[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ona jest moja. Zabieram jÄ….
Jesse skinął głową.
- Dobra. Frank, co ty na to?
Frank wzruszył ramionami.
- Bo ja wiem... W końcu on dalej nosi szary
mundur i mówi, że dziewczyna jest jego. To niech
tak będzie.
Justin Waller był jednak innego zdania.
- Wcale tak nie będzie! - ryknął. - Niedoczekanie!
Ta dziewczyna chciała mnie zabić. I musi mi za to
zapłacić.
- Próbowała cię zabić? - powtórzył Malachi,
powolutku, chcąc zyskać na czasie. Do diabła! Nowy
kłopot... Znając Shannon, nie ma żadnych podstaw,
aby wątpić w prawdziwość słów Wallera.
Jesse westchnÄ…Å‚.
- To prawda. Gdyby kolt Franka był nabity,
Justin już by nie żył.
Malachi uśmiechnął się.
- No, no... czyli Shannon bawiła się koltem
Franka ?
Twarze wszystkich bushwackerów pokryły nagle
97
ciemne rumieńce. Tylko twarz Justina była blada
z gniewu, a oczy, wbite w Malachiego, peÅ‚ne niena­
wiści.
- Rozwiązałem ją - mruknął Frank. - Było mi jej
szkoda. A ona skoczyła na mnie.
- Skoczyła?
- Kapitanie! Pan przecież zna ją bardzo dobrze,
pan sam wie, że takiej złośnicy ze świecą szukać. Do
diabła! Ona jest chyba bardziej niebezpieczna niż my
tu wszyscy razem!
Malachi opuÅ›ciÅ‚ gÅ‚owÄ™, z nadziejÄ…, że rondo kape­
lusza przesłoni złośliwy uśmieszek, od którego nie
mógł się powstrzymać. Kiedy podniósł głowę, wyraz
jego twarzy był poważny.
- Ale nie wyrządziła jakiejś większej szkody,
prawdai - spytał. - Broń nie była naładowana. Justin
żyje.
- Ale ty i tak nie zabierzesz jej ze sobÄ…, Slater!
- powiedział Justin.
- WezmÄ™ jÄ… ze sobÄ…, Waller.
- A może ona przeprosi Justina? - zaproponował
Jesse. - Dzięki temu załagodzimy jakoś sytuację.
- A dobrze! - zgodził się Justin, nadspodziewanie
zadowolony. - Niech ona mnie przeprosi, kapitanie.
- Shannon, przeproÅ›.
Przez kilka minut Shannon nie odzywała się ani
słowem. To bardzo długo, jak na Shannon. Stała za
Malachim, cichutka i potulna. Chwycił ją mocno za
rękę, wypchnął przed siebie i syknął do ucha:
- Przepraszaj, ale już!
Wtedy Shannon wybuchła:
98
- Ja? Ja mam go przepraszać?! Tego mordercę,
sadystę, tego drania zepsutego do szpiku kości...
Dłoń Malachiego ciężko opadła na jej usta. Justin
stał nieruchomo, pełen milczącej wściekłości. Jesse
nie poruszył się, nie powiedział ani słowa. Tylko
Frank się zaśmiał.
- PaÅ„ska kobieta nie bardzo pana sÅ‚ucha, kapita­
nie Slater!
RamiÄ™ Malachiego owinęło siÄ™ wokół żeber Shan­
non jak obręcz, żelazna i bardzo ciasna.
- Słucha się, słucha - zapewnił oschłym głosem.
A do ucha Shannon szepnął cichusieńko: - Przeproś,
bo inaczej odjadę sam. A Justinowi powiem, żeby
nacieszył się tobą do woli.
- To morderca, najgorszy drań! - szepnęła równie
cicho.
W jej głosie słychać było łzy, ale Malachi nie mógł
sobie teraz pozwolić na jakikolwiek odruch współ­
czucia.
- PrzeproÅ›!
Shannon z trudem łapała powietrze. Dławiła się
nienawiścią. Dopiero po dłuższej chwili wyrzuciła
z siebie te trudne słowa. Jednym tchem.
- Przepraszam, że próbowałam cię zabić.
Opuściła głowę, Malachi usłyszał jeszcze cichutki
szept.
- I żałuję, że mi się to nie udało.
Spojrzał szybko dookoła. Na szczęście wszystko
wskazywało na to, że cichy komentarz Shannon
doleciał tylko do jego uszu. Uśmiechnął się szeroko.
- W porzÄ…dku?
99
Nie chciał im dawać więcej czasu do namysłu.
- Dzięki, chłopaki, za pomoc. Nie sądzę, żebym
bez was dał radę sprawić się z tymi czerwononogimi.
Bywajcie!
PoprawiÅ‚ kapelusz na gÅ‚owie, odwróciÅ‚ siÄ™ i chwy­
ciwszy Shannon za rękę, ruszył przed siebie. Był teraz
plecami do nich. Odważył się na to. Przecież nie
strzelÄ… w plecy konfederatowi. Nawet bushwhackerzy
majÄ… coÅ› w rodzaju kodeksu etycznego.
Zrobił kilkanaście kroków.
- Slater!
Zatrzymał się, pchnął Shannon, żeby dalej szła do
przodu. A sam się odwrócił.
- Kapitanie! - zawołał Justin Waller, zbliżając się
niespiesznym krokiem. - Oni pozwalają panu zabrać
tÄ™ kobietÄ™. Ale ja nie.
To wyzwanie do walki. I tej walki nie sposób
uniknąć.
- Malachi! Nie! - krzyknęła Shannon, podbiega­
jÄ…c do niego. OdepchnÄ…Å‚ jÄ…, nie odwracajÄ…c wzroku od
Justina.
- Rozumiem, że to rzecz tylko między nami.
Szable czy pistolety?
Justin uśmiechnął się łaskawie.
- Co pan wyciÄ…gnie szybciej, kapi... - Nie do­
kończył. Słowa u więzły mu w gardle, oczy jakby
nagle zapragnęły spojrzeć w głąb głowy. Justin
Waller wolno osunÄ…Å‚ siÄ™ na ziemiÄ™. Dziwnie cicho,
dziwnie zręcznie.
Jesse. To on poczęstował głowę Wallera kolbą
swego spencera.
100
- Nie mam pojęcia, jak to by się skończyło,
kapitanie - powiedział z uśmiechem. - Ale wiem, że
pan cieszy się sławą znakomitego strzelca. Justin też
jest niezły. Któryś z was musiałby zginąć, a ja myślę,
że Jankesi dość już na tÅ‚ukli naszych i nie ma potrze­
by, żebyśmy teraz zabijali się nawzajem. Każdy z nas
chce jak najprędzej wrócić do domu. Niech pan
zabiera ze sobą tę małą jędzę i wyjedzie stąd, jak
najdalej i jak najszybciej. Najlepiej do Meksyku.
%7Å‚yczÄ™ panu powodzenia, kapitanie!
Malachi powoli skinął głową, chwycił Shannon
za łokieć i zdecydowanym ruchem pociągnął ze
sobÄ….
- Idziemy - syknÄ…Å‚.
Zeszli po trawiastym zboczu i poszli dalej brze­
giem strumienia. Kiedy tylko bushwhackerzy zniknęli
z pola widzenia, Shannon odtrÄ…ciÅ‚a jego ramiÄ™ i za­
częła biec. Złociste włosy rozsypały się na ramiona, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl