[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak czy owak, będziesz ją miała. - Co do tego nie miał wątpliwości. - A kiedy będę
się z tobą kochał, nie pożałujesz. Obiecuję. A teraz wracajmy, bo tak na mnie patrzysz, że
mógłbym złamać obietnicę, którą przed chwilą złożyłem.
- Po prostu chcesz mieć przewagę. Chcesz panować nad sytuacją.
Wziął ją znowu za rękę w najbardziej przyjacielski - i najbardziej kłopotliwy sposób.
- Sądzę, że przywykłem do tego. Ale jeżeli chcesz przejąć inicjatywę i uwieść mnie,
droga Jude, nie zamierzam się opierać.
Parsknęła śmiechem, nim zdążyła się powstrzymać.
- Jestem pewna, że oboje mamy nad czym popracować.
- Ale zajrzysz do mnie - ciągnął, kiedy już wracali. - Usiądziesz i wezmiesz kieliszek
wina, żebym mógł na ciebie patrzeć i cierpieć.
- O Boże, prawdziwy Irlandczyk - westchnęła.
- Do szpiku kości. - Podniósł jej rękę i skubnął zębami jej kłykcie. - A tak przy okazji,
Jude, umiesz bardzo dobrze całować.
- Hmm - mruknęła w odpowiedzi, ponieważ nic nie udało się jej wymyślić.
Poszła jednak do pubu, usiadła i słuchała opowieści. Przez następne dni, kiedy wiosna
na dobre zagościła w hrabstwie Waterford, Jude często można było zastać w pubie. Wpadała
tara na godzinę lub dwie wieczorem albo po południu. A potem także inni zaczęli przychodzić
ze swoimi opowieściami.
Nagrała wiek taśm i zapisała ryzy papieru; sumiennie je wstukiwała i analizowała na
komputerze, popijając przy tym herbatę, którą polubiła.
Jeżeli czasami pomarzyła sobie o romantycznych przygodach, to przecież nie było w
tym nic złego. Przecież, mając do tego bardziej osobisty stosunek, łatwiej jej będzie
zrozumieć rozliczne motywy i znaczenia zasłyszanych opowieści.
Co nie znaczy, że będzie wyłącznie traciła czas na tego rodzaju zapisy. W pracy
naukowej nie ma miejsca na fantazje. Skończy z tym, gdy tylko dotrze do sedna i uzasadni
swoją tezę. A potem wygładzi tekst, usunie zbędne dywagacje.
Ale co potem z tym zrobić? Spróbować opublikować w jakimś fachowym
czasopiśmie, którego niemal nikt nie czyta? Wykorzystać to na cykl gościnnych wykładów?
Na myśl o czymś takim, nawet w odległej perspektywie, robiło się jej niedobrze.
Przez chwilę omal nie poddała się rozpaczy. Nic nigdy nie wyjdzie z tej pracy, z tego
pomysłu. Chyba tylko na zasadzie samoobrony mogła wierzyć, że jest inaczej. Nikogo to nie
zainteresuje, nikt nie podejmie dyskusji na temat przeczuć i zainteresowań zawartych w pracy
Jude F. Murray.
Przestało to już także być terapią, metodą na wybronienie się przed kryzysem, którego
nawet nie potrafiła zidentyfikować.
Po cholerę te lata studiów i pracy w zawodzie, skoro nawet nie potrafiła znalezć
właściwych określeń na swoje kryzysy?
Marna samoocena, brak wiary w siebie, nie dająca satysfakcji praca.
Ale co kryło się pod tym? Zaburzenia osobowości? Może i tak, do pewnego stopnia.
Zagubiła się gdzieś, wypadła z szeregu, aż to, co zostało, w czym by się jeszcze mogła
odnalezć, wyblakło, stało się tak nieatrakcyjne, że aż uciekła od tego.
Do czego?
Zdziwiła się, gdy dotarło do niej, że jej palce śmigają po klawiaturze, zapisując myśli
biegnące w zawrotnym tempie. Uciekła tutaj, gdzie czuje się bardziej naturalnie niż w domu z
Williamem czy w apartamencie, do którego się przeniosła, kiedy mu się znudziła, a już na
pewno lepiej niż w sali wykładowej.
O Boże, jakże nienawidziła sali wykładowej. Jude pomyślała, że nie chce być tym,
kim była. Chce czegoś innego. Może to być niemal wszystko, byle nie tamto.
Jak doszło do tego, że stała się tchórzliwa, a co gorsze - taka żałośnie nudna?
Dlaczego nawet teraz podaje w wątpliwość pomysł, który tak bardzo jej się podobał?
Dlaczego nie mogłaby, choćby przez okres pobytu tutaj, pofolgować sobie, popracować nad
czymś, co nie ma praktycznego celu?
W celach terapeutycznych warto się tego uchwycić. Nie będzie jej od tego gorzej.
Czuje, jak wciąga ją pisanie. Lubi komponować słowa, tworzyć z nich obraz.
Oglądanie własnych słów na ekranie robi niesamowite wrażenie. Jest tak
niewiarogodnie ekscytujące.
Jude chciała znowu czuć świat całą sobą. Mieć poczucie pewności. A poza tym
znajdowała głęboką, prawie już zapomnianą przyjemność w fantazjowaniu. Teraz, kiedy
dostrzegała tlący się w niej płomyczek, nie miało już znaczenia, przez kogo została tak
stłamszona, wystarczało, żeby przyświecał jej w trakcie pisania nawet jeśli robiła to w
tajemnicy, żeby pomagał rozniecać wiarę w legendy, w mity, we wróżki i w duchy. Czy jest
w tym coś złego? W żaden sposób nie może to jej zaszkodzić.
Westchnęła głęboko, zamknęła oczy i poczuła słodką ulgę.
- Tak bardzo się cieszę, że tu przyjechałam - powiedziała na głos.
Wstała, żeby wyjrzeć przez okno. Dni spędzone tutaj uciszyły zbierającą się w niej
burzę. Te małe chwile radości były bezcenne. Odwróciła się od okna. Była spragniona
powietrza. Wyjdzie na dwór i tam przemyśli sobie to nowe życie.
Aidan Gallagher. Wspaniały, trochę egzotyczny i nie wiadomo dlaczego
zainteresowany solidną, racjonalnie myślącą Jude F. Murray. Opowiada fantastyczne historie.
Być może czas spędzany z Aidanem nie był aż tak kojący pomimo jej starań, żeby
nigdy nie pozostawali sami. Nawet przy ludziach nie przestawał z nią flirtować, spoglądał na
nią przeciągle, uśmiechał się tajemniczo, przełomie muskał ręką jej ramię, jej włosy, jej
policzek.
I co w tym złego? - zadała sobie pytanie, niosąc bukiet świeżych kwiatów dla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]