[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spodziewał się, że wybiegnie ku niemu w obłoku perfum, roześmiana.
Nic się nie stało.
- Pewnie śpi. - Podszedł do drzwi. -Jestem! - zawołał. - Witaj, Genevieve!
Miasteczko drzemało w blasku dwóch księżyców, pogrążone w ciszy. Gdzieś
daleko wiatr łopotał płócienną markizą.
Walter otwarł szeroko szklane drzwi i wszedł do środka.
- Hej! - Zaśmiał się niespokojnie. - Nie chowaj się! Wiem, że tu jesteś!
Przeszukał każdą kabinę.
Na podłodze znalazł maleńką chusteczkę do nosa. Pachniała tak pięknie, że
o mało nie stracił równowagi.
- Genevieve - westchnął.
Wsiadł do samochodu i zaczął krążyć po pustych ulicach. Nic jednak nie
dostrzegł.
-Jeśli to jakiś żart... Zwolnił.
- Chwileczkę. Rozłączyło nas. Może ona pojechała do Mar-lin Yillage,
podczas gdy ja zmierzałem tutaj? Pewnie wolała stary morski szlak i minęliśmy się
w ciągu dnia. Skąd mogła wiedzieć, że przybędę do niej? Nic takiego nie mówiłem.
Kiedy telefon ucichł, przeraziła się tak bardzo, że pospieszyła do Marlin Yillage, aby
mnie odszukać! Tymczasem ja przyjechałem tutaj. Na Boga, jakiż ze mnie głupiec!
Naciskając klakson, wyprysnął z miasta.
Jechał całą noc. Co będzie, jeśli po przyjezdzie nie zastanę jej? - zastanawiał
się.
Wolał nawet o tym nie myśleć. Musi tam być! On zaś podbiegnie do niej,
obejmie i może nawet pocałuje w usta.
 O Genevieve, ma Genevieve", zagwizdał, przyspieszając do stu mil na
godzinę.
* * *
O świcie Marlin Yillage była cicha i spokojna. W kilkunastu sklepach nadał
płonęły żółte światła. Szafa grająca, od stu godzin odtwarzająca tę same melodię,
ucichła wreszcie z trzaskiem, ustępując miejsca ciszy. Słońce rozgrzewało ulice
oraz chłodne puste niebo.
Walter skręcił w Main Street, nie gasząc reflektorów. Zatrąbił sześć razy na
jednym rogu, kolejne sześć na drugim. Zerkał na szyldy mijanych sklepów. Jego
twarz była blada i zmęczona, ręce ślizgały się po mokrej od potu kierownicy.
- Genevieve! - nawoływał na pustych ulicach. Drzwi salonu piękności otwarły
się gwałtownie.
- Genevieve! - zatrzymał samochód.
Genevieve Selsor stała w otwartym wejściu salonu, podczas gdy on biegł ku
niej. W ramionach tuliła pudełko czekoladek. Palce, ściskające bombonierkę, były
pulchne i blade. Wbiegając w plamę światła, Walter ujrzał jej twarz, krągłą i otyłą.
Jej oczy przypominały dwa wielkie jajka, wetknięte w biały krąg chlebowego ciasta.
Nogi miała grube jak pnie drzew; poruszała się, szurając nimi niewdzięcznie.
Brązowe włosy o nieokreślonym odcieniu uczesała na kształt ptasiego gniazda. W
ogóle nie miała warg; zrekompensowała to sobie, malując wokół nich wielkie,
tłuste, czerwone usta, które to otwierały się z zachwytu, to znów zamykały z lękiem.
Wyskubane brwi tworzyły cieniutką linię.
Walter zatrzymał się. Jego uśmiech zniknął. Stał bez ruchu, przyglądając się
jej.
Nieznajoma upuściła bombonierkę na chodnik.
- Czy ty jesteś Genevieve Selsor? - Dzwoniło mu w uszach.
- A ty Walter Griff?
- Gripp.
- Gripp - poprawiła się.
-Jak się miewasz? - spytał opanowanym tonem.
-Jak się miewasz? - uścisnęła mu dłoń.
Jej palce lepiły się od czekolady.
* * *
- Cóż... - rzucił Walter Gripp.
- Co takiego? - spytała Genevieve Selsor.
- Powiedziałem tylko  cóż" - odparł Walter.
- Ach tak.
Była dziewiąta wieczór. Przez cały dzień spacerowali po mieście. Na kolację
przyrządził filet mignon, który jej nie smakował, bowiem był zbyt krwisty, toteż Walter
przypiekł go bardziej i teraz okazał się zanadto wysmażony.
