[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swoją orację - lecz moje wnioski zawsze są poparte niezbitymi dowodami. Swoje
eksperymenty przeprowadzam umiejętnie i tak sprawnie, jak tylko sprzęt i okoliczności
pozwalają. Ostatnio zastanawiałem się, czy ktoś nie próbuje mnie czasem wystrychnąć na
dudka, sprawdzić moje zdolności lub skłonności do dygresji. Zapewniam was, że bardzo
dobrze wiem, kiedy przedstawia mi się dwie absolutnie odmienne formy życia, twierdząc, że
współistnieją na jednej planecie. Nieładnie ze strony owego ktosia", oj nieładnie. Informuję
was więc tu i teraz, że jestem świadom podstępu. Próbki, którymi zasypywałaś mnie, Varian,
razem z twoimi zespołami sugerowałyby różnorodność fauny wystarczająco potężną, by
zasiedlić nie jedną planetę, ale kilka. Czyżby Ryxiowie nie zabrali własnych techników? Czy
na planecie Theków także istnieje życie, skoro daje mi się tak rozmaite...
- A tamta próbka, którą oddał ci w zeszłym tygodniu Bakkun? - Varian wystawiła go
na próbę. Nie zdziwiła się wcale, gdy usłyszała odpowiedz.
- A tak, owszem, element komórkowy jest w znacznej mierze porównywalny. To
kręgowiec, oczywiście, wrzeciono mitotyczne, mitochondria zupełnie normalne, jak we
wszystkich gatunkach z hemoglobiną. Jak choćby nasz druh! - Kciukiem wskazał Dandy'ego.
- A, Bonnard! - powiedział, kiedy chłopiec dołączył do nich. - O ile dobrze zrozumiałem, co
mówiła Lunzie, to ty uratowałeś życie temu łapserdakowi?
- Tak, proszę pana. I kim on jest?
- Hyracotherium, albo niech mnie kule biją! - odparł Trizein z wymuszoną
jowialnością, jaką z niewiadomych przyczyn dorośli często okazują wobec dzieci.
- Czy to znaczy, że Dandy jest wyjątkowy? - spytał Bonnard Varian.
- Jeśli to rzeczywiście hyracotherium, wówczas jest niezwykle wyjątkowy - odparła
zdławionym głosem.
- Wątpisz! - zawołał Trizein, dotknięty do żywego. - Wątpisz! Lecz mogę ci to
udowodnić! - Porwał Varian za łokieć, a Lunzie za ramię i pomaszerowali do wahadłowca. -
Na krótkoterminowe ekspedycje nie wolno zabierać ze sobą zbyt wiele osobistych
przedmiotów, jednak wziąłem własne dyskietki danych. Zaraz wam je pokażę.
Wepchnięta do wahadłowca Varian wiedziała już dobrze, co ujrzy. Mimo swego
narwanego sposobu wypowiedzi i umysłowego zmanierowania, Trizein był bezwzględnie
dokładny. Miała tylko nadzieję, że jego dyski wyjaśnią również, jak gatunek Dandy'ego dostał
się na Iretę. Byłoby mało pocieszające, gdyby Trizein zaraz wykazał, że pięcio-palczaste są
obce na tej planecie, a płaszczaki, ze swoją komórkową budową, stąd pochodzą. To wszystko
stanowiło część absolutnego chaosu towarzyszącego tej wyprawie. Są porzuceni czy tylko
zapodziali się? Badają planetę już raz przebadaną, nie mając łączności z macierzystym
statkiem i stojąc w obliczu buntu części załogi.
Trizein wpakował obie kobiety do swego laboratorium. Długo szperał w podręcznej
torbie, która dyndała pod sufitem, póki nie wygrzebał z niej starannie opakowanego
zawiniątka z dyskami. Odnalazł właściwy i z uczuciem słusznego tryumfu umieścił go w
odtwarzaczu. Zdecydowanie nacisnął odpowiednie guziki i odwrócił się w stronę kobiet z
wyczekującym spojrzeniem.
Ich oczom ukazała się replika - pomijając ubarwienie - Dandy'ego. Zgrabny napis
głosił: Hyracotherium, olikogen. Ziemia. Gatunek wymarły". Tam, gdzie zwierzak Bonnarda
pokryty był cętkowaną, czerwono-brązową sierścią, stworzenie z ekranu miało
ciemnobrązowe prążki. Różnica wywołana odmiennością środowisk, w jakich przychodziło
im maskować się, by przeżyć, pomyślała Varian. Oznaczałoby to również, że istoty te
rozwinęły się w pewien sposób na Irecie. Nadal jednak ich obecność tutaj była zagadką.
- Nie rozumiem, jak Dandy może być podobny do tych starych ziemskich bestii.
Przecież one wymarły - odezwał się Bonnard, zwracając się do Varian. - Sądziłem, że nie
można odnalezć identycznych form życia, które rozwijały się niezależnie na znacznie
oddalonych od siebie planetach. Na dodatek Ireta wcale nie jest planetą typu ziemskiego. Ma
słońce trzeciej generacji.
- Zaobserwowaliśmy już kilka nielogiczności na Irecie - odparła Lunzie swym
suchym, lecz pokrzepiającym głosem.
- Czy błąkają się wam po głowach jeszcze jakieś wątpliwości co do podobieństwa
rzeczonego stworzenia? - spytał Trizein, niewymownie zadowolony z własnego występu.
- %7ładne, Trizein. Chociaż... już wcześniej chodziłeś po obozie. Dlaczego wtedy nie
spostrzegłeś pokrewieństwa Dandy'ego?
- Ależ! Ja chadzałem po obozie? - Trizein udał oszołomienie.
- Chadzałeś - przyznała ostro Lunzie. - Tyle że głowę miałeś niewątpliwie zaprzątniętą
o niebo ważniejszymi sprawami.
- Całkiem prawdopodobne - powiedział Trizein z godnością. - Swój czas trawię na
niezliczonych analizach i doświadczeniach, i wszelkiego typu dezorganizujących przerwach.
Niewiele mam okazji rozejrzeć się po tym świecie, choć, można by powiedzieć, że znam go
od podszewki.
- Czy poza Dandym masz może jeszcze na swoich dyskach inne wymarłe zwierzęta
typu ziemskiego?
- Dandy? A, hyracotherium? Owszem, owszem, to dyskietki z danymi
paleontologicznymi. Mam tu pradawne gatunki z...
- Może lepiej będziemy zajmować się naszymi łamigłówkami pojedynczo, Trizein? -
zasugerowała Varian, nie do końca pewna, czy zdołałaby dziś jeszcze przyjąć do wiadomości
kolejną zagadkę. Gdyby okazało się, że płaszczaki są formą zwierzęcą pochodzącą na
przykład z Beta Camaridae, dostałaby bzika. - Bonnard, kaseta z czubakami jest w głównej
konsoli, tak?
- Umieściłem ją pod odpowiednią datą i tematem zaraz, gdy obejrzały ją Cleiti i
Terilla - odrzekł chłopiec.
Varian wybębniła jakieś polecenie na klawiaturze i przeniosła zapis dysku Trizeina na
mniejszy monitor i do pamięci. Na głównym ekranie zagościły teraz złote ptaki. Ich
grzebieniaste łby były odrobinę nachylone, wzmagając wrażenie inteligencji.
- Wielkie nieba! Mają sierść! Niewątpliwie mają sierść! - ryknął Trizein i pochylił się,
wybałuszając na nie oczy. - To zawsze wzbudzało spore kontrowersje między moimi
kolegami. Brak mi ostatecznej pewności, oczywiście, lecz to niechybnie musi być
pteranodon!
- Pteranodon? - skrzywił się Bonnard, przysłuchując się ze wstrętem, jak zwierzęciu,
które lubi, przypasowują tak niewydarzoną nazwę.
- Owszem, pteranodon, gatunek dinozaura, błędnie nazwany, ma się rozumieć, gdyż
zwierzak jest bezsprzecznie ciepłokrwisty... Zamieszkiwał Ziemię w mezozoiku. Wyginął
przed rozpoczęciem trzeciorzędu. Nikt nie wie dlaczego, choć namnożyło się sporo hipotez na
ten temat... - Nagle Trizein odskoczył od ekranu, na którym pojawiło się następne zwierzę,
wydobyte przez Varian z banku danych. Z monitora zionęła potężna paszcza kłacza. -
Varian!... Toż to... To jest tyrannosaurus rex! Mój Boże, co za niesmaczne żarty sobie stroisz!?
- Trizein wpadł w szewską pasję.
- To nie żarty - oświadczyła Lunzie, kiwając poważnie głową.
Trizein spojrzał na nią. Oczy wyszły mu z orbit, rozdziawił usta. Ponownie przyjrzał
się drapieżnej fizjonomii tyranozaura. Nazwa pasowała do swego właściciela jak ulał,
przyznała w duchu Varian.
- Widzieliście je tutaj żywe? - wykrztusił Trizein.
- Nawet bardzo żywe. Czy na twojej dyskietce masz także tego tyrannosaurusa?
Z ciężkim sercem Trizein wystukał wyraznie drżącymi rękoma polecenie. W miejsce
łagodnych rysów i niedużego ciała hyracotherium pojawił się hardy i grozny prototyp kłacza.
Znów wystąpiły różnice w ubarwieniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]