[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drzwi do kuchni są uchylone.
W kuchni nie było jednak nikogo. Nie było też żadnego naczynia na kuchence. Na podłodze
leżał upuszczony garnek do gotowania rosołu. Jego pokrywka potoczyła się aż pod ścianę.
Jupe poczuł nagle zimny pot na czole.
Zaczął nasłuchiwać. W domu panowała absolutna cisza. Czy powinien zawołać ciocię
Matyldę? Może poszła gdzieś w głąb domu? Czy też krył się tu ktoś obcy... ktoś, kto tak
przestraszył ciocię Matyldę, że upuściła garnek, ... I co? Gdzie ta ciocia się podziała?
Na palcach podszedł do drzwi jadalni i zajrzał do środka. Na podłodze leżały rozrzucone
bezładnie talerze i serwety. Ktoś do połowy powyciągał szuflady z kredensu i powyrzucał z nich
sztućce.
Jupe owi całkiem zaschło w ustach. Miał ochotę krzyknąć, zdecydował się jednak nie robić
tego. Napastnik wciąż jeszcze mógł gdzieś tu być. A co gorsza, mógł więzić sterroryzowaną
ciocię Matyldę!
Ostrożnie przemknął przez jadalnię w kierunku saloniku. Także tam panował nieopisany
bałagan. Na podłodze leżały strącone z półek książki i bibeloty, a także szufladki z szafek i
regałów. Minąwszy salonik, Jupe znalazł się w holu prowadzącym do frontowego wejścia.
Znajdująca się tam szafa była otwarta. Ktoś powyciągał z niej ubrania, płaszcze i buty i rozrzucił
po podłodze.
Nie było jednak śladu po cioci Matyldzie!
Splądrowano także pokój wuja Tytusa. Brakowało magnetofonu, gramofonu i wzmacniacza.
Pozostały tylko kolumny. Być może wydały się złodziejowi zbyt ciężkie i niewygodne do
wyniesienia. Czy też ktoś go spłoszył, zanim zdążył je zabrać?
Tak, ktoś go musiał spłoszyć! Na pewno! Przecież ciocia Matylda przyszła na chwilę do
domu ze składu. Złodziej usłyszał pewno, jak kładła przenośną kasę przyniesioną z kantorku.
W tej samej chwili Jupe przypomniał sobie, że wchodząc do domu kuchennym wejściem,
widział po drodze kasę. Stała tuż koło małego telewizora na ladzie w kuchni.
Szybko wrócił do kuchni. Kasa rzeczywiście znajdowała się tam, gdzie ją widział przed
chwilą. Otworzył ją i stwierdził, że w środku są pieniądze. I to całkiem sporo pieniędzy.
Wchodząc do kuchni, ciocia Matylda miała ze sobą prawie sto dolarów. Złodziej pozostawił je
nietknięte.
Dlaczego? Gdzie ona zniknęła?
 Ciociu Matyldo, jesteś tu?  zawołał. Głos drżał mu z podniecenia.
Usłyszał jakieś dziwne dzwięki. Stłumione, dochodzące jakby z oddali szmery i trzaski,
którym towarzyszyły odgłosy tupania czy dobijania się. Może także krzyki.
Skoczył w stronę małego ganeczku czy przybudówki, do której wchodziło się z kuchni. Tam
właśnie stała pralka i maszyna do zmywania statków, a w schowku w kącie przechowywano
szczotki do zamiatania. Dziwne hałasy dochodziły właśnie ze schowka.
Drzwi schowka zatrzaśnięte były na głucho. Ktoś zaklinował je od zewnątrz szczotką
umocowaną tak, że jej rękojeść blokowała drzwi, a poprzeczka z włosiem opierała się mocno o
maszynę do mycia naczyń.
 Ciociu Matyldo!  wrzasnął Jupe.  Nic cioci nie jest? To ja, Jupiter!
Ze schowka doszły go jeszcze wścieklejsze hałasy, toteż bez namysłu szarpnął za szczotkę,
która dała się wyciągnąć już przy pierwszej próbie. Drzwi schowka otworzyły się. Wytoczyła się
z nich ciocia Matylda, a za nią runęły na podłogę jakieś zakurzone ubrania, pojemniki ze
środkami czyszczącymi, puszki i bańki.
 Jupiter! Nareszcie!
Z zaczerwienioną ze złości twarzą i zmierzwionymi włosami, ciocia Matylda przysiadła na
podłodze ganku, rzucając wokół wściekłe spojrzenia.
 Niech no tylko ta kanalia wpadnie mi w ręce!  krzyknęła dusząc się z gniewu. 
Będzie żałował, że mamusia wydała go na świat!
ROZDZIAA 11
Jupe błaga o pomoc
Policja przyjechała po kilku minutach. Ciocia Matylda zdążyła już ochłonąć z przeżytego
szoku i siedziała przy kuchennym stole ze wzrokiem wbitym w filiżankę kawy, zaparzonej przez
Jupe a.
 Czy jest pani w stanie opowiedzieć nam, co się stało?  zapytał jeden z funkcjonariuszy.
Ciocia Matylda oczywiście była w stanie to zrobić, i to z wielką pasją. Wstąpiła na chwilę do
domu, żeby postawić na wolnym ogniu zupę na kościach. Wyjęła z kredensu garnek do
gotowania rosołu i w tym momencie usłyszała jakieś szmery w jadalnym. Sądząc, że mógł to być
Jupiter, zawołała go po imieniu.
W chwilę potem ktoś chwycił ją od tyłu i obwiązał jej twarz jakimś miękkim i duszącym
gałganem. W czasie tej szamotaniny garnek upadł na podłogę. Następnie została wepchnięta do
schowka na szczotki i zamknięta na głucho. Nie zdążyła rzucić nawet okiem na napastnika, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl