[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swych dążeń? Miała nadzieję, że nie dzieli z nimi tej fatalnej przypadłości, Wstała z
fotela i uśmiechnęła się do lady Salome. - Droga pani, milordzie... - Chłodno skinęła
głową Markusowi. - Wybaczcie państwo, ale jestem zmęczona i chciałabym odpocząć.
Proszę mnie nie odprowadzać - dodała pospiesznie, gdy Markus bez entuzjazmu
podniósł się z fotela.
- Sama trafię do swojego pokoju. Dobranoc.
Idąc po schodach, uświadomiła sobie, jak obrazliwe były pozory kurtuazji
zachowywane wobec niej przez Markusa wyłącznie przez wzgląd na lady Salome. Z
rozpaczą myślała, że chłód, który wkradł się między nich, łatwo może się przerodzić w
obojętność, a potem we wzajemną niechęć. Już teraz odnosiła wrażenie, że dzieli ją od
Markusa szklana ściana. Niedawna bliskość i poczucie harmonii poszły w zapomnienie.
Aż trudno uwierzyć, że trzymał ją w ramionach i całował, budząc odczucia, które były
dla niej objawieniem, bo nie zdawała sobie sprawy z ich istnienia. Ale to przeszłość.
128
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Teraz wydawał się znudzony i zniecierpliwiony, jakby z trudem znosił jej towarzystwo.
Na jego sympatię nie mogła już Uczyć.
Beth siedziała w sypialni na wyściełanej poduszkami ławie pod oknem i
obserwowała księżyc odbijający się w morskiej toni. Wietrzna aura towarzysząca
przeprawie ustąpiła miejsca pięknej pogodzie. Noc była bezchmurna, gwiazdy jasno
lśniły na niebie. Gdzieś w zamkowych komnatach zegar wybił pierwszą. Echo
zadzwięczało wśród kamiennych murów i ucichło. Beth zadrżała z przejęcia. Od
czterech godzin czuwała. Było jej zimno, czuła się znużona, ale nie zamierzała
rezygnować. Tej nocy musiała się dowiedzieć, co knuje Markus wraz ze swym
zarządcą Colinem McCrae.
Usłyszała szmer, a potem chrzęst żwiru na podjezdzie. Ktoś otworzył zamkowe
wrota i szedł drogą w stronę plaży. Beth przycisnęła nos do zimnej szyby. Ze swego
okna miała widok na zatokę i pełne morze. Wokół zamku był niezbyt duży trawnik
urywający się na skraju stromej drogi, która wrzynała się w skalne urwisko. Beth nie
słyszała kroków, ale dostrzegła migotliwe płomyki latarń sunące przez ciemność w
stronę portu. Podniosła się z ławy, narzuciła płaszcz i podbiegła do drzwi.
Odsunęła rygiel, nacisnęła wielką klamkę i popchnęła je mocno. Ani drgnęły.
Cofnęła się, marszcząc brwi.
Wieczorem nie stawiały oporu i łatwo chodziły na starannie naoliwionych
zawiasach, z czego wniosek, że zostały zamknięte na klucz... z zewnątrz. Raz jeszcze
nacisnęła klamkę i popchnęła je z całej siły. Na próżno.
Uklękła i przyłożyła oko do dziurki. Tkwił w niej klucz wsunięty od strony
korytarza. Ogarnęło ją oburzenie, gdy potwierdziły się jej najgorsze przeczucia.
Markus zamknął ją w pokoju! Domyślała się, dlaczego tak haniebnie z nią postąpił.
Wstała i podbiegła do swego sakwojaża. Wyjęła z niego pudełko, w którym
trzymała szpilki do upinania włosów. W rogu sypialni stało wiekowe drewniane
biurko. Beth była niemal pewna, że w jednej z szuflad widziała duży arkusz mięsistej
bibuły do suszenia atramentu. Znalazła go i wróciła do drzwi. W szeroką na dwa i pół
centymetra szparę pod nimi wsunęła papier tak, żeby większa jego część znalazła się w
korytarzu. Jedną z długich szpilek pogrzebała w zamku. Pierwsza okazała się zbyt
giętka, ale drugą, sztywniejszą, udało jej się wypchnąć klucz. Dobiegł ją stłumiony
przez bibułę, cichy odgłos.
Wstrzymała oddech i ostrożnie pociągnęła arkusz. Klucz utknął w wąskiej
129
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
szparze. Przygryzając wargę, ostrożnie manewrowała bibułą, starając się nie stukać
metalem o drewno. Po kilku chwilach dręczącej niepewności chwyciła nareszcie
upragnioną zdobycz.
Otrzepała spódnicę, przekręciła klucz w zamku i uchyliła drzwi. Korytarz
oświetlony światłem pojedynczej lampy był pusty. Zamknęła za sobą drzwi i na palcach
podeszła do schodów.
Potrzebowała kilku minut, żeby w labiryncie ciemnych korytarzy i klatek
schodowych zamku Saintonge znalezć drogę do frontowych drzwi. Poruszała się
wolno, żeby nie robić hałasu. Gdy przecinała wielką jadalnię, omal nie wpadła na
służącą niosącą z kuchni stos czystych talerzy. Na szczęście spostrzegła ją i schowała
się w cieniu kolumny. Tuż przy frontowych drzwiach musiała kryć się przed Martą
McCrae, która ze świecą w ręku schodziła po schodach wiodących do dziecinnego
pokoju. W końcu udało się Beth niepostrzeżenie wydostać z zamku. Gdy biegła przez
trawnik, serce biło jej tak mocno, że musiała na chwilę przystanąć pod osłoną murów
zamkowych.
Noc była pogodna, ale wiał ostry wiatr. Beth szybko zdała sobie sprawę, że
trzeba być idiotką, żeby po ciemku, bez latarni schodzić wąską, stromą drogą wyciętą
w klifowym zboczu. Nawet za dnia taki marsz wymagał skupienia i zdwojonej uwagi.
Co gorsza, mogła natknąć się przypadkiem na chodzących własnymi ścieżkami
przemytników. Postanowiła ukryć się za skałą, poczekać, aż wrócą, i przyjrzeć się
zagadkowemu ładunkowi Marchanta. Długo siedziała bez ruchu, zmarznięta i mocno
znudzona. W końcu jednak ujrzała z daleka nikłe płomyki, a potem usłyszała chrzęst
kamieni i odgłos kroków. Przemytnicy wracali z towarem. Cofnęła się w cień pod
skalnym nawisem, skąd mogła bezpiecznie ich obserwować.
W samą porę! Po chwili jej oczom ukazał się interesujący widok. Mężczyzni z
latarniami szli gęsiego pod górę. Beth poczuła się nieco rozczarowana, bo nie mieli ze
sobą elementarnych przemytniczych akcesoriów, o których czytała w powieściach, a
mianowicie osiołków dzwigających kosze wypełnione butelkami wina oraz belami
kosztownych tkanin.
Ujrzała dwie trumny niesione na ramionach przez wieśniaków i marynarzy z
załogi Marie Louise . Rozpoznała w półmroku ich twarze. Był wśród nich Markus, a
także Colin McCrae. Szli na przedzie, wraz z innymi niosąc trumnę.
Nie miała pojęcia, że na pokładzie Marie Louise było dwu nieboszczyków
130
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
czekających na pochówek. Zapewne Markus nie chciał jej martwić złymi nowinami.
Może to miał na myśli McCrae, gdy pytał, czy należy ją wtajemniczyć? Kto wie? Ta
sprawa to jedna wielka zagadka.
Im dłużej analizowała fakty, tym bardziej się zdumiewała. Mężczyzni niosący
trumny uśmiechali się i zagadywali do siebie. Nie przypominali żałobników, którzy
mają zwykle ponure twarze. Otuliła się płaszczem i szukając lepszej kryjówki, weszła
głębiej pod skalny nawis. Czym był ładunek Marchanta, o którym wspomniał Markus?
Może to właśnie trumny? Dlaczego je ukrywano? Czyżby śmierć nastąpiła w
podejrzanych okolicznościach? Z jakiego powodu nie czekano do świtu, żeby oddać
zmarłym ostatnią posługę? Czemu zamknięto ją w pokoju? Może ktoś pragnął się
upewnić, że nocny marsz odbędzie się bez niewygodnych świadków.
Gdy ostatni wędrowcy znikali w mroku, Beth wyszła z kryjówki i ruszyła za
nimi skrajem drogi, żeby pozostać w cieniu. Szli w stronę wioski. Przed sobą widziała
nikłe płomyki, a blask księżyca oświetlał drogę. Potykała się często i kilka razy omal
nie upadła. Przysięgła sobie w duchu, że kiedy jej nazwisko zostanie wpisane do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]