[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nazywacie wiarołomstwem; kiedy natura wdziera się do małżeństwa, strach was ogarnia. Spowiedz,
odpuszczenie winy, grzech - i tak w kółko. Wszystko ustawowo uregulowane.
Sommerwild roześmiał się. Jego śmiech zabrzmiał po prostacku.
- Schnier - powiedział - już wiem, o co tu chodzi. Widocznie jest pan monogamistą jak osioł.
- Ksiądz nie zna się nic a nic na zoologii, nie mówiąc już o rodzaju homo sapiens. Osły wcale
nie mają natury monogamicznej, choć wyglądają tak poczciwie. Wśród osłów panuje całkowity
promiskuityzm. Monogamiczne są kruki, kawki i czasem nosorożce.
- Ale widocznie nie Maria - powiedział. Chyba zorientował się, jak to krótkie zdanie musiało
mnie dotknąć, bo ciszej dodał: - Bardzo mi przykro, Schnier, chętnie byłbym panu tego oszczędził.
Wierzy mi pan? - Milczałem. Wyplułem niedopałek papierosa na dywan, widziałem, jak żar się
rozsypuje i wypala małe czarne dziurki. - Schnier - powtórzył Sommerwild błagalnie - czy pan mi
przynajmniej wierzy, że niechętnie panu o tym mówię?
- Czy nie wszystko jedno? Ale jeśli księdzu na tym zależy: owszem, wierzę.
- Przed chwilą mówił pan tyle o naturze - powiedział. - Powinien pan był pójść za jej głosem,
pojechać za Marią, walczyć o nią.
- Walczyć - powtórzyłem. - Czy to słowo znajduje się w waszych przeklętych ustawach
małżeńskich?
- Pan nie żył z panną Derkum w związku małżeńskim.
- Dobrze, niech i tak będzie. Nie w związku małżeńskim. Niemal co dzień próbowałem połączyć
się z nią telefonicznie i co dzień do niej pisałem.
- Wiem o tym - powiedział. - Wiem. Teraz już za pózno.
- Teraz pozostaje już zapewne tylko jawne wiarołomstwo.
- Pan jest niezdolny do popełnienia tego - powiedział. - Znam pana lepiej, niż się panu zdaje.
Może mi pan wymyślać i grozić, ile się panu podoba, ale mówię panu, najstraszniejsze jest to, że
pan jest niewinnym, użyłbym nawet określenia, czystym człowiekiem. Czy mógłbym panu
dopomóc... mam na myśli... - umilkł.
- Ma ksiądz na myśli pieniądze? - spytałem.
- I to także. Ale właściwie myślałem o pana sprawach zawodowych.
- Być może, że powrócę za chwilę do obu tych rzeczy, pieniędzy i spraw zawodowych. Gdzie ona
jest?
Słyszałem jego oddech i w tej niemal całkowitej ciszy pierwszy raz doszły do mnie zapachy:
łagodnej wody toaletowej, czerwonego wina, także i cygara, niezbyt mocnego.
- Pojechali do Rzymu - powiedział wreszcie.
- Miodowy miesiąc, prawda?- spytałem ochryple.
- Tak to siÄ™ nazywa.
- %7łeby dopełnić nierządu.
Odłożyłem słuchawkę nie dziękując ani nie żegnając się z nim. Patrzyłem na czarne plamki,
które wypalił w dywanie mój papieros, ale byłem zanadto zmęczony, aby je zadeptać i całkowicie
ugasić. Było mi zimno i kolano mnie bolało. Za długo siedziałem w wannie.
Ze mną Maria nie chciała pojechać do Rzymu. Zaczerwieniła się, kiedy jej to zaproponowałem,
i powiedziała: Do Włoch tak, ale nie do Rzymu , a kiedy chciałem się dowiedzieć, dlaczego,
spytała: Naprawdę nie wiesz? Nie wiem - powiedziałem, a ona już się nie odezwała. Miałem
wielką ochotę pojechać z nią do Rzymu i zobaczyć papieża. Myślę, że czekałbym nawet godzinami
na placu Zw. Piotra, a potem klaskał i wołał Evviva! , kiedy papież ukazałby się w oknie. Kiedy
powiedziałem to Marii, niemal wpadła w złość. Powiedziała, że uważa za pewnego rodzaju
perwersję , żeby taki agnostyk jak ja brał udział w owacjach na cześć papieża. Była naprawdę
zazdrosna o niego. Często spotykałem się z tym u katolików: jak skąpcy chronią swe skarby -
sakramenty, papieża. Poza tym są najzarozumialszą grupą ludzi, jaką znam. Wyobrażają sobie nie
wiadomo co o wszystkim, o sile Kościoła, i o tym, co jest jego słabością, i po każdym, kogo uważają
za jako tako inteligentnego, oczekują, że wkrótce przejdzie na katolicyzm. Może Maria dlatego nie
chciała pojechać ze mną do Rzymu, że tam odczuwałaby szczególnie głęboko wstyd z powodu swego
grzesznego pożycia ze mną. W pewnych sprawach była naiwna i nigdy nie odznaczała się wybitną
inteligencjÄ…. UważaÅ‚em za podÅ‚ość z jej strony, że pojechaÅ‚a tam teraz z Züpfnerem. Z pewnoÅ›ciÄ…
zostaną przyjęci na prywatnej audiencji i biedny papież, który będzie się zwracał do Marii: moja
córko , a do Zupfnera mój drogi synu , nie domyśli się, że klęczy przed nim para nierządna i
wiaroÅ‚omna. A może Maria pojechaÅ‚a z Züpfnerem do Rzymu dlatego, że tam nic jej mnie nie
przypominało. Byliśmy razem w Neapolu, Wenecji i Florencji, w Paryżu i Londynie, i w wielu
niemieckich miastach. W Rzymie nie groziły jej żadne wspomnienia i z pewnością miała tam
dostatecznie dużo katolickiego powietrza . Zdecydowałem się mimo wszystko zatelefonować
jeszcze do Sommerwilda i powiedzieć mu, że uważam za szczególnie nędzne jego drwiny z mojego
monogamicznego usposobienia. Ale prawie wszyscy wykształceni katolicy mają tę paskudną cechę,
ukrywają się za wał ochronny swoich dogmatów i ciskają zza niego uklepanymi z dogmatów
zasadami, a kiedy się ich poważnie konfrontuje z ich niewzruszonymi prawdami , uśmiechają się i
powołują na ludzką naturę . W razie potrzeby przybierają też ironiczny wyraz twarzy, jak gdyby
właśnie wrócili od papieża, który użyczył im skrawka swojej nieomylności. W każdym razie, jeżeli
ktoś zaczyna zupełnie poważnie traktować głoszone przez nich z zimną krwią potworne prawdy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]