[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że Beret postarzała się w ciągu kilku dni, miała nadal niezwykłą jasność umysłu, nie skąpiła
też, jak dawniej, ciętych uwag. Doskonale wiedziała, co dzieje się we dworze, i wcale nie
powstrzymywała się, by dać upust temu, co myśli.
Ostatnią sprawą, która wyprowadziła ją z równowagi, był wyjazd Siverta. Uważała, że
wymigał się i od żniw, i od pozostałych obowiązków.
- No tak, temu chłopakowi nie możemy pozwolić przejąć gospodarki - prychnęła z
niechęcią. - Mówiłam to nie raz. %7ładen z niego rolnik. Swoją drogą, nie rozumiem, jak ty to
sobie umyśliłaś, skoro pozwalasz mu robić, co tylko chce. Bóg jeden wie, do czego to
doprowadzi - dodała, utkwiwszy przenikliwy wzrok w Mali. - Powiedziałabym, że to jakiś
podrzutek, a nie rodzony syn mojego własnego Johana.
- Jest taki, jaki ma być - odpowiedziała krótko Mali, choć serce podeszło jej do gardła. -
Sivert potrzebuje trochę czasu dla siebie.
- Odkąd pamiętam, wciąż ma wolny czas - rzuciła kąśliwie Beret. - Bogu dzięki, że mamy
chociaż w Stornes Olę Johana. Ten przynajmniej wrodził się w swego ojca - dodała znacznie
łagodniejszym tonem.
- O, tak, tu się zgodzę. To nieodrodny syn Johana - odrzekła Mali. - Wypisz, wymaluj, aż
mnie czasem ciarki przechodzą.
- Co takiego masz na myśli? - Beret spojrzała na Mali surowym wzrokiem.
- To, co powiedziałam - odparła. - A dziedzictwo należy do Siverta, gdybyś przypadkiem
zapomniała - dodała. - On tu jest pierworodny.
- Tak, tak, pierworodny to on może i jest, ale do przejęcia majątku to on się nie nadaje i
już! Kiedyś sama to przyznasz - stwierdziła Beret. - Może nie ma co się tym z góry
zamartwiać. Sivert zawsze robił to, co mu się żywnie podoba. Jeśli tak dalej pójdzie,
gospodarzem w Stornes nie zostanie, choćbyś nie wiem jak bardzo tego chciała - dodała Beret
z tryumfem w głosie.
Mali nic nie odpowiedziała. Wychodząc od Beret, straciła dobry nastrój. Stara kobieta
nadal potrafiła wyprowadzić ją z równowagi. Dzień był zmarnowany.
Wieczór na świętego Jana okazał się ciepły i spokojny. Bezchmurne niebo rozzłacały
promienie słoneczne. Skąpana w czerwieni kula powoli chyliła się ku zachodowi,
przyoblekając górskie szczyty i granatową taflę wody złocistoczerwonymi muśnięciami.
Na cyplu Stornes zgromadziło się mnóstwo ludzi. Wyglądało na to, że i młodzi, i starzy,
strudzeni deszczem i chłodem, zapragnęli się w ten piękny wieczór zabawić. Zjawili się
mieszkańcy czterech okolicznych dworów, a oprócz tego służba i gospodarze z komorniczych
chat. Wokół panował radosny nastrój, a kiedy mężczyzni posmakowali już bimbru, atmosfera
zrobiła się jeszcze swobodniejsza.
Trzeba było trochę czasu, by rozniecić ognisko. Drewno, które przydzwigały dzieci, mimo
słonecznego dnia zawilgotniało i nie chciało się palić. W końcu jednak, gdy dorzucili trochę
starych kartonów i suchych szczap, udało się im skrzesać ogień. Kiedy w niebo buchnął
potężny ognisty slup, dzieciaki zapiszczały z zachwytu. Snopy iskier rozbryzgiwały się na
boki.
Wkrótce potem na trawiastej polanie na cyplu rozpoczęła się zabawa. Początkowo bawiły
się tylko dzieci. Dorośli rozsiedli się na cyplu, skupieni w małe grupki, niczym ptaki w
gniazdach. Popijali kawę, jedli ciastka i wafle i rozprawiali, o czym się dało. Rzadko mieli
okazję na spotkania, a jeszcze rzadziej trochę czasu, by swobodnie pogawędzić i pożartować.
- Może też się przyłączycie? - Dorbet stanęła niespodziewanie obok ojca i pozostałych
mieszkańców Stornes, spoglądając na nich zachęcająco. - Jest bardzo przyjemnie - dodała.
- A dlaczegóż by nie - odparł z zadowoleniem Aslak, po czym podniósł się chwiejnie. Był
już po kilku szklaneczkach bimbru, co nie uszło uwagi Mali. - Kto by się oparł, kiedy taka
piękna młoda dama prosi do tańca? - dokończył i ujął Dorbet za rączkę.
- Za stary jesteś na takie zabawy, Aslak - zaprotestowała Ane. - Ledwo się trzymasz na
nogach - dodała. Ale wcale nie kryła zadowolenia. Cieszyła się, że w taki wieczór Aslak chce
się pobawić. Dobry z niego mężczyzna, nieczęsto ma takie okazje. - %7łebyś się tylko nie
przewrócił, jak zaczniesz tak brykać.
- Czy my też jesteśmy za starzy? - Havard wstał, klepiąc O1ava po ramieniu. - Chodz,
chłopie, pokażmy naszym kobietom, co jeszcze potrafimy. Tylko raz w roku mamy takie
święto.
I nagle mnóstwo mężczyzn i kobiet dołączyło do zabawy. Biegali, ślizgali się i wywracali
na śliskiej od deszczu trawie, ale wzbudzało to jedynie salwy śmiechu.
Mali także przyłączyła się do wspólnej zabawy. Od dawna nie brała udziału w podobnych
swawolach. Kiedy miała kilkanaście lat, z zapamiętaniem uczestniczyła w potańcówkach,
zarówno z okazji wianków, jak i na zakończenie żniw.
Przez moment przeniosła się myślami w inną rzeczywistość i przywołała pewien obraz
sprzed dziewięciu laty. Margrethe spotkała wówczas Bengta. Mali pamiętała, jak dziewczyna
lekko biegnie ku niemu przez trawy i wrzosowiska, z ogniem w oczach, z rozwianym włosem
przypominającym łopoczącą na wietrze chorągiew. Teraz Bengtowi towarzyszyła Sigrid, a on
czule obejmował ją ramieniem. Stał, czekając na swoją kolejkę, kiedy to miał puścić się w
pogoń za nią i pierwszy ją pochwycić, zanim ktoś inny ją dogoni. Sigrid zerkała na niego
oczami pełnymi oddania. Mali z całego serca zazdrościła im szczęścia. Ich radość była taka
budująca.
- Dobrze się bawisz, moja żono? - nieoczekiwanie spytał Havard, kiedy wreszcie udało
mu się dogonić żonę i chwycić ją w ramiona.
- Ty wiesz, że nie przypuszczałam, jaka to frajda? odparła, przytulając się do męża. -
Zupełnie zapomniałam, że można się tak bawić.
- No właśnie, za mało mamy rozrywki - zaśmiał się Havard, po czym pozwolił, by Mali
wysunęła się z jego objęć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]