[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trudno więc byłoby jej mieszkać pod jednym dachem
z JuliÄ….
O zmierzchu Caroline zostawiła Lavender w Perceval
Hall, a przyjaciółka obiecała wrócić do Hewly w ciągu
tygodnia. Lady Perceval nalegała, aby Caroline pozwoliła
odwiezć się powozem, bo przecież styczniowe popołudnia
są krótkie i wkrótce należy się spodziewać całkowitej
ciemności. Caroline podziękowała jej jednak, dodała, że
do zmroku jeszcze sporo brakuje, i zaopatrzona w koszyk
ze Å›wieżymi jajami, dopiero co ubitym masÅ‚em i bochen­
kiem jeszcze ciepłego chleba ruszyła z powrotem w stronę
Hewly.
MiÄ™dzy drzewami wspinaÅ‚ siÄ™ po niebie księżyc. Caro­
line ciasno otuliÅ‚a siÄ™ pelerynkÄ…. ByÅ‚o chÅ‚odno, zdecydo­
wanie zimniej niż poprzedniego wieczoru, doszła więc do
wniosku, że przepowiednia następnych opadów śniegu
może wkrótce się urzeczywistnić. Nawet pożałowała, że
nie przyjęła propozycji podwiezienia. Między drzewami
było coraz ciemniej, a chociaż Caroline nie należała do
strachliwych, przy każdym szeleście w poszyciu nerwowo
podskakiwała. Wiedziała, że jest już prawie w granicach
Hewly, ale gdy zobaczyÅ‚a migotanie Å›wiateÅ‚ek w lesie, ser­
ce podeszło jej do gardła. Ogniki przesuwały się między
drzewami, drgaÅ‚y jak w jakimÅ› nieziemskim taÅ„cu. Na do­
miar złego Caroline zaczęła sobie przypominać opowieści
o duchach w lesie i o szarej damie.
Raptownie się odwróciła i pognała przed siebie, chcąc
jak najszybciej dotrzeć do skraju lasu. Postanowiła w razie
potrzeby pobiec dalej na przeÅ‚aj, przez pola. PokonaÅ‚a za­
ledwie około trzydziestu jardów, gdy zadrzewiony teren
się skończył i znalazła się na nierównej drodze, ciągnącej
się wzdłuż wysokiego, głogowego żywopłotu. Zdyszana,
oparÅ‚a siÄ™ o furtkÄ™. Nagle podskoczyÅ‚a z wrażenia, znajo­
my głos powiedział bowiem:
- Nie miałem pojęcia, że pani lubi takie wyczerpujące
ćwiczenia fizyczne, panno Whiston. Bieganie po lesie
o zmierzchu, ho, ho. Ma pani szczęście, że jej przypad­
kiem nie postrzeliłem.
- Kapitan Brabant! - Caroline przybrała godną pozę,
A ciąż jednak nie mogła złapać tchu. Nie była pewna, czy
cieszyć siÄ™, czy zÅ‚oÅ›cić, że zostaÅ‚a zauważona w takiej sy­
tuacji. - Strzelanie po ciemku nie wydaje mi siÄ™ rozsÄ…d­
nym zajęciem!
Lewis Brabant parsknął śmiechem. Przeszedł przez
furtkę i stanął obok niej z dubeltówką na ramieniu.
- Czy zamierza pani czynić mi wyrzuty? Samotne bie­
ganie po lesie jest jeszcze mniej rozsądnym zajęciem, a do
tego niestosownym!
- Zdawało mi się, że widzę światła w lesie... - zaczęła
Caroline, urwała jednak, bo Lewis zacisnął jej dłoń na
nadgarstku.
- Panno Whiston, proszę bliżej.
- Co, u licha... - Caroline zamilkła, bo Lewis pociągnął
ą za sobą w ciemne miejsce za żywopłotem. Kolce głogu
drapaÅ‚y jÄ… przez pelerynkÄ™, ale Lewis wciÄ…gaÅ‚ jÄ… jeszcze gÅ‚Ä™­
biej w krzaki. Zaraz potem na drodze rozlegÅ‚ siÄ™ odgÅ‚os kro­
ków, daÅ‚y siÄ™ sÅ‚yszeć stÅ‚umione gÅ‚osy, szelest liÅ›ci, jakby za­
miótł nimi wiatr, a potem znowu zapadła cisza.
Caroline uświadomiła sobie, że wstrzymała oddech.
W tej samej chwili zauważyła, że stoi wtulona w Lewisa,
więc szybko się od niego odsunęła.
- Kto to był?
- KÅ‚usownicy - odparÅ‚ cicho Lewis, ostrożnie otwie­
rajÄ…c furtkÄ™. - TÄ™dy, panno Whiston, i to szybko. Omal pa­
ni na nich nie wpadła.
Ujął ją za rękę i szybko pociągnął za sobą przez pole,
więc Caroline znów musiała prawie biec, żeby dotrzymać
mu kroku. Dopiero gdy dotarli do przeÅ‚azu po drugiej stro­
nie i stanęli na drodze, która prowadziła do szkoły, Lewis
nieco zwolnił.
- Nie rozumiem - powiedziała zdyszana Caroline,
wchodząc za Lewisem na podwórze Hewly. - Miał pan
strzelbę, mógł pan ich zatrzymać.
Lewis spojrzał na nią tak, że natychmiast zamilkła.
Z jego głosu biła złość.
- Czy myÅ›li pani, że próbowaÅ‚bym stawić czoÅ‚o ban­
dzie kłusowników, kiedy mam panią pod opieką? Panno
Whiston, to byłaby wyjątkowa nieroztropność! Proszę
wziąć pod uwagę, co mogłoby się stać, gdyby natknęła się
pani na nich podczas swoich samotnych wÄ™drówek po le­
sie, i proszę mi przyrzec, że więcej nie będzie się pani tak
niefrasobliwie zachowywać.
Caroline wiedziała, że Lewis ma rację, a jednak nie
chciała mu jej przyznać.
- Wcale nie jestem niefrasobliwa! Zawsze zachowujÄ™
siÄ™ stosownie...
W spojrzeniu, którym obdarzył ją Lewis, pobłażanie
mieszało się z irytacją.
- Niech pani nawet nie próbuje zaprzeczać! Ma pani
nie wiÄ™cej pojÄ™cia niż niemowlÄ™, jak sobie poradzić w ta­
kiej sytuacji. Prawda jest taka, że znudzona ograniczenia­
mi swojego życia naraża się pani na niebezpieczeństwo
niewyobrażalnie lekkomyślnym postępowaniem!
Caroline spiorunowała go wzrokiem. Była naprawdę
wściekła.
- Jak pan Å›mie mnie krytykować?! Ja przynajmniej je­
stem dostatecznie wychowana, by wiedzieć, że nie wypa­
da kłócić się w publicznym miejscu.
- Wobec tego wejdzmy do domu - kpiąco odparł Lewis.
- Wtedy bÄ™dÄ™ mógÅ‚ kłócić siÄ™ z paniÄ… w pokoju. Pani zacho­
wanie, panno Whiston, jest nie tylko niestosowne, lecz rów­
nież zwyczajnie grozne w skutkach - nie ustępował.
Otworzyły się jedne z drzwi stajni i wyszedł z nich
masztalerz. Caroline ugryzła się w język, chociaż miała
już gotowÄ… ciÄ™tÄ… ripostÄ™, i poczekaÅ‚a, aż Lewis odda sÅ‚u­
żącemu strzelbę i zamieni z nim kilka słów. Zastanawiała
się, czy nie uciec do domu, ale w postawie Lewisa było
coś takiego, co kazało przypuszczać, że potraktowałby ją
wtedy bardzo bezceremonialnie, nie liczÄ…c siÄ™ z zasadami
dobrego wychowania, wolała więc nie ryzykować.
- Widzę, że wrócili pani Chessford i kapitan Slater -
powiedziaÅ‚a oschle, wskazujÄ…c ruchem gÅ‚owy powóz sto­
jÄ…cy jeszcze na podjezdzie. - Przynajmniej bÄ™dziemy mie­
li miłe towarzystwo podczas kolacji.
- Wkrótce zamieni pani moją niepożądaną asystę na
znacznie milszÄ… Richarda, ale najpierw musi mi pani coÅ›
obiecać. Mimo że jest pani w gorącej wodzie kąpana, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl