[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ale przecież już się skończył! No proszę, już nie pada! Co to za deszcz, taki
przez pół minuty?!
 A pomimo to zobaczycie, że pomoże  zapewnił pan Roman.
Dziwaczny deszcz istotnie trwał ledwie kilka minut i polegał na tym, że co pół
metra upadła jedna kropla wielkości laskowego orzecha. Każda z tych kropel
wysychała błyskawicznie, pozostawiając po sobie kupkę rudego błota. Był to właśnie
ów pył, uniesiony wiatrem, strącany teraz przez wodę przyspieszającą jego opadanie.
Oryginalne zjawisko atmosferyczne rzeczywiście pomogło i już nazajutrz niebo
zaczęło tracić pomarańczową barwę i wracać do naturalnego błękitu. Upał odrobinę
zelżał, stał się świeższy i znacznie mniej męczący.
 Jutro idziemy na spacer  zapowiedział stanowczo Pawełek.
 Proszę bardzo  zgodziła się pani Krystyna.  Ja już wszędzie trafiam.
 Jeżeli chcecie gdzieś iść, wybierzcie się wcześnie rano, bo w południe już
będzie za gorąco  ostrzegł pan Roman.  I wezcie sobie coś do picia, tylko nie
pijcie przy ludziach. To już ostatnie dni Ramadanu i oni mogą być szczególnie
drażliwi.
Przyjrzał się swoim dzieciom i zawahał się.
 Co prawda, Rarnadan dotyczy osób powyżej czternastu lat, dowiadywałem się
specjalnie, ale czy ja wiem& Po pierwsze, arabskie dzieci są w ogóle mniejsze od
was i w porównaniu z nimi możliwe, że wyglądacie na więcej, a po drugie, jakoś też
nie widziałem, żeby jadły publicznie.
 %7ładen wygłodniały człowiek nie zniesie widoku kogoś jedzącego mu przed
nosem  zaopiniowała pani Krystyna.  Więc po prostu z grzeczności&
 O rany, nie ma sprawy!  zniecierpliwił się Pawełek.  Zabierzemy ze sobą
śniadanie i zjemy w ukryciu. W ogóle nie ma o czym gadać!
 Damy sobie radę  zapewniła Janeczka.  Nikomu się nie narazimy i możecie
sobie nami nie zawracać głowy. A już najwyższy czas, żebyśmy wreszcie obejrzeli z
bliska chociaż kawałek tej Algierii!&
* * *
 Nie jeść, nie pić, nie oddychać  mamrotał z gniewem, urazą i goryczą
Pawełek nazajutrz o wpół do dziewiątej rano.  Nie patrzeć może jeszcze, nie
słuchać, nie dłubać w nosie, nie mrugać oczami. %7łeby oni pękli, to przecież trupem
można paść!
 Jeżeli pójdą za nami aż tam  rzekła zimno Janeczka, wskazując palcem przed
siebie  przestaniemy na nich zwracać uwagę. To już nie jest miejsce publiczne.
Mogą nam patrzeć w zęby na własną odpowiedzialność.
 Bardzo dobrze. A jeśli zaczną rzucać kamieniami, jak Boga kocham, ja też
rzucę! I zobaczymy, kto lepiej& !
Wskazany przez Janeczkę kierunek całkowicie odbiegał od pierwotnie
zaplanowanego. Celem wycieczki i upragnionym kawałkiem Algierii był, rzecz
oczywista, kamieniołom. Kamieniołom, nawet jeśli istotnie znajdował się gdzieś w
okolicy miasta, z całą pewnością dawno już został daleko za nimi, to zaś, co widzieli
przed sobą, w najmniejszym stopniu nie odpowiadało ich potrzebom.
Wyruszyli przed siódmą rano bardzo rozsądnie i logicznie, w jedyną stronę, gdzie
nie było widać dalszego ciągu krajobrazu. Zasłaniała go wielka góra, wznosząca się
tuż za torem kolejowym i szosą, częściowo porośnięta rzadkim jęczmieniem, a
częściowo stanowiąca pastwisko dla owiec. Wlezli na nią, przeszli niewielkie
zagłębienie, wlezli na następną górę i natknęli się na jakieś stare zabudowania wśród
drzew. Dookoła pasły się krowy, pilnowane przez liczne grono pastuchów, i od tego
miejsca zaczęli mieć asystę.
W otoczeniu kilkorga dzieci podeszli jeszcze wyżej i trafili na coś, co wyglądało
jak bardzo nędzna, leżąca na łysej płaszczyznie wieś. Niebo już było błękitne, słońce
lśniło złocistym blaskiem, a wieś nie odróżniała się kolorytem od gruntu. Ziemia,
wyschłe trawy i osty, gliniane domki, gliniane murki, pętające się gdzieniegdzie osły i
owce, wszystko było szarobrązowo beżowo żółte. Kolejne niewielkie wzniesienie
znów zasłaniało horyzont.
Janeczka i Pawełek doskonale wiedzieli, że kierunek marszu należało zmienić
nieco już wcześniej. Od owych zabudowań, drzew i pasących się krów powinni byli
skręcić w lewo, tam jednakże podejście było zbyt strome, zdecydowali się zatem
obejść je łatwiejszą drogą. Tym bardziej należało skręcić w tej nędznej wsi i nie tylko
skręcić, ale nawet ruszyć trochę do tyłu.
 Cały ten spacer mamy odwalić na głodno?  zbuntował się Pawełek. 
Mieliśmy się schować i zjeść śniadanie. W gardle mi zaschło!
Janeczka z lekką irytacją przyjrzała się pożądanej stronie. Widać tam było dalszy
ciąg wsi, jednego osła, kilka kóz, nielicznych dorosłych ludzi i coraz liczniejsze
dzieci.
 Tam jest kompletnie beznadziejnie  oceniła.  Ja też chcę pić. Trudno,
musimy iść tędy. Zawrócimy po śniadaniu.
Ruszyli ku wzniesieniu za wsią, powiększając jeszcze bardziej olbrzymi łuk, jaki
zataczali wokół miasta. Wieś zwróciła na nich uwagę. Przyglądali się im wszyscy
dorośli, towarzyszyli im nawet kawałek drogi, dzieci zaś lazły za nimi konsekwentnie
i wytrwale. W innych okolicznościach z dużym zainteresowaniem i bez oporu
przystąpiliby do nawiązywania przyjacielskich stosunków z miejscową ludnością,
teraz jednak było to akurat niepożądane. Wyszli z domu, nic nie jedząc, żeby nie
tracić czasu, przebyli olbrzymią przestrzeń, włazili pod górę, słońce grzało coraz
bardziej i myśl o posiłku i napoju stawała się nieodparcie nęcąca.
Dotarłszy wreszcie na to ostatnie wzniesienie, ujrzeli przed sobą wielką panoramę
pagórków i dolinek, dość gęsto porośniętych lasem. U ich stóp zaczynała się
ogromna, wysuszona łąka, ciągnąca się aż do łagodnego, zalesionego zbocza. Głód i
pragnienie rosły, z determinacją zatem wkroczyli na łąkę.
 No, wreszcie!  westchnęła z ulgą Janeczka, siadając na wielkim kamieniu w
cieniu drzew.  Zdaje się, że mamy ich z głowy. Rozejrzyj się, czy na pewno nikogo
nie ma.
Pawełek wyciągnął z futerału wielką, starą lornetkę dziadka i uważnie spenetrował
otoczenie.
 %7ływego ducha nie widać. Oderwaliśmy się od przeciwnika. Rany, głodny
jestem jak upiór!
 Jesteśmy w lesie i mamy prawo jeść.
Aąka była tak wielka, że arabskie dzieci zrezygnowały w końcu z dalszego marszu.
Zostały w górze i zniknęły im z oczu. Nareszcie można było usiąść, odpocząć i napić
się wody. Las był wprawdzie trochę dziwaczny, rzadki, pozbawiony trawy i zapchany
kamieniami, ale jednak dawał cień i pozwalał się ukryć przed ludzkim wzrokiem.
 Najpierw Chaber  zarządziła Janeczka i wyciągnęła z torby plastikową miskę.
Pawełek nalał do miski wody ze szczelnej, plastikowej torebki. Chaber wychłeptał
wodę i wrócił do swojego zajęcia. Z wyrazną lubością, z zainteresowaniem i w
skupieniu obwąchiwał wszystko, cokolwiek znajdowało się wokół. Wydawał się
zadowolony i szczęśliwy. Otaczały go wonie natury, nie skażone i nie zapaskudzone
odorami cywilizacji. Najwyrazniej w świecie podobało mu się to ogromnie.
 Przez ten cały Ramadan wyniosło nas na drugi koniec świata  zauważyła z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl