[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Sądzę, że lepiej będzie  dziewczyna jak echo powtórzyła jego własną myśl 
przeprawić się tutaj. Jeśli zawrócimy, stracimy mnóstwo czasu, a tam, dokąd się cofniemy,
może się okazać trudniej zamiast łatwiej.
Przygotowali się do przeprawy najlepiej jak potrafili. Ich torby były przywiązane
wysoko i ciasno na grzbiecie Rhina; zdjęli ubrania i dołożyli je do bagaży obciążających
kojota. Z kijem w dłoni Sander raznie wkroczył do wody. Strumień był tak lodowaty, że
odruchowo się skurczył. Czuł, jak wartki prąd rozbija się o jego ciało najpierw na wysokości
ud,|
potem brzucha. Ostrożnie badał dno przed sobą na wypadek gwałtownego obniżenia
się podłoża, co mogło się okazać katastrofalne w skutkach. Rhin płynął tuż obok, a z tyłu
dobiegało Sandera głośne pluskanie świadczące o tym, że Fanyi i jej towarzysze podążają za
nim.
Zastosował środki bezpieczeństwa, wykorzystując do tego linę wyciągniętą z
podręcznego magazynu. Była ona zaczepiona do ładunku na grzbiecie Rhina, następnie
przewiązana wokół pasa Sandera, podczas gdy drugi koniec przywiązany był do paska Fanyi.
Teraz woda sięgała mu do ramion i musiał walczyć o utrzymanie się w pozycji
pionowej. Jego tyczka nagle ześlizgnęła się, a próby dosięgnięcia gruntu spełzły na niczym.
Dławiąc się i parskając śliną zaczął niezdarnie płynąć. W przeciągu kilku sekund jego ciało
przybliżyło się do Rhina. Kojot walczył dzielnie z prądem, który znosił ich obu w dół rzeki.
Sander bał się coraz bardziej. Co będzie, jeśli nie zdołają wyrwać się z objęć nurtu?
Przed rozpoczęciem przeprawy wydał Fanyi ścisłe zalecenie, że gdyby on i Rhin zostali
porwani przez prąd, ona ma przeciąć łączącą ich linę, zwiększając w ten sposób własne
szansę. Jednakże lina była nadal naprężona, więc nie zrobiła tego.
Rhin płynął dzielnie, a Sander trzymał się jego boku, nie mając odwagi spojrzeć, jak
blisko morza ściągnął ich już prąd. Brnął naprzód, czując się schwytanym w pułapkę przez
wodę, tak jak wcześniej przez sieć w lesie.
Wreszcie kojot natrafił na dno, wynurzył się i skoczył naprzód. Sander szybko
uchwycił się liny mocującej ładunek dzwigany przez zwierzę. Chwilę pózniej drasnął
boleśnie stopą o podwodną skałę i stracił równowagę. Przez dłuższy moment gramolił się w
wodzie, aż wreszcie znów stanął na nogi.
Uczepiony rzemienia na Rhinie torował sobie drogę do drugiego brzegu. Sznur
przewiązany wokół jego pasa był tak naprężony, że niemal szarpał go do tyłu. Odwrócił się i
uchwycił go oburącz, usiłując przyciągnąć do siebie.
W nurcie rzeki mignęły i znów zniknęły ramiona Fanyi. Była już zniesiona nieco poza
punkt, w którym Sander i Rhin znalezli dno. Sander trącił kojota łokciem, aby zebrał siły i
pociągnął mocniej.
Wskutek ich połączonych wysiłków ciało Fanyi zawirowało w strumieniu. Nareszcie
zaczęła się do nich przybliżać. Zanim Sander znalazł czas, by pomyśleć o tym, co
rzeczywiście mogłoby się stać, gdyby im się nie powiodło, wygramoliła się na brzeg z
mokrymi włosami przylegającymi do głowy.
Nieco niżej na brzegu pojawiły się wężacze i ruszyły ku nim galopem. Z całego
towarzystwa one miały najłatwiejszą przeprawę. Teraz zatrzymały się na chwilę, otrząsając
się gwałtownie z wody i rozpryskując krople na wszystkie strony. Lecz Rhin odwrócił się
nagle w kierunku rzeki i zawarczał.
Sander zauważył, że powierzchnia wody zmarszczyła się drobnymi falami,
układającymi się w kształt litery V. Szarpnął linę, która ciągle łączyła go z Fanyi.
 Chodzmy!
Zaczął biec, ciągnąc za sobą dziewczynę, zdając sobie sprawę ze swej bezbronności w
tym momencie. Rhin biegł obok, a wężacze stanowiły tylną straż, sycząc na to, co kotłowało
się w rzecznej toni.
Sander zatrzymał się dopiero kiedy dopadli kilku kamiennych bloków, które
zapewniły im chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Następnie z dzwiganego przez Rhina
ładunku wyplątał miotacz strzał, rozwiązując przy tym wszystkie sznury i uwalniając zwierzę
od ciężaru, by zapewnić mu swobodę w ewentualnej walce.
Potem wdrapał się na grzbiet kojota, a z niego na szczyt najwyższej skały. Tam ułożył
się płasko na brzuchu, lustrując drogę za sobą. W świetle poranka wszystko było1; wyraznie
widoczne. Z wody wynurzały się gromadnie takie same stwory jak ten, którego widzieli
wcześniej. Było ich może z tuzin. Wyglądały jednak nieco inaczej niż ten pierwszy, gdyż
każdy miał na sobie zaokrąglony pancerz, który mógł być wykonany z jakiejś muszli. Okrągłe
głowy chronione były w ten sam sposób, a nawet ręce i nogi osłonięte były pancerzami. Z
całą pewnością przybyli uzbrojeni i gotowi do walki.
Ich oręż stanowiły długie dzidy, zakończone groznie wyglądającymi haczykami.
Obrzuciwszy je okiem fachowca Sander stwierdził, że zostały zaprojektowane tak perfidnie,
aby te właśnie haczyki odłamywały się w ranie. Odgłos rechotania był bardziej przytłumiony, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl