[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tańczące nałożnice z haremu. Miała do niego sentyment i nie
mogła się z nim rozstać. Tuż nad sercem widniała dziura - ma-
ma śmiała się, że tam trafiła strzała Amora. Zwykle spotykało
się to z powszechnym aplauzem. Victoria nigdy nie mogła tego
słuchać, jednak potem sama zaczęła nosić tę starą podomkę.
Mama była szczuplejsza. Lubi ten szlafrok, jednak jest dla niej
odrobinę przyciasny.
Dzwonek zadzwięczał ponownie.
- Caleb! - wykrzyknął Bob. Niemal błagalnie. Jakby
wzywał pomocy.
Teraz rozległo się zdecydowane pukanie.
- Victorio, nic ci nie jest?
Posłała papudze mordercze spojrzenie i podeszła do drzwi.
- Cześć. Nie, nic mi nie jest. Bob jest dzisiaj nie w sosie
- powiedziała pośpiesznie, krzyżując ramiona na piersi. Nie
czuła się komfortowo.
S
R
Popatrzyła na przybyłego. Uśmiechał się od ucha do ucha.
O co chodzi? - zaniepokoiła się.
Wyglądasz... trochę dziwnie - powiedział.
- Jest wczesna pora - odpowiedziała zbyt ostro.
Caleb zachichotał.
Jest ci w tym do twarzy. - Wyciągnął rękę i odgarnął jej pasem-
ko włosów. Niewinny gest, jednak poruszył ją. Zadrżała.
Czym mogę służyć? - zapytała szybko, łudząc się, że nie spo-
strzegł jej zaskakującej reakcji.
Wszedł i zamknął drzwi. Teraz był jeszcze bliżej.
Chciałem się upewnić, że dobrze minęła ci noc. Roześmiała się,
popatrzyła na niego.
Jakoś przeżyłam.
Przecież wiesz, że nie to miałem na myśli. - Ponad jej ramie-
niem popatrzył na kuchenny stół.
Nie jest zle - powiedziała, jednym ruchem zgarniając odrzucone
listy do kosza na śmieci. - Wybrałam trzech kandydatów. Mam
nadzieję, że któryś z nich się nada.
Zacisnął usta.
- Pokaż mi te listy. - Wyciągnął rękę i czekał.
Nie miała zamiaru ich pokazywać. Wczoraj list od Jeba wprawił
go w ponury nastrój. Doszła do wniosku, że Caleb jest trochę
staromodny. Ta jego opiekuńczość względem kobiet...
- Nie, nie ma po co - odparła, kręcąc głową. - Jestem
pewna, że któryś z nich będzie w sam raz. - Wczoraj wie
czorem nie była tego taka pewna. Te listy są jedynie prze
słanką, niczym więcej.
- Znalazłaś idealnego mężczyznę na ojca dziecka?
Niestety, nie znalazła.
S
R
- Tak, tak myślę.
Popatrzył na nią przenikliwie. Jakby czytał w jej myślach i wie-
dział, że go okłamuje. Co by było, gdyby powiedziała mu praw-
dę? Nie, nie może tego zrobić. Wszystko poszłoby na marne.
Zaszła tak daleko, że nie ma odwrotu. Ten, którego by chciała,
jest dla niej nieosiągalny.
- Na pewno? - nalegał, nie odrywając od niej badaw
czego spojrzenia. Pamiętała, co czuła, gdy ją całował. Gdy
by tak...
Cofnęła się pośpiesznie, niechcący wpadła na stół. Podniosła
listy i zacisnęła je w garści.
- Tak - wydusiła z trudem. - Szczerze mówiąc, chcę jak
najszybciej się z nimi skontaktować. Może uda mi się umó
wić na dzisiaj.
- Gdzie chcesz się spotkać?
Zamrugała.
- Czy to ważne?
Masz zamiar spotkać się z mężczyzną... z trzema mężczyznami,
których nigdy nie widziałaś na oczy, i pytasz mnie, czy to waż-
ne?
No tak, racja. Umówię się w miejscu publicznym. Oczywiście
nie tutaj. W Dalloway. Może w Mavis's Kitchen". -To spora i
pełna ludzi restauracja, Caleb nie będzie miał do czego się przy-
czepić. - Posłuchaj, nie przejmuj się mną. Nie czuj się za mnie
odpowiedzialny. - Z jakichś niejasnych powodów sprawiało jej
to ból. - Nie powinnam była się do ciebie zwracać. Przepraszam
cię za to. Bardzo tego żałuję. - Mocniej otuliła się szlafrokiem.
Caleb zamrugał, jakby coś go tknęło.
- Chyba zachowuję się jak apodyktyczny bubek.
Rozsądek apelował o spokój, nakazywał niczego nie ro-
S
R
bić. Jednak to było silniejsze od niej. Wyciągnęła rękę i do-
tknęła dłoni Caleba.
- Jesteś dla mnie bardzo dobry. Naprawdę. Troszczysz
się o mnie, choć większość mężczyzn na twoim miejscu
już dawno by się zmyła.
Uśmiechnął się, pokręcił głową.
- Zapewniam cię, że większość od razu poszłaby na ca
łość, zostawiając pytania na pózniej.
Zrobiło się jej gorąco. Na całym ciele. Na pewno się nie zaru-
mieniła, ale tak się czuła. Musi się otrząsnąć, musi być silna.
Przy nim zachowuje się inaczej niż zwykle, jest chwiejna i sła-
ba. Dlatego tym bardziej powinna uwolnić się spod jego wpły-
wu.
Muszę podążać swoją drogą. Tak to czuję.
Nie chciałem cię urazić - powiedział miękko, ujmując jej dłoń. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]