[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Słyszałam, jak mówiłeś Mary, że jedziesz na święta do domu
do Queensland. To nam da trochę oddechu.
Na jego twarzy pojawiła się ulga.
- Dobry pomysł.
W tym momencie Kia pomyślała, że Brant na pewno nie
pozwoliłby, żeby ktokolwiek rozwiązywał za niego jego
problemy, jak to robi Phillip. Brant sam wiedziałby, co należy
zrobić. Poza tym nigdy nie wpakowałby się w taką sytuację.
Brant polegał tylko na sobie. Tak jak ona.
59
S
R
- Nie pozwól, żeby ci zawrócił w głowie, Kio. Udawała, że
nie rozumie.
- Kto?
- Brant.
Chciała pokazać, że nic ją to nie obchodzi.
- Przestań nareszcie insynuować, że coś jest między mną
a Brantem. Nie ma. Koniec sprawy.
Czyżby? Pytał wzrokiem, ale ona szybko odwróciła twarz.
Nie miała zamiaru mu mówić, że prawdopodobnie ma rację.
Następny tydzień, przedświąteczny, był dla Kii trudny. I
to nie tylko dlatego, że była bardzo zajęta w pracy, starając
się załatwić wszystko, żeby mieć dwa tygodnie wolnego.
Brant wyczuwał, że między nią a Phillipem coś jest nie w
porządku. Miała takie uczucie, że zatacza kręgi, aby dobić
ofiarę.
Kiedy już myślała, że może się rozluznić, zadzwonili z li-
nii lotniczych w momencie, gdy Brant wchodził do jej sekre-
tariatu. Pytali, co jeszcze mogliby zrobić, żeby ułatwić Philli-
powi lot do Queensland. Kia starała się rozmawiać tak, żeby
Brant pomyślał, że to rozmowa z klientem. Nie chciała, żeby
wiedział, że nie jedzie razem z Phillipem.
- Dziękuję, ale sądzę, że wszystko jest już pod kontrolą.
- A co po wylądowaniu w Brisbane? - dopytywał się dam-
ski głos po drugiej stronie słuchawki. - Może załatwimy jakiś
transport z lotniska?
60
S
R
- To bardzo uprzejmie z państwa strony, ale ktoś będzie na
niego czekał - wyjaśniła i zapragnęła kopnąć się w kostkę, gdy
zobaczyła spojrzenie Branta.
- Wobec tego w porządku, ale proszę nam dać znać, jeśli
możemy jakoś pomóc.
- Dziękuję, na pewno. - Rozłączyła się i na jej twarzy po-
jawił się uprzejmy uśmiech.
- Czym mogę służyć, panie Matthews?
Zacisnął usta na chwilę.
- Nie możesz do mnie mówić  pan" przez następne dwa-
dzieścia lat.
Starała się zachować spokój.
- Kto wie, co wtedy będziemy robili?
- Ty oczywiście będziesz żoną Phillipa. Zapomniała, że on
ma prawo tak uważać.
- Tak, oczywiście.
- Kto to dzwonił?
Serce jej biło szybko i zaczęła przekładać jakieś papiery.
- Och, nikt, kim mógłby się pan przejąć.
Nachylił się i ułożył dłonie na biurku przed nią.
- Z linii lotniczych, prawda?
Spojrzała w niebieskie oczy, a jego ciepły oddech poru-
szył jej zmysły.
- Tak.
- Więc nie lecisz tym samym samolotem, co Phillip? -
Strzelał z precyzją ognia artyleryjskiego.
- Nie.
- Lecisz innym lotem?
61
S
R
-Tak.
- Do Queensland?
Uniosła głowę i uznała, że dosyć już tej ciuciubabki-
- Nie jadę do Queensland. Spędzam święta z moją rodzi-
ną w Adelajdzie.
Przysunął się jeszcze bliżej.
- Więc nie spędzasz świąt ze swoim narzeczonym?
- Nie, w tym roku nie.
- Dlaczego?
- O co ci chodzi?
W jego oczach rozbłysnął gniew, gdy oderwał się od biur-
ka i wyprostował.
- Zazwyczaj zaręczona para spędza święta razem.
- Nie jesteśmy zwyczajną parą. - Za pózno się zoriento-
wała, co powiedziała. - Miałam już inne plany - dodała i za-
częła powoli oddychać.
W jego oczach pojawił się dziwny błysk.
- Myślałem, że nie będziesz chciała spuścić go z oka.
- Ufam Phillipowi - prychnęła, zdziwiona jego pytaniem.
Jakby Phillip chodził co wieczór do nocnego klubu. Gdyby to
Brant był jej narzeczonym...
- Ale czy ufasz Lynette Kelly? - mruknął.
Zdumiała się. Czy wiedział, co między nimi było i właści-
wie nie zostało zakończone?
- Lynette i Phillip nie są już parą - zauważyła i nim zdołał
odpowiedzieć, wręczyła mu jakiś dokument. - To, zdaje się,
jest pana.
- Kio, jeżeli jeszcze raz powiesz do mnie  pan", to przy-
62
S
R
sięgam... - Przyjrzał się papierkowi i uniósł głowę. - Co to
jest?
- Czek za mój alarm. - Zadzwoniła do człowieka, który go
zakładał i dowiedziała się, że rachunek został już zapłacony.
- Zapomnij o tym. Zapłaciłaś już, idąc na wystawę, nie
pamiętasz?
- Przepraszam, ale ja tego tak nie przyjmę. Nawet jako na-
rzeczona Phillipa.
- Moja oferta była nie do odrzucenia. - Przedarł czek na
pół.
Wstała i podeszła do szafki, ale była zbyt blisko Branta,
żeby mogła wyjąć torebkę.
- Dobrze, wypiszę następny i dam Phillipowi.
- Nie dramatyzuj, daruj sobie.
- Panie Matthews, jeżeli pan myśli, że może sobie robić,
co pan chce...
Schwycił ją za ramię ciepłą ręką. Dreszcze przeszły jej po
plecach.
- Słuchaj, gdybym naprawdę zrobił to, co chcę...
- Wszystko w porządku?
Phillip wjechał do pokoju i patrzył na nich zatroskany. Kia
odsunęła się, a Brant opuścił rękę. Udało jej się uśmiechnąć.
- Tak, wszystko w porządku. Przypominałam panu Mat-
thewsowi, że jutro lecisz do Queensland.
- Na imię mi Brant - warknął i wypadł z pokoju.
Phillip uniósł brwi, patrząc na Kię.
- Naprawdę nie chcesz jutro ze mną jechać? Mogłoby być
bezpieczniej.
63
S
R
Kia potrząsnęła głową. Nie ma dla niej bezpiecznego
miejsca. Ani w innym stanie, ani w innym kraju. Nie, musi po
prostu przyszykować zbroję i mieć nadzieję, że Brant ma lepsze
rzeczy do roboty w Wigilię, niż ją prześladować. Było to
prawie tak samo pewne jak istnienie Zwiętego Mikołaja.
64
S
R
ROZDZIAA PITY
Następnego ranka Kia odprowadziła Phillipa na lotnisko w
Darwin i wróciła do biura, żeby dokończyć niektóre sprawy,
zanim wyruszy na ostatnie przedświąteczne zakupy. W gabinecie
Phillipa zastała Branta, przerzucającego jakieś papiery.
Podniósł wzrok, gdy stanęła w drzwiach.
- Wróciłaś - stwierdził takim tonem, jakby zrobiła to wy
łącznie z jego powodu.
A ona uświadomiła sobie, że właśnie tak było.
- Tak - mruknęła.
Chciała, żeby do niej podszedł i wziął ją w ramiona. Chciała
się z nim kochać. Minęła dłuższa chwila, w czasie której widziała
na jego twarzy zmaganie, bo pragnął dokładnie tego samego.
Odchrząknął.
- Samolot Phila odleciał bez przeszkód?
Phillip. Jej tak zwany narzeczony odleciał pół godziny temu, a
ona już była skłonna iść do łóżka z Brantem. Była na siebie
wściekła.
Spojrzała na papiery w jego ręku.
- Czy mogę w czymś pomóc? - spytała, z odrobiną nagany w
głosie.
65
S
R
- Szukałem teczki Robertsona. - Znów się zagłębił w pa-
pierach. - Phil miał coś z tym zrobić.
- Zrobił, tylko muszę skończyć to przepisywać. Przyniosę
za godzinkę.
- Zwietnie. - Obszedł biurko i podszedł do niej, zatroskany
sprawami zawodowymi. - Będę w swoim gabinecie.
Cofnęła się, żeby tylko nie musiał przechodzić zbyt blisko
niej. Uśmiechnął się ironicznie. Może się uśmiechać, ile chce,
pomyślała, siadając do przepisywania, ale ona nie znajdzie się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl