[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lecz muszę tam pójść. Jeśli w jakiś sposób zechce mi pan dostarczyć rzeczy Shirley&
Chętnie spotkałbym się z panią na kolacji w hotelu Windsor . To ten hotel w pobliżu Charing
Cross Station. Mogłaby pani przyjść tam dziś wieczorem?
Dziś to chyba niemożliwe.
Zatem jutro.
Niełatwo mi wychodzić wieczorami&
Wieczorami nie ma pani żadnych obowiązków. Już się upewniłem co do tego.
Mam inne sprawy& inne zobowiązania& Wcale nie o to chodzi. Pani się boi& W
porządku, boję się.
Mnie?
Chyba tak.
Dlaczego? Myśli pani, że jestem szalony?
Nie. Wiem, że tak nie jest. To nie to.
A jednak boi się pani. Dlaczego?
Chcę, by zostawiono mnie w spokoju. Nie chcę burzyć ładu, jaki panuje w moim życiu. Och!
Sama nie wiem, co mówię. Muszę już iść.
Ale zje pani ze mną kolację, prawda? Kiedy? Jutro? Pojutrze? Pozostanę w Londynie tak
długo, aż się pani zgodzi.
Zatem dzisiaj wieczorem.
Tylko proszę wszystkie obowiązki zostawić tutaj! Zaśmiał się i nieoczekiwanie, ku
własnemu zaskoczeniu, ona zaśmiała się także. Potem, na powrót oblókłszy twarz w powagę,
energicznie wyszła zza biurka. Llewellyn przepuścił ją i otworzył drzwi.
Hotel Windsor , ósma godzina. Będę czekał.
ROZDZIAA DRUGI
1
95
Laura siedziała przed lustrem w sypialni swego maleńkiego mieszkania. Studiowała swoją twarz,
z dziwnym uśmiechem na ustach. W prawej ręce trzymała szminkę. Popatrzyła na wygrawerowany
na zakrętce napis: Fatalne jabłko.
Wciąż zastanawiała się nad niewytłumaczalnym impulsem, który kazał jej wejść do wnętrza
luksusowej perfumerii, tak obojętnie mijanej każdego innego dnia.
Sprzedawczyni przyniosła cały zestaw szminek i cierpliwie wypróbowywała je na grzbiecie
szczupłej dłoni o niezwykle długich palcach, zakończonych karminowymi paznokciami.
Małe plamki różu i cyklamenu, szkarłatu, koloru wiśniowego i ciemnoczerwonego z odcieniem
brązu, niektóre właściwie różniące się tylko nazwami. Nazwami ekscentrycznymi, jak uznała
Laura.
Różowa błyskawica, kremowy rum, jasny koral, skromny gozdzik, fatalne jabłko.
To nazwy ją pociągały, nie kolory.
Fatalne jabłko& to oczywiście kojarzyło się z Ewą, z kuszeniem, z kobiecością.
Siedząc przed lustrem, starannie pomalowała wargi.
Baldy! Pomyślała o Baldym, wyrywającym powój i jednocześnie przemawiającym jej do
rozsądku. To było tak dawno temu. Co takiego wówczas powiedział? Pokaż, że jesteś kobietą,
powiewaj sztandarem swojej płci, rozejrzyj się za swoim mężczyzną& Coś w tym rodzaju.
Czyżby to właśnie teraz robiła? Tak, robię dokładnie to, pomyślała. Tylko tego wieczoru, tylko ten
jeden jedyny raz chcę być kobietą jak inne kobiety, chcę się wystroić, umalować, chcę przyciągnąć
do siebie mężczyznę. Nigdy przedtem tego nie chciałam. Nigdy nie myślałam, że jestem właśnie
taka. A jednak jestem. Mimo wszystko. Tylko że do tej pory nie wiedziałam o tym.
Kochany Baldy! Prawie poczuła jego obecność. Wyobraziła sobie, jak stoi obok niej, jak kiwa
swoją wielką, ciężką głową na znak aprobaty i mówi burkliwym głosem: To prawda, mała Lauro.
Na naukę nigdy nie jest za pózno .
Kochany stary przyjaciel& Zawsze, przez całe życie, miała go przy sobie. Swego prawdziwego i
wiernego przyjaciela.
Wróciła myślą do jego łoża śmierci. To było dwa lata temu. Posłali po nią, lecz kiedy znalazła się
na miejscu, obecny przy chorym lekarz wyznał, że pan Baldock już jej prawdopodobnie nie pozna;
ginął w oczach i był jedynie na pół świadomy.
Usiadła przy nim, ujęła starczą sękatą rękę w obie dłonie i przyglądała mu się. Leżał bardzo
spokojnie, chrząkając jedynie od czasu do czasu i posapując, jak gdyby chciał wyładować jakieś
wewnętrzne rozdrażnienie. Chwilami jego usta wypowiadały kilka niewyraznych słów.
Raz otworzył oczy, popatrzył na nią niewidzącym wzrokiem i powiedział:
Gdzież jest to dziecko? Nie możecie po nią posłać? Tylko niech nikt nie plecie głupstw, że nie
powinna widzieć, jak ktoś umiera. Zwykłe doświadczenie, nic więcej& Dzieci łatwo znoszą
śmierć, łatwiej niż my, dorośli.
Jestem tutaj, Baldy. Jestem tutaj.
On jednak na powrót zamknął oczy i tylko mruknął z oburzeniem:
Umierający, coś podobnego! Wcale nie umieram. Wszyscy lekarze są tacy sami, ponure
diabły. Ja im jeszcze pokażę.
I wtedy popadł w drzemkę. To, że co jakiś czas mamrotał, wskazywało jedynie, że jego umysł
błądzi wśród wspomnień z całego życia.
Przeklęty głupiec, żadnego w tym ładu ni składu, nie ma pojęcia o historii& Nagle
zarechotał. Stary Curtis i jego mączka kostna. Moje róże i tak są ładniejsze.
Potem wróciło jej imię.
Laura& powinieneś sprawić jej psa& To ją rozbawiło. Psa? Dlaczego psa?
Potem chyba wdał się w jakąś dawną dyskusję ze swoją gospodynią:
& i proszę zabrać stąd te wszystkie obrzydliwe słodycze& tak, tak, dla dziecka& robi mi się
niedobrze, jak na nie patrzę&
96
Oczywiście, te przepyszne herbatki u Baldy ego, które były wielkim wydarzeniem w latach jej
dzieciństwa. %7łal, że już ich nie będzie. Ekierki, bezy, makaroniki& Do oczu Laury nabiegły łzy.
I oto nagle Baldy ocknął się, popatrzył na nią przytomnie, rozpoznał ją, przemówił do niej. Jego
ton był rzeczowy.
Nie powinnaś była tego robić, Lauro rzekł z dezaprobatą. Z tego może wyniknąć
jedynie nowa bieda.
I w najzwyklejszy w świecie sposób odwrócił głowę na poduszce i umarł.
Jej przyjaciel&
Jej jedyny przyjaciel.
Laura ponownie spojrzała na swoją twarz w lustrze. Zaskoczyło ją to, co zobaczyła. Czy to tylko
ta ciemna, szkarłatna linia szminki, wokół wygięcia jej warg? Pełne usta; doprawdy, ani śladu
ascetyzmu. Ani śladu ascetyzmu w całej twarzy&
Powiedziała, półgłosem, jakby spierając się z kimś, kto i był nią samą, i jednocześnie nie był:
Dlaczego nie miałabym pięknie wyglądać? Tylko ten raz? Tylko tego wieczoru? Wiem, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]