[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczątków procesu, który trwał od wieków i którego końca nie będzie nigdy.
Samochody stanęły wzdłuż całej drogi biegnące. skrajem lasu. Mini morris oraz land-lover wciąż jeszcze tam stały, teraz
otoczone pomarańczową wstęgi policyjnej taśmy. Pózniej zostaną usunięte.
Umundurowany wyższy oficer policji tłumaczył coi kilku młodym żołnierzom, co jakiś czas wskazując pałką tam, gdzie
rozciągała się spowita bielą wielka gęstwina. W tyralierze wszyscy muszą trzymać się w zasięgu wzroku swych sąsiadów. Co
pięćdziesiąt jardów 50
liał iść policjant z psem. Na wszelki wypadek rozsta-iono też dodatkowe postemnki. Chociaż prawdopo-obnie nie będą one
wcale potrzebne. Wzięto pod uwa-? wszelkie ewentualności.
Na wypadek, gdyby Foster zapragnął wziąć nogi za pas, a flankach ustawiono policjantów z psami. Mieli zamiar rzeszukać
dokładnie każdą kępkę trzcin, każdy krzak.
Jock Houliston założył traperki saperki, choć właści-de wcale nie lubił tych butów. Ci chłopcy nie rozumie-
dokładnie, po co ich tu ściągnięto. Niemożliwością yło im to wyjaśnić. Szydzili ze wszystkich pogłosek, onieważ ich nie
rozumieli. Kiedy niemiecki skoczek /ylądował w lesie, Jock był jeszcze małym chłopcem. 'amiętał poszukiwania, słuchał
uważnie, co ojciec mó-/ił na ten temat. Ten Szwab tam był, czy ktoś wierzył, zy nie i gwardziści z samoobrony byliby go
znalezli, ;dyby nie ta mgła. Zupełnie taka sama jak dzisiaj.
Te poszukiwania nie były zadaniem łatwym ani bez-iecznym. Jock spędził sporo czasu, przeglądając listę isób bezpowrotnie
zaginionych w Droy Wood. Każde-;o dnia ktoś gdzieś ginął, byli to często ludzie, którzy nieli ważny powód do takiego
zniknięcia, chcąc zataić woja tożsamość w innym miejscu rozpoczynali pózniej iowe życie. Ale policjant był głęboko
przeświadczony, e wielu z nich w tej okolicy kierowało swoje kroki właś-de do Droy Wood. Niektóre z bagiennych oczek były
idradliwe, mogły wciągnąć kogoś w głąb bez śladu wszystko, co pozostawało po człowieku to nazwisko na nieczystej liście
zaginionych.
r Houliston dołączył do szpaleru, przesunął się parę 51
jardów naprzód tak, by mógł widzieć zarysy następnego poszukiwacza, młodego żołnierza. Policjantowi zaschło w ustach,
wyraznie wyczuwał smak zgnilizny. Zakasłał i splunął. Po jego prawej stronie był Roy Be-an, leśnik z rewiru Droy.
Ktoś przeciągle zagwizdał i ruszyli wolnym, miarowym krokiem.
Houliston spojrzał na zegarek, ósma dwadzieścia pięć. To będzie długi dzień. Głosy nawoływania. Szukający przez cały czas
utrzymywali kontakt między sobą. Co chwila zatrzymywali się. Czasami ktoś ugrzązł w błocie, musieli go wyciągać. Przed nimi,
gdzieś dalej, majaczyły jakieś cienie, ale nie wyglądało na to, że psy złapały jakiś trop. Były ciche, jakby wystraszone,
niechętnie szły naprzód. Atmosfera stawała się nieznośna.
Jock wiedział, wkrótce obława zbliży się do starego domu. Widział go już kiedyś, wiele lat temu, ale nigdy nie był w środku tej
ruiny. Przypomniała mu się opowieść ojca o tym dniu, kiedy Home Guard szukała tu zestrzelonego szkopa.
"Nigdy bym sam tam nie wszedł, chłopcze"-powiedział kiedyś stary Mac Houliston, co prawda nie miał ochoty mówić o tej całej
historii, ale czuł jednocześnie, że powinien to zrobić, na wypadek gdyby, jego syn zabłądził tam na skutek jakiejś idiotycznej,
szkolnej eskapady. - "Nie ma tam nic oprócz śmierci, zgnilizny i zardzewiałej, żelaznej ramy łóżka, ale cały czas ma się
wrażenie, że jest tam ktoś, kto cię obserwuje. Duch tego domu. Sprawdziliśmy wszystkie pomieszczenia i jak 52
lajszybciej wyszliśmy na zewnątrz. Przypuszczam, że musi tam być jeszcze piwnica, ale nikt nie chciał do niej schodzić. Jeśli
tak, to szwab mógł się ukryć właśnie ^am, na dole. Wciąż jeszcze może tam być". l To była jedna z tych rzeczy, które
przerażały Houli-^tona. Te stare ruiny, jeżeli jeszcze tylko stały. Tak czy pwak, trzeba je będzie dokładnie spenetrować,
przetrząsnąć dokładnie piwnicę.
- Tam jest dom. - Człowiek, który był najbliżej niego, przesunął się i konstabi rozpoznał Roya Be-ana, gajowego. Ostry zarys
twarzy mężczyzny z wystającymi górnymi zębami ledwie majaczył we mgle. Lewe oko osadzone głębiej niż prawe, zbyt mały
nos. Houliston usłyszał raz, od jakiegoś turysty, złośliwą uwagę: "To chyba jakiś pierdolony, wiejski idiota". Od tego czasu
młody leśnik zawsze nosi spodnie z futerek kreta wpuszczone do wypolerowanych kamaszy, co, jak mu się zdawało,
przysparza mu splendoru, gdyż był to tradycyjny strój ludzi lasu. Znak jego statusu, jego ojca i matki, a jeżeli ludzie nie potrafili
zwrócić uwagi na taki uniform tego powszechnie szanowanego zawodu, to było z nimi po prostu bardzo zle.
- Zgadza się. - Jock poprawił swoją czapkę z daszkiem. - Domek Droyów, tam na lewo.
Nawet kłębiąca się mgła nie była w stanie ukryć o-płakanego stanu murów. Spróchniałe już dawno krokwie przechyliły się i
sterczały niczym połamane żebra. Przez dziury w dachu widać było strych. Kupa gru-53 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl