[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mogłaby potem żałować.
- ZapomniaÅ‚aÅ›, jesteÅ› tego pewna? - DotknÄ…Å‚ dÅ‚o­
niÄ… jej policzka, zaskoczony gÅ‚adkoÅ›ciÄ… skóry. - Nie sÄ…­
dzę. W każdym razie nigdy, przenigdy nie powinnaś tak
łatwo się poddawać. Nie pozwól umrzeć swoim snom,
Stacey.
Odwróciła głowę. W jej oczach odbijał się mglisty
blask poranka.
- Chyba przyznam ci racjÄ™... - Przez chwilÄ™ miaÅ‚ wra­
żenie, że wtula się w jego otwartą dłoń. - A jakie są twoje
marzenia, Nash?
Opuścił rękę.
- Moje? Nie jestem typem marzyciela.
Odstawił kubek na podłogę werandy.
- No, na mnie już pora. Dzięki za herbatę.
- Drobiazg - uśmiechnęła się i dodała, tak, że nie mógł
już tego słyszeć: - Zawsze do usług.
StaÅ‚a jeszcze przez chwilÄ™ przed drzwiami domu, cze­
kając, aż szczupła męska sylwetka zupełnie zniknie jej
z oczu. Potem odwróciła się i wciągając w nozdrza zapach
nocy, weszła do domu.
- Mamusiu!
- Tak? - Stacey odwróciÅ‚a siÄ™ w stronÄ™ Rosie. - Wiel­
kie nieba, a to co?
W ręku dziewczynki tkwił ogromny bukiet kwiatów.
- Leżały na schodach werandy - wyjaśniła Rosie.
- Jak to? Skąd?! - zawołała Stacey, chociaż zdaje się,
doskonale znała odpowiedz.
- Nash je tam zostawił. - Dziewczynka zanurzyła nos
w kwiatach. - Była też kartka.
- Kartka? - Mimo że obiecywaÅ‚a sobie zachować roz­
sądek i dystans, jej serce nie chciało podporządkować się
rozumowi. - Jaka kartka?
- Nie wiem, coś, jak  dziękuję za ostatnią noc" albo
jakoś podobnie. Zostawiłam ją w kuchni.
Stacey głośno przełknęła ślinę.
- No, Rosie, czemu nie wÅ‚ożysz ich do wody? - Pró­
bowała pokryć zmieszanie. -1 postaraj się tym razem nie
stłuc wazonu...
- Nash napisał też:  Sprawdziłem, pająków brak".
Clover też to czytała.
Po śniadaniu dziewczynki, jak zwykle, poszły pograć
w piÅ‚kÄ™. Stacey postanowiÅ‚a zabrać siÄ™ za malowanie Å‚a­
zienki.
Po kilku minutach w bramie pojawił się duży czerwony
ford Dee.
- Przywiozłam ci sukienkę! - zawołała, zanim zdążyła
wysiąść z samochodu.
- Chyba cały sklep?! - odkrzyknęła Stacey, widząc,
jak siostra ciągnie za sobą całą torbę ciuchów.
Dee weszła do środka. Rzuciła rzeczy na kanapę.
- Zapakowałam jeszcze parę drobiazgów. Skoro
w nich nie chodzę, szkoda, żeby tak leżały. - Z torby
wyciągnęła pudełka z nowiutkim butami. - Kupiłam je
chyba w zeszłym roku... Już mi się znudziły.
Stacey zbyt dobrze znała swoją siostrę, żeby jej uwierzyć.
- Tak? A to ciekawe... Zdaje siÄ™, że to nie twój roz­
miar. - Uśmiechnęła się pod nosem. - Czyżby od zeszłego
roku zmalała ci noga?
Dee spojrzała na nią prosząco.
- No dobrze, przyznajÄ™ siÄ™. Mam do ciebie sprawÄ™.
- O, to chyba jakaś wyjątkowo duża prośba. - Stacey
zaśmiała się. Rozstawiła przed sobą puszki z farbami. -
O co chodzi? Chcesz, żebym zaciągnęła Lawrance'a do
łóżka?
- A zgodziłabyś się? - Dee wyraznie spodobał się ten
pomysł.
- Nigdy. Zapomnij o tym.
- Może i masz rację. Z nim trzeba ostrożnie.
Stacey nawet nie chciała wiedzieć, co Dee miała na
myśli. Przyzwyczajenia i upodobania Lawrance'a były jej
najzupełniej obojętne.
- Co ty właściwie robisz? - spytała nagle Dee, jakby
dopiero teraz zauważyła poczynania siostry.
- Zabieram się właśnie za odnawianie łazienki.
- Sama?!
- Jak widzisz. Zdaje siÄ™, że to ty niedawno stwierdzi­
łaś, że łazienka jest w opłakanym stanie.
- No, tak, ale nie miałam pojęcia, że potraktujesz to tak...
dosłownie. - Dee westchnęła ciężko. - Ale wracajmy do
sprawy. Jutro wieczorem urzÄ…dzany jest w miasteczku
festyn. Miałam nadzieję, że będziesz mogła tam pójść z Law-
rance'em.
- Możesz podać mi pędzel?
- ObiecaÅ‚am mu co prawda, że ja tam bÄ™dÄ™, ale, nie­
stety, muszę lecieć do Paryża. - Dee posłusznie sięgnęła
po pędzel. - Jakieś załamanie na rynku mleczarskim czy
coś takiego. Nie będzie mnie przez cały dzień.
- Pod stołem stoi puszka z farbą. Możesz ją tu przynieść?
Dee podała puszkę siostrze.
- Ze względów marketingowych dobrze by było, żeby
Lawrance pojawił się na jutrzejszym przyjęciu. Jednak
jeśli mnie tam nie będzie, on na pewno postara się jakoś
wymigać. - Dee pochyliła się nad Stacey i wyszeptała:
- Jest uroczym szefem, ale zupełnie nie ma głowy do
interesów.
Może pan Fordham nie jest aż tak nudny, jak myślałam?
- zaczęła rozważać w duchu Stacey.
- Jak myślisz, ten kolor będzie odpowiedni?
Dee machinalnie skinęła głową.
- Więc jeśli ja pójdę tam zamiast ciebie, to Lawrance [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl