[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bliskim przyjaciołom, ze szczegółów swoich przeżyć
po katastrofie samolotu. Może dlatego tak trudno było
jej przestać o nich myśleć  o bliskim spotkaniu ze
śmiercią, o stracie pacjenta, którego tak bardzo chcia-
ła ratować, o gehennie długiej wędrówki do ocalenia.
O Guyu Knightcie.
 Podejrzewałam, że coś się stało. Ale myślałam,
że pokłóciła się z koleżanką albo denerwuje się przed
klasówką. Taka była dziwna przez kilka ostatnich
tygodni. Nie miała apetytu, zle sypiała. Nie spotykała
się ze znajomymi.
 Wszystko dojdzie do normy  pocieszyła ją
Jennifer.  Trochę to potrwa i może nie być łatwe,
a córka potrzebuje teraz pani wsparcia bardziej niż
kiedykolwiek.
Jane pociągnęła nosem i pokiwała głową.
 Będę przy niej, nawet gdyby to dziecko się
urodziło... Tylko jak kochać dziecko, którego ojciec
zrobił coś takiego? Strasznie tak mówić, prawda?
 To zupełnie zrozumiała reakcja  zapewniła ją
Jennifer.  Teraz Courtney ma szansę wyjść na prostą
i wrócić do normalnego życia. Z pani pomocą.
Jakie to szczęście, pomyślała Jennifer, że mnie po
tym, co zaszło, pozostały tylko i wyłącznie wspo-
mnienia. Wtedy nawet nie pomyślała, że ryzykuje
ciążę... albo jeszcze gorzej. Nigdy nie podejmowała
takiego ryzyka. Chyba coś jej padło na mózg. Miała
szczęście, co nie zmienia faktu, że zachowała się
nieodpowiedzialnie i do tej pory była na siebie zła za
swoją głupotę.
 Chciałabym być przy niej, kiedy się obudzi.
 Wpuszczą panią na salę pooperacyjną. To nie
powinno długo potrwać.
 A mogę wejść tam teraz?
 Nie widzę przeszkód.  Jennifer wstała.  Idę na
intensywną terapię, a to po drodze. Zaprowadzę panią
i porozmawiam z pielęgniarkami.  Gniew prze-
chodził w jakiś bliżej nieokreślony stan poirytowania,
i ruch wydał jej się dobrym sposobem na poprawienie
sobie nastroju.
Na korytarzu musiały ustąpić z drogi pacjentowi
przewożonemu w licznej asyście na salę operacyjną
albo pooperacyjną.
 Te motocykle  mruknął do Jennifer w przelocie
towarzyszący grupie konsultant.  Jak tu ich nie ko-
chać. Wielokrotne złamanie kręgosłupa.  I po przej-
ściu paru kroków obejrzał się:  Jeszcze tylko dwa
tygodnie. Nadal taka pewna siebie?
 Jak zawsze, John.  Jennifer uśmiechnęła się
z przymusem, John z wyższością.
 Niech zwycięży ten lepszy, czy jak to tam szło.
Ruszyły dalej z matką Courtney w milczeniu. John
był głównym konkurentem Jennifer na stanowisko
nowego ordynatora oddziału ratunkowego szpitala
Auckland Central. Decyzja miała zapaść za dwa
tygodnie.
Kilka lat od niej starszy John był szczerze ubawio-
ny jej kandydaturą i nie przepuścił żadnej okazji, by
dać jej do zrozumienia, gdzie według niego jest jej
miejsce.
Arogancja nie przysparza Johnowi sympatii i może
podziałać na jej korzyść, pomyślała pózniej, wy-
chodząc w końcu ze szpitala po upewnieniu się, że
stan Colina się poprawia. Irytacja wywołana roz-
mową z matką Courtney powracała. Już ona pokaże
swojemu rywalowi! Zdobędzie to stanowisko, a po-
tem utemperuje Johna.
Był piątkowy wieczór, kafejki i bary pękały
w szwach. Mijając zatłoczony restauracyjny ogródek,
Jennifer poczuła silny zapach pieczonego mięsa i za-
lała ją fala mdłości.
Skręciła w swoją uliczkę, wystukała na klawiatu-
rze domofonu kod, wbiegła po schodach na górę,
wpadła do mieszkania i skręciła od razu do łazienki.
W ostatniej chwili.
Przyciskając do karku zmoczony w zimnej wodzie
ręcznik, spojrzała na odbicie swojej bladej twarzy
w lustrze. Co się z nią, u licha, dzieje? To pewnie ten
stresujący dzień, a poza tym cały jej dzisiejszy
posiłek to parę herbatników popitych herbatą przed
południem. A śniadania wcale dziś nie jadła. Na samą
myśl o jedzeniu znowu zrobiło się jej niedobrze.
%7łeby to tylko nie był jakiś wirus. Podczas rozmo-
wy z komisją kwalifikacyjną musi być w szczytowej
formie, a przeciwko niej już przemawiają ta złamana
ręka i to permanentne zmęczenie, którego jakoś nie
może się pozbyć. To dlatego odrzuciła propozycję
spędzenia dzisiejszego wieczoru w gronie znajo-
mych. Teraz tylko gorąca kąpiel, smaczna kolacja
i spać, bo jutro o szóstej rano znowu pobudka.
Mocząc się w wonnej kąpieli, Jennifer wróciła
myślami do przypadków, z którymi miała dzisiaj do
czynienia. Często tylko kilka zapadało jej w pamięć,
reszta zlewała się w jedną nierozróżnialną masę. Od
dwóch tygodni, nie wiedzieć czemu, drażniło ją, że
nie potrafi przypomnieć sobie szczegółów każdego
przypadku z osobna, przyporządkować im nazwisk
pacjentów ani ich twarzy.
Petera zapamiętała, bo przypominał jej Guya. Co-
lin kojarzył się jej z Diggerem. Psychicznego, który
pałał żądzą zemsty na wszystkich kobietach, siłą
rzeczy nie dało się zapomnieć, a niemowlak z zapale-
niem ucha miał jakieś nietypowe imię. India? Nie,
Africa. Jednak imię starszej kobiety ze złamaną
kością udową zupełnie wyleciało jej z głowy. Jennifer
z westchnieniem zaprzestała tej gry. Może po prostu
za wiele od siebie wymaga, usiłując wpasować się
z powrotem w koleiny dawnego życia i łudząc się, że
to jej pomoże wywalczyć stanowisko ordynatora.
W poniedziałek, czyli cztery tygodnie po fakcie,
idzie na kolejne prześwietlenie złamanej ręki. Całe
szczęście, że już nie boli. Ale irytuje.
Tak jak to, że nie może sobie przypomnieć imienia
tej starszej kobiety. Tej, która pośliznęła się, wyciera- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl