknąłem. - Oddziałowa prosi. Wyskoczyłem
z łóżka, moje łóżko stało tuż przy oknie, i biorąc paczki zapytywałem, do kogo co
należy.
- Polędwica. Czyja? - Moja! - woła Jurek. - Zabieraj.
- Czyj ser?
- Mój! - woła Genek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl