[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Balfour flirtowała z nieznajomym. Marcowi przypomniały się czasy, gdy zdradzała go
własna żona. Już raz poślubił kobietę, która wyglądała na niewinną i słodką, a okazała się
żądną pieniędzy i seksu. Czyżby znów popełnił tan sam błąd?
Marco zrobił krok w kierunku tańczącej pary. Był purpurowy ze złości. Sophie
rozmawiała radośnie z Clermontem, oczy jej błyszczały, a na twarzy pojawił się pro-
mienny uśmiech. Zanim jednak zdążył do nich dojść, jakiś jegomość odbił Sophie z rąk
Clermonta i porwał w drugi koniec sali.
Marco zdał sobie sprawę, że porównuje Sophie z Allegrą. Przez zazdrość tracił ro-
zum. Drżącą ręką przeczesał włosy. Jak mógł choćby przez chwilę myśleć, że Sophie jest
podobna do jego byłej żony? Jeśli pozwoli urazom z przeszłości wziąć górę nad uczucia-
mi, to będzie oznaczało zwycięstwo Allegry. Ta kobieta robiła wszystko, by doprowa-
dzić do zaręczyn. Mówiła to, co chciał usłyszeć Marco, starała się pokazać z jak najlep-
szej strony. Manipulowała nim. Sophie była inna, szczera i prawdomówna.
Allegra używała pięknego ciała jako oręża. Okazała się jednak ordynarna i mściwa.
Dla Sophie seks nie był narzędziem manipulacji, lecz nieznanym światem, który z rado-
ścią odkrywała. Tyle w życiu przeszła. Marco czuł złość i pogardę dla skoncentrowanych
na sobie, pełnych egoizmu Balfourów. Wiedział, że Sophie należy się szacunek i czułość.
Mimo że trudno było mu spokojnie patrzeć, jak czaruje mężczyzn na balu, rozumiał, że
jej uroda i życzliwość przyciągają adoratorów.
Z trudem powstrzymywał się, by nie podbiec do któregoś z nich i nie zwalić go z
nóg celnym ciosem w nos. Ufał Sophie. Problem w tym, że nie ufał sobie. Nie był pe-
wien, czy podchodząc do Sophie, nie zrobi z siebie pośmiewiska.
Sophie nie miała żadnego doświadczenia w roli gwiazdy wieczoru. Przez ponad
pół godziny nie mogła uwierzyć, że budzi takie zainteresowanie. Dopiero po jakimś cza-
sie odczuła satysfakcję, że po latach bycia Kopciuszkiem wreszcie mogła zabłysnąć.
R
L
T
Jednak pomimo roześmianej buzi w głębi duszy czuła się nieszczęśliwa. Jedyny męż-
czyzna, na którym jej zależało, trzymał się od niej z daleka.
Zbliżał się koniec balu. Sophie pożegnała się z ostatnimi gośćmi, którzy odlecieli
helikopterem. Wreszcie mogła odetchnąć. Minęła strażników przy bramie i oświetloną
alejką ruszyła w stronę pałacu. Tańczące płomienie świec dawały piękne światło, ale by-
ła zbyt przygnębiona, by cieszyć się ich widokiem.
Bal okazał się sukcesem. Czterech mężczyzn zaproponowało jej wspólną kolację.
Przypomniała sobie, że dostała jeszcze propozycję małżeństwa i z trudem zdławiła w so-
bie gniew. Przez cały bal czuła na sobie spojrzenie Marca. Po ich pierwszym wspólnym
tańcu trzymał się z daleka i tylko wodził za nią ponurym wzrokiem.
Być może żałował, chociaż to, co zrobił, trudno było nazwać oświadczynami. Za-
chował się nonszalancko, jakby proponował jej interes, a nie małżeństwo. Jego zły na-
strój wynikał pewnie z jej reakcji. Myślał, że z wdzięczności rzuci mu się na szyję.
Przeszła obok autokaru, którym przyjechała orkiestra, i po schodach ruszyła do
głównego wejścia. Dekoracje z kwiatów okalające masywne drzwi oświetlał wydobywa-
jący się ze środka snop światła. Sophie była dumna ze swojej pracy, choć nie potrafiła w
pełni cieszyć się sukcesem. Popełniła błąd, pozwalając, by jej życie zawodowe splotło się
z prywatnym.
Pałac był domem rodzinnym Marca. Przez cały czas przyświecała jej myśl, że na-
leży tchnąć w stare mury nowe życie, uczynić go miejscem, gdzie Marco założy kiedyś
rodzinę. Udało się, lecz sukces okazał się jednocześnie jej klęską.
Sophie zdała sobie sprawę, jak bardzo się zmieniła. Kilka tygodni wcześniej zaak-
ceptowałaby każdą ofertę. Uważała siebie za nieatrakcyjną, pulchną dziewczynę, która
nie mogła na wiele liczyć. Nie zasługiwała na miłość kogoś takiego jak Marco Speranza.
Teraz jednak zmieniła zdanie. Była warta prawdziwej miłości. Gdy weszła na pierwszy
stopień schodów, w drzwiach ukazały się trzy sylwetki. Westchnęła z niechęcią. Zmę-
czyły ją towarzyskie rozmowy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]