- Obejrzyjmy film! - zaproponował ze śmiechem.
Zgodziła się, obejmując poplamionymi czekoladą palcami jego łokieć.
Jednakże interesował ją jedynie film z Clarkiem Gable sprzed pięćdziesięciu lat.
- Czyż nie jest zabójczy? - zachichotała. - No powiedz, nie jest zabójczy?
Film dobiegł końca.
- Puść go jeszcze raz - poleciła.
-Jeszcze? - spytał.
-Jeszcze - odparła.
A kiedy wrócił, przytuliła się do niego, obmacując go lepkimi rękami.
- Wyobrażałam sobie ciebie nieco inaczej, ale jesteś całkiem miły -
przyznała.
- Dzięki - odparł, przełykając ślinę.
- Och, ten Gable! - westchnęła i uszczypnęła go w nogę.
- Au! - krzyknął.
Po filmie ruszyli milczącymi ulicami po zakupy. Stłukła szybę wystawową i
wyciągnęła z niej najjaskrawszą sukienkę, jaką tylko zdołała znalezć. Wylała też
sobie na głowę całą butelkę perfum, tak że wyglądała jak zmokły owczarek.
- Ile masz lat? - spytał.
- Zgadnij. - Ociekając perfumami, poprowadziła go naprzód.
- Trzydzieści - rzucił.
- Też mi! - odparła zimno. - Tylko dwadzieścia siedem. Wypraszam sobie!
- O, kolejna cukiernia! - zawołała po chwili. - Szczerze mówiąc, od czasu
kiedy to wszystko wybuchło, miałam rajskie życie. Nigdy nie lubiłam rodziny. Byli
głupi. Odlecieli na Ziemię dwa miesiące temu. Miałam lecieć za nimi ostatnią
rakietą, ale zostałam. A wiesz, dlaczego?
- Dlaczego?
- Bo wszyscy mieli do mnie pretensje. Teraz przynajmniej mogę przez cały
dzień zlewać się perfumami, popijać piwo słodowe i zajadać cukierki. I nikt mi nie
powie:  Uważaj, to ma zbyt wiele kalorii". I oto jestem.
- Oto jesteś. - Walter przymknął oczy.
- Robi się pózno - zagadnęła, patrząc na niego.
- Owszem.
-Jestem zmęczona - rzekła.
- To dziwne. Ja czuję się świetnie.
- Och! -westchnęła.
- Mam ochotę nie kłaść się przez całą noc - ciągnął dalej. - U Mike'a
znalazłem naprawdę świetną płytę. Chodz, puszczę ci ją.
-Jestem zmęczona. - Zerknęła na niego jasnymi przebiegłymi oczami.
- A ja nie - odparł. - Dziwne.
- Chodz ze mną do salonu - poprosiła. - Chcę ci coś pokazać.
Poprowadziła go przez szklane drzwi do leżącego na środku wielkiego
białego pudełka.
- Kiedy wyjechałam z Texas City, zabrałam to ze sobą. - Rozwiązała różową
kokardkę. - No cóż, skoro jestem jedyną kobietą na Marsie, a tam czekał na mnie
jedyny mężczyzna... - Uniosła pokrywkę i rozłożyła szeleszczącą warstwę cienkiej
różowej bibułki. Poklepała materiał. - Proszę.
Walter Gripp patrzył bez słowa na zawartość pudełka.
- Co to jest? - spytał w końcu, wstrząsany dreszczem.
- Nie wiesz, głuptasie? Najbielsze koronki, delikatne i w ogóle.
- Nie, nie mam pojęcia co to.
- Niemądry! To suknia ślubna.
- Naprawdę? - wychrypiał.
Zamknął oczy. Jej głos był nadal słodki i melodyjny, tak jak wtedy przez
telefon. Kiedy jednak uniósł powieki i spojrzał na nią, cofnął się o krok.
- Bardzo ładna - rzekł.
- Prawda?
- Genevieve... - Obejrzał się na drzwi.
-Tak?
- Genevieve, muszę ci coś powiedzieć.
- Tak? - Popłynęła ku niemu; jej pucołowatą twarz otaczał gesty obłok
perfum.
- Chciałem jedynie rzec... - zaczął.
-Tak?
- %7łegnaj!
I zanim zdążyła krzyknąć, wypadł za drzwi i wskoczył do samochodu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl