[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Geordiego i uznać, że było w nich więcej prawdy, niż sam
mógł przypuszczać. Wtedy tylko skinęła głową. Dochodzili
już do działki. Czuła, że i tym razem Fred wybrał wieczór z
Rosiną. Po raz pierwszy przyjęła to bez złości, choć bardzo
ją to zasmuciło.
Kiedy Jack Tate patrzyÅ‚, jak Fred nadskakuje Rosinie, ser­
ce w nim rosło, bo dawało mu to szansę u Kirstie - przecież
musi porzucić nadzieję na zdobycie Freda. Jack uważał, że
Fred zwariowaÅ‚, uganiajÄ…c siÄ™ za próżnÄ… istotÄ… w rodzaju Ro¬
siny, skoro miał pod bokiem piękną, pracowitą Kirstie, która
tylko czekała na jedno jego skinienie. Gdyby miał dość oleju
w głowie, by to dostrzec! Nie ulegało wątpliwości, że Kirstie
jest piękna. %7łycie w Ballarat czy może miłość do Freda lub
zaloty licznych adoratorów sprawiły, że Kirstie rozkwitła.
Zniknął jej nieco ponury wygląd. Prawie podświadomie
zaczęła dbać o siebie: rozpuszczać włosy, wpinać w nie
kwiaty, nosić bardziej kobiece stroje, wykorzystujÄ…c pieniÄ…­
dze, które dostaÅ‚a od Sama po jednym z bogatszych znale­
zisk. Wszystko zmierzało do tego, by świat zobaczył, jaką
jest piękną kobietą.
Jack pojawił się u Moore'ów poprosić Kirstie, żeby poszła
z nim na tańce. W pierwszej chwili chciała powiedzieć  tak",
lecz kiedy zdaÅ‚a sobie sprawÄ™, że to go tylko zachÄ™ci do bez­
nadziejnych wysiłków, by ją zdobyć, odmówiła z żalem.
- Jestem taka zmęczona, popsułabym tylko innym zabawę.
Nie wyglądała na zmęczoną; zorientował się, że jest to
zwykła wymówka.
- Chodz, zabawimy się - nalegał. - Młodość nie trwa
wiecznie, nie możesz spÄ™dzić caÅ‚ego życia, zajmujÄ…c siÄ™ in­
nymi. - Czułym gestem położył rękę na jej ramieniu. - Tyle
tracisz, Kirstie, a przecież jesteś taka piękna.
Słuchała go uważnie, nie krygując się.
- To nie byÅ‚oby w porzÄ…dku, Jack - powiedziaÅ‚a w koÅ„­
cu. - Masz wobec mnie poważne zamiary, a ja nie traktuję
cię poważnie.
- Zaryzykuję. Mogłabyś zmienić zdanie.
- Nie sÄ…dzÄ™, Jack.
- Jest ktoÅ› inny, prawda? - zapytaÅ‚ bez ogródek. - Dlate­
go nie chcesz ze mną chodzić. To Fred, tak? Więc to prawda.
Jestem pewien, że się nie mylę. Wolisz Freda.
- Nie - zaprzeczyła Kirstie, blednąc. - Nie masz racji,
poza tym to nie twoja sprawa.
Jej odpowiedz zamiast go uspokoić - rozdrażniła jeszcze
bardziej.
- Widziałem twoją twarz, Kirstie - brnął nieroztropnie
dalej - tamtej nocy, gdy go zaatakowali. Wtedy nie mogłaś
tego ukryć. Jak on ci się może podobać? Jest za stary dla
ciebie i nie ma przed sobą przyszłości. W przeciwieństwie
do mnie. Mam plany, wielkie plany. Nie zamierzam harować
do końca życia u kogoś. Gdy tylko znajdę złoto, wypłynę na
szerokie wody...
Odwróciła się, bo dotknęło ją to, co powiedział o Fredzie.
- PosÅ‚uchaj mnie. - ChwyciÅ‚ jÄ… za ramiÄ™, próbujÄ…c za­
trzymać. - Kocham cię i byłabyś dla mnie wymarzoną żoną.
Kimś poważnym i pracowitym, dobrym partnerem, nie po-
pychadłem jak żona Gingera czy Barta. Wyjdz za mnie Kirstie, a będz
- Przykro mi, Jack. - Azy Kirstie byÅ‚y szczere. - Chcia­
łabym móc powiedzieć  tak". Lubię cię, ale to nie wystarczy,
aby za ciebie wyjść. Zbyt wiele widziaÅ‚am małżeÅ„stw zawar­
tych przez zdesperowane dziewczyny, które sÄ…dziÅ‚y, że przy­
jazń wystarczy. Nie wystarczyła.
- Zgadzam się podjąć ryzyko, Kirstie. Jesteś taka dobra.
Pokochasz mnie, jestem pewien. Nie odrzucaj wszystkiego
tylko dlatego, że podoba ci się dawny pijak, który wolny czas
spędza przy kartach i nie przepuści żadnej kobiecie.
Tym razem przebraÅ‚ miarÄ™. RozsÄ…dek i miÅ‚ość to dwie zu­
peÅ‚nie różne sprawy. Nie mogÅ‚a wyjść za Jacka ani dla po­
czucia życiowego bezpieczeÅ„stwa, ani z przyjazni, skoro mu­
siaÅ‚a siÄ™ zmuszać do tego, by go pocaÅ‚ować, wyobrażajÄ…c so­
bie, że jest z kimś innym.
Nieszczęście polegało na tym, że po ślubie mogłoby być
jeszcze gorzej, bo jeśli teraz zmuszała się do pocałunków, to
co by siÄ™ z nimi staÅ‚o, gdyby podjÄ™li wspólne życie i on wy­
czułby jej niechęć?
- Nie, Jack. Nie bÄ™dÄ™ z tobÄ… chodziÅ‚a i nie wyjdÄ™ za cie­
bie. To nie twoja sprawa, co czujÄ™ do Freda czy kogokolwiek
innego.
Pokręcił głową.
- Nie przyjmujÄ™ tego jako twojej ostatecznej odpowiedzi,
Kirstie. Nie będę cię niepokoił. Lubię cię równie mocno, jak
kocham. Nie będę z tobą rozmawiał o Fredzie, nawet jeżeli
uważam, że mam co do niego rację.
Zachował spokojną godność. Wcześniej już cofnął rękę z
jej ramienia. Teraz, pamiętając, jak Fred traktował Rosinę,
uniósł spracowaną dłoń Kirstie i pocałował. Nie cofnęła jej
tak, jakby to kiedyś uczyniła. W końcu czuł do niej to samo,
co ona czuła do Freda, i tak samo beznadziejnie ją kochał.
Byli partnerami - ale po przegranej, a nie zwycięskiej stronie
miłości. Pragnęła, by jego pocałunek w rękę przynajmniej ją
wzruszyÅ‚, ale nie czuÅ‚a nic. ByÅ‚ jak dzieciÄ™ca pieszczota. Do­
brze zrobiła, odmawiając mu, ale nie dało jej to satysfakcji.
WzmogÅ‚o tylko poczucie osamotnienia. Kirstie nareszcie do­
rastała. Coraz częściej myślała o sobie: Kirsteen Moore.
Fred i Rosina leżeli w hotelowym łóżku. Dla Rosiny urzÄ…­
dzono maÅ‚y apartament, oddzielony od wspólnych pomiesz­
czeń i sypialni, gdzie zwykłe łóżka stały w rzędach, a długie
stoły służyły zarówno bogatym, jak i biednym do zjedzenia
posiłku.
Ale Rosiny nie mogÅ‚o to zadowolić. Jej pokoje wypeÅ‚nio­
ne byÅ‚y rzeczami przywiezionymi z Melbourne wozem za­
przężonym w woÅ‚y. DziÄ™ki temu miaÅ‚a zÅ‚udzenie prywatno­
Å›ci. PrzywiozÅ‚a jedwabne przeÅ›cieradÅ‚a na łóżka, srebro i po­
rcelanÄ™, a ktoÅ›, nie wiadomo skÄ…d, sprowadziÅ‚ kwiaty w wa­
zonach. Jej peniuar byÅ‚ tak piÄ™kny jak suknia balowa, wy­
kończony koronką zwiewną niczym tchnienie. Teraz leżał
ciśnięty na podłogę. Płaszcz czarnych, połyskliwych włosów
okrywał Rosinę do pasa. Leżała bezwładnie na poduszkach,
chwilowo zaspokojona.
Fred, wsparty na łokciu, właśnie skończył splatać długie
pasmo jej włosów, które ona z kolei leniwie rozplatała.
- Kirstie nie pochwala naszych spotkań - zwierzał się
równie leniwie - ale jej powiedziaÅ‚em, że nie może siÄ™ wtrÄ…­
cać do wszystkiego i że sam umiem o siebie zadbać. Na pew-
no się kiedyś zmienię, ale za dobrze mi z tobą, żeby zacząć
od teraz.
Jego naiwna pewność siebie wywołała niepohamowany
śmiech Rosiny. Jak mogła kiedykolwiek przypuszczać, że
mógÅ‚ być tym nudnym, opanowanym Thomasem Dilhor¬
ne'em? WczeÅ›niej nalaÅ‚a dwie szklanki lemoniady, które wo­
bec innych, pilniejszych spraw stały dotąd zapomniane na
nocnym stoliku. Podała mu jedną.
- Kirstie? - powtórzyła, popijając z drugiej szklanki. -
Mówisz, zdaje się, o Kirsteen Moore?
- Tak, mówiÄ™ o Kirstie. Opiekuje siÄ™ Samem i malucha­
mi, Bartem i Emmie i ich dziećmi, Geordiem i mną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl