[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez ludzi. Po drugiej stronie gór pozostało do przebycia jeszcze wiele mil dziczy, ale Alianora
zauwa\yła kilka miejsc wolnych od lasu, kilka samotnych farm i osad.
- A tam, gdzie mieszka choć kilku ludzi, którzy nie są złoczyńcami, znajdzie się jakiś kawałek
poświęconej ziemi - kapliczka w najgorszym przypadku - do którego większość z tych, co nas
ścigają nie odwa\y się zbli\yć.
- Jak w takim razie - spytał Holger - Zrodkowy Zwiat mo\e myśleć o zawładnięciu ziemiami
ludzi, skoro ka\dy kościół stanowi dla niego taką przeszkodę?
- Mo\e tego dokonać z pomocą stworzeń, które nie boją się światła dnia ani zaklęć
kapłańskich. Zwierząt, jak ten smok, czy istot posiadających duszę, jak złe krasnoludy. Takich
sprzymierzeńców ma jednak zbyt mało i są oni zbyt głupi, \eby przydać się na coś więcej ni\
tylko do wykonania jakiegoś specjalnego zadania. W głównej mierze, jak myślę, Zrodkowy Zwiat
będzie polegał na ludziach, opowiadających się po stronie Chaosu. Wiedzmach,
czarnoksię\nikach, bandytach, mordercach, na wszystkich pogańskich dzikusach północy i
południa. Ci mogą zbezcześcić poświęcone miejsca i wybić tych, którzy staną przeciw nim z
bronią w ręku. Wtedy reszta ludzi ucieknie i nie zostanie nic, co mogłoby się sprzeciwić
rozciągnięciu błękitnego mroku na kolejne setki mil. Z ka\dym takim krokiem krainy Aadu będą
coraz słabsze, nie tylko liczebnie, ale i na duchu, gdy\ bliskość Chaosu musi odbijać się na
ludziach, sącząc w nich strachliwość, naruszając poszanowanie praw, skłaniając do przeró\nych
podłości. - Alianora potrząsnęła głową, zmartwiona. - Gdy zło się umocni, nawet ci którzy stoją
po stronie dobra będą ze strachu chwytać się coraz bardziej niegodnych sposobów walki i tym
samym dawać złu wolny do siebie dostęp.
Holger pomyślał o swoim świecie, w którym za Coventry zemszczono się na Kolonii i skinął
głową. Jego hełm stał się nagle bardzo cię\ki.
Chcąc uciec od tego wspomnienia, zwrócił myśli ku problemom dotyczącym go bardziej
bezpośrednio. Potęga jego prześladowców nie była nieograniczona, w przeciwnym razie ju\
dawno by go zatrzymano. Gdzie w takim razie były jej granice? Co ciekawe u istot podobno nie
posiadających duszy, rasa z Faerie była dość upośledzona pod względem fizycznym i w walce
musiała polegać głównie na podstępie i chytrości. Poza tym, \e byli szybcy i zręczni, nie było
wśród nich takich, którzy mogliby stawić czoła człowiekowi o normalnej sile. (Z pewnością
olbrzymy, trolle i ró\ne inne stworzenia ze Zrodkowego Zwiata obdarzone były większą siłą
fizyczną ni\ ludzie, ale Alianora twierdziła, \e są one powolne i niezdarne). Nie potrafili znieść
światła słonecznego, w związku z czym ich wycieczki do zamieszkałych przez ludzi rejonów
musiały odbywać się po zmierzchu. Nawet wtedy zmuszeni byli unikać poświęconych miejsc i
obiektów. Ich zaklęcia odbijały się jak kule bilardowe od ka\dego, kto był w stanie łaski,
wystarczyła nawet zwykła doza uczciwości i poświęcenia, \eby człowiek nie musiał się ich
obawiać. Mo\na było zostać zabitym przez nich bezpośrednio lub te\ w wyniku ich knowań,
mo\na było być oszukanym, ogłupionym, zniewolonym, ale w sensie absolutnym nie mo\na było
zostać zwycię\onym, chyba \e się samemu tego chciało.
Poza tym, siła ich czarów zdawała się zale\eć od odległości. Im bardziej Holger oddalał się od
Faerie, tym mniejsze zagro\enie stanowili dla niego jej mieszkańcy.
Nie znaczyło to, \e mógł lekcewa\yć Alfrika. Przeciwnie. Ksią\ę co prawda nie był
naczelnym wodzem wrogich sił - Morgan le Fay miała wy\szą. pozycję, a ponad nią musieli być
inni, a\ do końca, do Tego, o którym Holger nie bardzo miał ochotę rozmyślać. Jednak
dysponował du\ą mocą, był chytry, biegły w podstępach i wcale z niego nie zrezygnował.
Morgan równie\ dopiero zaczęła.
Gdybym tylko wiedział do czego jestem im potrzebny?
Przez cały dzień koń musiał się wspinać. Na szczyt przełęczy dotarli dopiero po zachodzie
słońca. Miejsce było nagie, z rzadka tylko porośnięte kępami trawy, sterczącymi spomiędzy
le\ących tu i ówdzie głazów. Zimny wiatr dął w górę zboczy i ponad grzbietem. Papillon
wydmuchnął wargi w westchnieniu i opuścił łeb.
- Biedny zwierzak - Alianora poklepała aksamitny pysk. - Zmusiliśmy cię do cię\kiej pracy,
prawda? I na dodatek nie dostaniesz dziś nic lepszego od suchego zielska. - Znalazła głaz z
zagłębieniem na wierzchu i cierpliwie nalewała tam wodę z bukłaka, a\ Papillon zaspokoił
pragnienie. Holger tymczasem wytarł i wyczyścił ogiera. Zaczął uwa\ać swą wprawę w
obchodzeniu się z końmi za zupełnie naturalną, ale był nieco zaskoczony intensywnością uczuć,
jakie \ywił do Papillona. Ze smętnie postrzępionego i zabłoconego jedwabnego kropierza zrobił
coś, co mogło spełnić rolę pledu i okrył tym grzbiet konia. Po przygotowaniu obozowiska i
pochłonięciu kolacji, ogromnie zmęczeni, wreszcie poszli spać.
Alianora miała pierwszą wartę, potem Holger, w końcu Hugi. Uło\ywszy się obok
dziewczyny, Holger stwierdził, \e nie mo\e się zmusić do ponownego zaśnięcia. Jej głowa
zrobiła sobie poduszkę z jego ramienia, jedno ramię spoczęło mu na piersi. Wiatr szumiał zbyt
głośno, \eby mógł słyszeć jej oddech, jednak czuł lekki, miarowy ruch, czuł te\ ciepło, którym
zdawała się promieniować w miejscach, w których go dotykała. Poza tym było mu strasznie
zimno, chłód przesączał się przez opończe, którymi byli przykryci. Koc spod siodła, słu\ący im
za posłanie, niezbyt łagodził przekleństwo twardej ziemi.
Jednak nie dlatego nie mógł zasnąć. Niebezpieczeństwo wyostrzyło jego zmysły, a teraz ta
istota z ciepła i zmierzwionych włosów le\ała prawie na nim... Próbował zająć się
wspominaniem Meriven, ale to jeszcze pogorszyło sprawę. W tej chwili, pomyślał z goryczą,
mógłbym być z Morgan le Fay.
Zostawiając Alianorę samą, w obliczu nadciągającego wroga? Nie! Niemal nieświadomie
sięgnął ku niej. To był następny błąd. Zanim zrozumiał co się dzieje, jego dłoń wśliznęła. się pod
pierzastą tunikę i nakryła miękką, młodą pierś. Alianora poruszyła się, mrucząc przez sen. Holger
zastygł bez ruchu, nie miał jednak dość siły woli, \eby dłoń wycofać. W końcu, głęboko
poruszony, czując mrowienie na całym ciele, otworzył oczy.
Gwiazdy błyszczały jak w zimie. Nie było księ\yca, ale z poło\enia Wielkiego Wozu
wywnioskował, \e świt jest ju\ niezbyt odległy. Na ziemi ciemność była niemal absolutna.
Zobaczył sylwetkę Hugiego, przycupniętą przy niskim, czerwonym ogniu, poza nim tylko
piętrzące się na tle nieba masywy gór. Ta turnia tam...
Przedtem jej nie widział!
Skoczył na równe nogi i chwilę pózniej ziemia zadr\ała. Potem jeszcze raz, i znowu, jakby
uderzano w gigantyczny bęben. Góra dr\ała jak dom, w którym po schodach wchodzi ktoś
wyjątkowo cię\ki. Holger słyszał obsypujące się i toczące w dół stoku kamienie. Chwycił miecz i
wtedy olbrzym był ju\ przy nich.
Stopa wielkości człowieka kopnęła i rozrzuciła pierścień ochronny. Blask ognia wydobył z
mroku wielkie, długo nie obcinane paznokcie. Alianora krzyknęła. Holger zasłonił ją swoim
ciałem. Papillon skoczył ku niemu r\ąc wyzywająco, szyja i ogon wygięte, nozdrza rozszerzone.
Hugi na czworakach dołączył do Alianory.
Olbrzym przysiadł i paluchem jak konar dębu pogrzebał w ognisku. Gdy płomienie buchnęły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]