[ Pobierz całość w formacie PDF ]
informacji.
- A jednak jest coś, co może pan dla nas zrobić. Pożyczyć mi dżinna - oświadczy! Luis.
Nagle zapadła pełna zdumienia cisza. Ashworth rzucił spojrzenie Rashidowi, a ja popatrzyłam na Luisa. Usiłowałam
zrozumieć to, co właśnie powiedział.
Miał dżinna. Miał mnie. Nagle ogarnęła mnie fala gniewu i niepewności. Zastanawiałam się przez chwilę, czy to...
zazdrość? Na pewno nie. Nie mogłam upaść tak nisko.
Zza pleców dobiegł mnie głos Rashida. Stał tak blisko, że czułam tchnienie jego oddechu na karku.
185
22
- Widocznie nie spełniasz jego oczekiwań - stwierdził. - Jakie to smutne.
Odwróciłam się i uderzyłam otwartą dłonią w jego klatkę piersiową. Cios powinien go rzucić na drugą stronę pokoju,
rozbić boazerię i rozkruszyć beton ściany, gdy o nią uderzy.
A on stał spokojnie, uśmiechając się do mnie, patrząc z przerażającym błyskiem w fioletowych oczach. Po chwili ujął
mnie za rękę w przegubie i złamał mi ją.
Krzyknęłam, gdy kości pękały, skręcały się i wbijały w mięśnie. Przeszyła mnie płonąca biała fala bólu. Zadrżały pode
mną kolana, a ciemność zamigotała mi przed oczami.
- Rashid! - krzyknął Ashworth i zerwał się zza biurka. Luis był szybszy. Zanim jego fotel się przewrócił i oparcie
dotknęło dywanu, był już przy mnie. Wycelował palec w Rashida. Przez ułamek sekundy widziałam, a może mi się tylko
wydawało, czarne płomienie liżące jego ramiona. Mrugnęłam. Z pewnością było to oszołomienie wywołane bólem.
- Ty! - krzyknął Luis. - Puść ją! Natychmiast!
Rashid usłuchał. Nadal się uśmiechając, zrobił krok do tyłu. Luis ujął moją rękę w obie dłonie. Poczułam najpierw
delikatny i ciepły dotyk, a potem zalewającą mnie gorącą kaskadę. Moc krążyła wokół złamania, zataczając ciasne kręgi.
Zachwiałam się, gdyż zabrakło mi sił. Luis chwycił mnie i objął ramieniem, odsuwając jednocześnie złamaną rękę, gdyż
cały czas trwało jej uzdrawianie.
- Przedstawiłem swoje racje - odezwał się Rashid, ze znudzeniem i przekąsem w głosie. - Nie jest lepsza od człowieka,
prawda? Do niczego nam się nie przyda. Naprawdę potrzebujesz dżinna. Ale zastawiam się po co?
- Potrzebuję takiego, który się uważa za niezniszczalnego - wycedził Luis przez zaciśnięte zęby. -Zwietnie się nadajesz.
Rashid spochmurniał, w jego spojrzeniu znów pojawił się arogancki błysk. Nie tak wielki, by mieć jakieś znaczenie. W
końcu zebrałam siły i opierając się na Luisie, wstałam. Miałam wrażenie, że moje ramię jest kruche i byle jak połatane.
Wiedziałam, że nie powinnam poddawać go próbie, chociaż proces leczenia gwałtownie przyśpieszył. Stłumiony gniew
palił się gdzieś w głębi mnie niskim, gorącym płomieniem, ale mniej mi się podobało uczucie, które go zastąpiło: strach.
Czy tak właśnie żyli ludzie? W ciągłym strachu przed bólem, świadomi swojej kruchości i tymczasowości?
To naprawdę mi się nie podobało.
- Co robisz? - zapytałam. Luis popatrzył na mnie ponuro, ostrzegawczo. W jego wzroku dostrzegłam wyrazne żądanie,
żebym zamilkła. Powrócił do cichej wojny na spojrzenia z Rashidem, który w końcu skrzyżował ramiona na piersi, opuścił
brodę i uśmiechnął się lubieżnie.
- Sądzisz, że możesz mi rzucić wyzwanie, grozić niebezpieczeństwem? Mały człowieczku, nie wiesz,
o czym mówisz.
- Jasne, za to ty jesteś wielki, potrafisz łamać ręce kobietom, nie dając im szansy na rewanż - stwierdził Luis. - Lubisz
sobie pogadać. Rozumiem. Ale ja proszę o pomoc w sprawie wymagającej odwagi i rozumu. Może więc powinienem
poszukać kogoś lepszego.
Oczy Rashida zapłonęły. Przez krótką, straszliwą chwilę myślałam, że po prostu spali Luisa na miejscu za te słowa.
Mógł to zrobić.
- Dość! Obaj przestańcie! - krzyknął Ashworth. Nie mamy czasu na podobne luksusy! Rocha, powiedz mi, czego
naprawdę chcesz. Nie masz się czego wstydzić. Mów.
Odwrócenie się do Rashida plecami wymagało od Luisa wyjątkowej siły woli, ale jakoś mu się to udało. Dla
bezpieczeństwa nie spuszczałam oczu z dżinna. Nie wierzyłam mu ani trochę. Przypominał szakala szukającego okazji do
ataku. Nagle zrobiło mi się niedobrze, pierwszy raz w swoim długim życiu poczułam się jak ścigana ofiara.
- Potrzebuję dżinna, który może ustalić, skąd pochodził chłopiec - powiedział Luis.
- Ten zmarły?
- Tak. Czas ma ogromne znaczenie. Tropy nikną. Ale jest mi potrzebny ktoś, kto nie jest zwykłym krzykaczem i
pyszałkiem.
Oczywiście, te słowa były specjalnie skierowane do Rashida. Patrzyłam na dżinna, który znów się zastanawiał, czy nas
zabić. Gdyby postanowił działać, Ashworth niewiele mógłby zrobić, aby go powstrzymać. Choć Luis i ja podjęlibyśmy
walkę, było wiadomo z góry, jak by się zakończyła.
Czyż nie tak?
Nie wiem, co oznaczała mina Ashwortha, gdy oszacował wszystkie możliwe scenariusze, w tym także prawdopodobny
zakres zniszczeń, do jakich musiałoby dojść w jego wyłożonym ciemną boazerią sanktuarium, gdyby doszło do walki na
śmierć i życie między nami.
- Wydaje mi się, że to jest do załatwienia - powiedział w końcu bez nacisku. - Jednakże udział dżinna musiałby być
absolutnie dobrowolny. Taki mamy kodeks.
- Oczywiście - zgodził się Luis i zawahał na chwilę, zanim zaczął mówić dalej. - Na podstawie wszystkiego, co wiemy
o tej sytuacji, pójście śladami zmarłego chłopca prowadzącymi do jego mocodawców może być niebezpieczne. Nawet dla
dżinna. Nie chciałbym, żeby ktoś zle ocenił ryzyko z tym związane.
Rashid wciąż spoglądał na nas z niepokojącym uśmiechem drapieżcy.
- Za żadne skarby świata nie przegapiłbym takiej zabawy - odezwał się w końcu.
Ashworth westchnął.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]