[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kaskady mętnej wody; na równinach stały płytkie kałuże, nad którymi gromadziło się mnó-
stwo najróżniejszych a przeważnie potwornych, do gadów podobnych zwierząt.
Dzisiaj, gdyśmy się już na Księżycu zaaklimatyzowali, wiemy, że te burze straszliwe są
tu codziennym zjawiskiem w dosłownym tego wyrazu znaczeniu. Powstają one z powodu
niesłychanego upału w porze popołudniowej, a są dla tego świata mimo swą okropność do-
brodziejstwem, gdyż odświeżają atmosferę i wysychający grunt. Gdyby nie one, życie byłoby
tu niemożliwe.
Nie będę opisywał naszej popołudniowej podróży -przeszła bez wypadków. Krajobraz
tylko zmieniał się przed nami ciągle, a z nim i roślinność, choć zaznaczyć wypada, że flora na
tym globie, nie mającym wyraznych stref, jest znacznie jednostajniejsza niż na Ziemi.
Zbliżał się już wieczór, kiedy dostaliśmy się w miejsce, gdzie rzeka, zwolniwszy biegu,
poczęła się rozlewać szeroko i tworzyć liczne mielizny, utrudniające nadzwyczaj żeglugę.
Przyszło nam na myśl, że ma to być zapowiedzią niedalekiego ujścia.
- Zobaczymy morze - mówiliśmy sobie obracając oczy ku słońcu, jakby chcąc się upew-
nić, że jeszcze wystarczy dnia, aby dotrzeć do tego upragnionego celu podróży.
Ale tymczasem żegluga stawała się coraz trudniejszą. Uwięzgnęliśmy parę razy na mieli-
znach, tak że wreszcie postanowiliśmy zamienić znów statek na wóz i puścić się dalej drogą
lądową.
Zachód słońca zastał nas u podnóża niewysokich, z rzadka jakąś niby-trawą porosłych
wydm piaszczystych. Przeczuwaliśmy, że za nimi znajduje się już morze; zdawało nam się
nawet, że słyszymy wielki, stłumiony łoskot fal i czujemy rozchodzącą się w powietrzu ostrą
woń morskiej wody. Dlatego też, gnani niecierpliwością, mimo zapadający zmrok nie prze-
rywaliśmy podróży.
Mrok zgęstniał już znacznie, kiedy dostaliśmy się nareszcie na szczyt owych wydm
piaszczystych. Wytężaliśmy wzrok, aby zobaczyć morze, ale niepodobna było nic rozeznać.
42
Przed nami lśniła się tylko upiornie fosforyzującymi roślinami pokryta płaszczyzna; od
wschodu, skąd słychać było jakieś bełkotania i jakby łoskot tryskającej wody, snuły się gęste,
białe mgły czy opary, jak duchy błądzące po świetlistych łąkach. Nie wiedzieliśmy zrazu, co
robić: pozostać przez noc na wyżynie czy też spuścić się na dół, gdy wtem wiatr, zerwawszy
się nagle, rozwiał snujący się pasmem opar i odkrył potoczek, ściekający o kilkadziesiąt kro-
ków przed nami po kamiennych progach w nieduże naturalne baseny, schodami w szereg uło-
żone. Widok ten trwał jedną chwilę, gdyż zaraz gęsty opar pokrył wodę na nowo i tylko plusk
i bełkotanie wciąż uszu naszych dolatywały. Zastanowiła nas ta niezwykła ilość i gęstość opa-
ru i ruszyliśmy w kierunku basenów. Za chwilę znajdowaliśmy się w gęstej, ciepłej mgle.
Koła wozu tętniały teraz po kamieniu.
Gdy wiatr znowu mgłę rozegnał, spostrzegliśmy, że znajdujemy się tuż nad brzegiem
jednego z basenów. Ciepły, wilgotny powiew musnął nas po twarzy.
- Cieplice! - zawołaliśmy równocześnie obaj z Varadolem.
Istotnie musiały się gdzieś w pobliżu znajdować gorące zródła, gdyż woda, odpływająca
strumykiem i rozlewająca się po basenach, miała dwadzieścia kilka stopni Celsiusa. Nie pora
była badać po ciemku okolicę, postanowiliśmy tylko skorzystać z nader szczęśliwego przy-
padku i spędzić mrozną noc nad tą wodą, dostarczającą nam znacznej ilości ciepła.
Noc mieliśmy dość niespokojną. W cztery ziemskie doby po zachodzie słońca spadł gru-
by śnieg i mrozny wiatr przewiewał tak, że dla zabezpieczenia się od zimna musieliśmy wóz
zepchnąć na ciepłą wodę basenu. Ciemności były nieprzeniknione. Niekiedy tylko, gdy wiatr
na chwilę rozegnał wciąż podnoszące się z wody opary, widzieliśmy błyszczące w górze
gwiazdy. Wtedy ukazywał się nam także na południu szeroki pas błękitnego światła, biegnący
wzdłuż krańców widnokręgu. Dziwiło nas to zjawisko, gdyż nie znikało długo w noc, choć
fosforyzujące rośliny, któreśmy uważali początkowo za przyczynę tego światła, zamknęły się
były już dawno. Blask ten ciekawy zagasł dopiero dobrze po północy, gdy mróz z dala od
cieplic musiał już być nadzwyczaj tęgi.
Nim to jednak nastąpiło, zaniepokoiła nas inna rzecz. Mianowicie około północy dało się
odczuć silne wzburzenie wody, któremu towarzyszył głuchy grzmot podziemny. Prawie rów-
nocześnie dostrzegliśmy przez mgłę na wschodzie krwawą, słupem w górę idącą pożogę. Po
kilku godzinach zgasła, ale wkrótce rozpaliła się znowu i trwała tak na niebie z małymi prze-
rwami przez cztery ziemskie doby, podobna do strasznego, piekielnego ducha, pojawiającego
się we mgle i nocy nad śnieżną pustynią.
Temperatura wody w basenie, kołysanej ciągłymi wstrząśnieniami gruntu, podniosła się
wtedy cokolwiek, tak że cierpieliśmy raczej ze zbytku gorąca niż z jego braku.
Już w nocy podczas trwania zjawiska, które nas z początku zaniepokoiło, a nawet przera-
ziło, domyślaliśmy się, że gdzieś w pobliżu znajduje się wulkan, którego wybuch właśnie
widzimy. Przemawiało za tym także samo istnienie silnych cieplic, pojawiających się najczę-
ściej w wulkanicznych okolicach.
Nadchodzący dzień potwierdził nasze domysły. Zrazu mimo jasności nic nie mogliśmy
widzieć, gdyż z powodu mrozu nie opuszczaliśmy jeszcze basenu, a mgły widok nam zasła- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl