[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wieczorem, kiedy byłem pod prysznicem, zabrakło gorącej wody i jestem pewny, że
to jej sprawka. Internet nie działał. A mój brat przez całą noc uderzał stopą w ścianę.
Madison, ona doprowadza mnie do szału.
Z dzwoneczka dobiegł dzwięczny chichot.
Josh zaciąłby się brzytwą, bo chciał się golić bez lustra, a jego brat miał zamiar
zrobić coś złego, więc przerwałam połączenie z Internetem. A kiedy klął, uderzał stopą w
ścianę.
Spojrzałam na złocistą poświatę, otaczającą dzwonek. Golił się? Zacisnęłam usta, bo
przypomniał mi się zwalony słup. Najwyrazniej Grace nie wahała się zrobić zamieszania, jeśli
było mniejszym złem niż to, co, jej zdaniem, mogło się wydarzyć, gdyby nie interweniowała.
No, to drobiazg, Grace. Nic się nie stało powiedziałam, chcąc ją udobruchać. Do
południa wszystko się poukłada. Pomyślałam o swoim zdjęciu i o czarnych skrzydłach, po
czym wzięłam głęboki oddech, którego nie potrzebowałam. Josh jest cały i zdrowy, a
byłoby inaczej, gdybyś z nim nie została. Nie cieszy cię to?
O, taaak mruknęła przeciągle, strasznie z siebie zadowolona. Spojrzałam z ukosa
na Josha.
Okropnie jest zarozumiała stwierdziłam.
Zwietnie odparł. Grace... Chyba już się oswoił z gadaniem w przestrzeń.
Nawet jeśli złapiemy gumę w drodze do parku, nie będzie to miało żadnego znaczenia. I tak
zrobimy to, co zamierzamy, tyle że na drodze, zamiast w ustronnym miejscu, gdzie innym
ludziom nic by nie groziło.
Dzwoneczek zakołysał się lekko.
Wszystko w porządku westchnęła Grace.
Nie podoba mi się to mruknęłam. Niepokój nasilał się, w miarę jak zbliżaliśmy się
do parku i na drodze pojawiało się coraz więcej samochodów. Niektóre były już zaparkowane
na poboczu. Wysiadały z nich rodziny z dziećmi. Rosewood nie był dużym parkiem i rzadko
coś się tam działo, nawet w niedzielne poranki.
Madison? odezwał się Josh, kiedy podjechaliśmy pod park i stanęliśmy na
pierwszym wolnym miejscu. Zaraz potem tuż za nami zatrzymał się jakiś van i zostaliśmy
złapani w pułapkę. Josh podjechał do przodu, w stronę kobiety w szkolnej czapce.
Najwyrazniej kierowała ruchem i wszyscy zatrzymywali się przy niej, żeby porozmawiać.
Grace zaczęła się śmiać i wtedy zrozumiałam, o co chodzi. Festiwal, który miał się
odbyć w Blue Diamond, został przeniesiony tutaj. Zwietnie. Po prostu świetnie. Nic
dziwnego, że Grace była w wyśmienitym humorze.
Grace! wrzasnęłam i Josh spojrzał na mnie ostrzegawczo, opuszczając szybę.
Nie mam na to czasu! Muszę spotkać się z Kairosem i odzyskać swoje życie!
Kobieta w czapeczce spojrzała na nas, mrużąc w słońcu oczy.
Bierzecie udział czy jesteście gośćmi? spytała. Dzwoneczek poruszył się lekko.
Jedna panna zarozumiała wszystkie rozumy pozjadała. Aniołom chciała rozkazywać,
aż się musiało wydać, że za wiele nie umiała.
Josh wychylił się z okna.
Hm, bierzemy udział. Ja biegam, a ona robi zdjęcia.
Podniosłam do góry aparat, ale nie miałam czystego sumienia. Nie przyjechałam tu,
żeby robić zdjęcia, choć na tym mogło się skończyć.
Kobieta spojrzała z ukosa na zatłoczony parking.
Jedzcie do samego końca. Uczestnicy mają swoje miejsca na trawie. Widzicie te
żółte balony? To tam.
%7łółte balony! zaśpiewała Grace, fruwając po furgonetce, zachwycona swoim
podstępem. Josh kiwnął głową, ale nie ruszył.
Dlaczego festiwal nie odbywa się w Blue Diamond?
Kobieta uniosła brwi.
Och, to naprawdę przedziwna historia! wykrzyknęła. Wczoraj wieczorem
włączyły się zraszacze i działały całą noc. W całym parku błoto sięga kostek... więc impreza
została przeniesiona tutaj. Dziękujemy za pomoc. Proszę wstąpić do namiotu na poczęstunek.
Nie było szans, żebyśmy odjechali stąd w najbliższym czasie, więc pochyliłam się i
zapytałam:
Potrzebuję stolika pod drukarkę. Nie wie pani, z kim mogłabym o tym
porozmawiać?
Kobieta poprawiła czapkę i zastanawiała się przez chwilę.
Myślę, że z panią Cartwright odparła, spoglądając ponad dachami samochodów w
stronę parku. Ona tu wszystkiego dogląda. Powinna być w tym zielonym namiocie.
Kiwnęłam głową. Widywałam panią Cartwright na korytarzu, ale nie miałam pojęcia, czego
uczy.
Dziękuję powiedziałam i cofnęłam się na moje siedzenie, coraz bardziej
zdenerwowana.
Do diabła z tobą, Grace.
Josh powoli ruszył naprzód.
%7łółte balony mruknął kwaśno.
Grace przeleciała z jednego końca samochodu na drugi.
%7łółte balony! %7łółte baloniki!
Westchnęłam. Zawieszony na szyi aparat zaczynał mi ciążyć.
Grace, jesteś naprawdę złośliwym aniołem szepnęłam.
To było prościutkie mruknęła zarozumiale.
Najwyrazniej już mi wybaczyła, bo przysiadła na moim ramieniu, trzepocząc
skrzydłami. Josh spojrzał na samochody, które mijaliśmy powoli, i westchnął.
Tu nie spotkamy Kairosa.
Grace zachichotała, a ja się skrzywiłam.
Nie odparłam. Nie możemy też stąd odjechać.
A nawet gdybyś próbował, zaraz złapiesz gumę, Joshua zapewniła go siedząca na
moim ramieniu Grace.
Joshua, pomyślałam zaintrygowana.
Nie próbuj stąd wyjechać powiedziałam. Bo złapiesz gumę. Panna Wielbicielka
Limeryków nic chce, żebyśmy wpadli w jakieś kłopoty.
Do diabła, ale może uda nam się stąd wyjść pieszo? Grace chyba nie postara się, żeby
któreś z nas złamało nogę?
Wielbicielka Limeryków? spytał, ale ja tylko pokręciłam głową.
Naprawdę nie chcesz wiedzieć.
Tak, Grace pewnie coś by nam złamała, i jeszcze miałaby z tego mnóstwo radochy.
Josh skupił się teraz na poszukiwaniu miejsca, w którym moglibyśmy zostawić
furgonetkę. Wjechaliśmy na trawę i sunęliśmy wzdłuż wijącego się sznura samochodów. W
końcu Josh zatrzymał się w cieniu potężnego dębu. Wysiedliśmy i zatrzasnęliśmy za sobą
drzwiczki. Wyjął z furgonetki swoją torbę, ja niosłam aparat. Pod drzewem powietrze było
chłodne i rześkie, a ludzie nadciągający zewsząd w stronę parku, wydawali się radośni i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]